W mieście Jägermeistera i „Szczęśliwego Domu”. Półmetek „9+1 miast Dolnej Saksonii”

Zapraszam ponownie na trasę w kolejne dwa, naprawdę świetne miejsca. Zanim jednak do nich przejdziemy, słów kilka o samej trasie, którą przemieszczałem się po Dolnej Saksonii. Bo wcale nie jest ona przypadkowa, a historyczne miasta i miasteczka, które odwiedziłem, wspólnie tworzą ciekawy, turystyczny projekt „9+1 miast Dolnej Saksonii”.

Cały projekt „9 Städte + 1” obejmuje kolejno Brunszwik, Celle, Getyngę, Goslar, Hameln, Hannover, Hildesheim, Lüneburg i Wolfenbüttel. A tajemniczą jedynką jest opisane w poprzednim tekście nieco inne miasto – Autostadt. Czyli zlokalizowane w Wolfsburgu miasto samochodowe. Całość zaś, całkiem szczerze mówiąc, jest świetnym połączeniem dla osób lubiących zarówno zwiedzanie, odpoczynek jak i aktywne spędzanie wolnego czasu. Nieprzypadkowo w końcu za środek transportu wybrałem rower. Odległości między miastami zazwyczaj są niewielkie i poza kilkoma odcinkami, kiedy przystopował mnie na dłużej parę razy deszcz, jestem przekonany, że całe moje zwiedzanie Dolnej Saksonii obyłoby się bez pociągów.  Projekt muszę przyznać całkiem ciekawy i bardzo fajne jest to, że tak wiele miejsc, urzędów i urzędników potrafi się porozumieć i zrobić coś z korzyścią dla wszystkich.

Wszystkie teksty z Dolnej Saksonii jak i filmy powstały przy współpracy właśnie z miastami zrzeszonymi tymże projektem.

Więcej na stronie: www.9staedte.de

Zanim przejdziecie dalej zapraszam serdecznie do filmu „Dzień Dobry Dolna Saksonio!”. Mam nadzieję, że się spodoba. A jeśli tak, możecie zostawić subskrybcję (klik). Będzie mi baaaardzo miło.

W drodze z Wolfsburga

Wczesnym rankiem opuszczam Wolfsburg. A tak serio to wyjeżdżam dopiero o 10, bo akurat przestało na chwilę padać. Całkiem przyjemnymi ścieżkami rowerowymi jadę wprost na południowy-wschód w kierunku Brunszwiku. Tam zatrzymam się nieco na dłużej i rozejrzę się po ciekawych miejscach w okolicy.

Trasa z tego odcinka wycieczki po Dolnej Saksonii wyglądała mniej więcej tak. Uwzględnia też dojazd z Celle do Wolfsburga, którego nie pokazałem w poprzednim wpisie

Nie od dziś wiadomo, że Niemcy ścieżkami stoją. Pisałem o tym nie raz i nie dwa. Nawet w pochmurne, deszczowe dni (jak co drugi w Dolnej Saksonii jaki miałem), na drogach rowerowych ruch jakiego u nas nie ma na ścieżkach nawet w najlepsze, weekendowe dni. Ah, chciało by się powiedzieć – na jakich ścieżkach? :) Taki żarcik…

W Dolnej Saksonii istnieje ponoć kilkanaście tysięcy kilometrów dróg rowerowych. I to nie dróg brukowanych z tak wysokimi krawężnikami, że jak się człowiek zapomni z hamowaniem, to może zęby stracić. Nie dróg, które od chodnika różnią się tylko kolorem kostki, a spod których regularnie co dwa metry przebija się korzeń trzydziestoletniej topoli. I w końcu nie dróg, których (jeśli się już pojawią) nikt nie zauważa. Czy to piesi czy kierowcy. Tutaj rowerzysta autentycznie szanowany jest niczym święta krowa w Indiach. Jeśli rowerzysta wjeżdża z parkowej ścieżki na ścieżkę biegnącą poboczem drogi, samochód zapobiegawczo zwalnia. Mimo że rowerzysta nawet na drogę nie wjedzie. Jeśli rowerzysta zbliża się do przejazdu przez drogę, teoretycznie nawet nie musi się rozglądać czy wjeżdżając na drogę, ktoś go nie stuknie. A jeśli w końcu ścieżki zabraknie (co faktycznie rzadko się zdarza), rowerzysta jadący poboczem drogi jest przez każdego tak szeroko omijany, że aż jest mu głupio. Naprawdę! Nie wiem czy rozumiecie o jakim uczuciu, poczuciu winy mówię, ale jeżdżąc regularnie poboczami dróg w Polsce raczej przyzwyczajony jestem do tego, że wyprzedza się mnie z reguły nie szerzej niż o 1 metr. A niemieckie zwalnianie przed wyprzedzaniem, czekanie, aż z naprzeciwka nic nie pojedzie i wyprzedzanie o 2-3 metry powodują u mnie aż wyrzuty sumienia. Że kierowca musi tak zwalniać, tak czas marnować, tak nadkładać drogi tym szerokim łukiem…

Śmieszne jest też to, że… w ogóle mnie to dziwi. Ta kultura, świadomość i poszanowanie dla – jakby nie było – słabszego uczestnika ruchu. Czy nie powinno być to czymś naturalnym i normalnym, że to nie rowerzysta powinien zwracać uwagę na wszystko wokoło, ale właśnie na niego powinno się uważać?

Dość marzeń, zejdźmy na ziemię. A dokładniej do kolejnego punktu mojego wyjazdu.

Brunszwik – ciekawe miejsca, co warto zobaczyć?

Po niespełna dwóch godzinach  jazdy w towarzystwie setek motyli dojeżdżam do Brunszwiku. Tutaj kończę kolejny dzień jazdy więc zostawiam rower w hotelu i ruszam pieszo na zwiedzanie miasta.

Zdecydowanie jest co oglądać w tym tysiącletnim mieście położonym nad rzeką Oker. A uściślając – okrążonym przez rzekę z dwóch stron. Odwiedzić można tutaj wiele ciekawych miejsc, jak chociażby Plac Zamkowy, Zamek Dankwarderode czy też zabytkową dzielnicę Magniviertel. Można też wpaść pod Pałac Rezydencjalny, Pałac Richmond z angielskim ogrodem krajobrazowym, odwiedzić kilka muzeów czy też wejść na wieżę ratuszową. Jeśli ktoś w zwiedzaniu nie gustuje, polecam się przejść pod jeden z wielu parków położonych nad rzeką Oker, spłynąć rzeką kajakiem lub odwiedzić ogród botaniczny. Albo po prostu wpaść z wizytą do jednej z licznych knajpek w cetntrum. Jest co robić!

Gdzie często ktoś umila czas grą ;)
Zamek Dankwarderode
Pałac Rezydencjalny z kwadrygą
Ratusz Starego Miasta
Można tez wpaść pod charakterystyczny dla Brunszwiku Szczęśliwy Dom – Happy Rizzi House. Fajny, nie? :)

Ciąg dalszy trasy to prosty, niewymagający odcinek Brunszwik-Wolfenbüttel. Miejscowość Wolfenbüttel jest znacznie mniejsza od Brunszwiku, jednak o dziwo wcale nie znaczy to, że jest tam mniej do oglądania.

A na trasie…

Maleńki Wolfenbüttel

To tutaj powstaje znany na całym świecie, sprzedawany w charakterystycznej, zielonej butelce ziołowy likier Jägermeister . Produkcja niezmiennie trwa od roku 1934, a eksport obejmuje aktualnie aż 80 krajów. Chętnie mogą zwiedzić zakład z przewodnikiem. Ja może następnym razem, jak nie będę miał przed sobą perspektywy kilkudziesięciu kilometrów na rowerze tego samego dnia.

Ponadto warto pokręcić się nieco po centrum, podejść pod dom Wilhelma Raabe, pod Małą Wenecję, Schloss Wolfenbuttel i zamknąć pętle w centrum starego miasta. Co ciekawe znajduje się tutaj więcej domów szachulcowych niż w Celle, bo aż 600! A może niekoniecznie szachulcowych a z muru pruskiego? ;)

Bardzo przyjemne i zadbane miasto. Warto zauważyć, że Wolfenbüttel zostało w dużej mierze oszczędzone podczas działań wojennych. A co za tym idzie, do dzisiaj można oglądać nadającą miastu historyczny charakter kilkusetletnią zabudowę drewnianą. Wolfenbüttel znajduje się też na niemieckim szlaku drewnianym biegnącym przez cały kraj i liczącym sobie prawie 3000 kilometrów.

Coś pięknego <3

Mała Wenecja. Całkiem jak w Opolu! :)

Zapraszam do pozostałych tekstów, w których pokazuję ciekawe miejsca Dolnej Saksonii:

Jak coś, dużo więcej wpisów z Niemiec znajdziecie też tutaj: Niemcy – atrakcje, zabytki, co warto zobaczyć?

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

23 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.