Chorwacja rowerem – Adriatyk coraz bliżej

Właśnie dziś mija 30 dni od wyruszenia z domu! Niesamowite jest ile można zobaczyć w przeciągu miesiąca i ile kilometrów pokonać. Ile krajów odwiedzić i ilu sympatycznych ludzi spotkać. Ciekawe dokąd dało by się zajechać przez kolejne 30 dni. Póki co przede mną dalej Chorwacja i zbliżam się coraz bardziej do punktu docelowego jakim jest Zagrzeb. Dziś także skończyło się miejsce w moim notesie na opisywanie kolejnych dni i przez kolejny tydzień zmuszony będę kombinować z papierem.

Zapraszam też do osobnego wpisu na chorwackie wyspy – Hvar i Brać!

Pobudka o godzinie 7.30. Jałowiec spisał się dobrze i o tej godzinie w namiocie było jeszcze względnie chłodno. Nikt mnie i tym razem nie pogonił bo też kto by się zapuszczał w takie krzaki. Żadna mina też nie wybuchła, a miałem co do tego trochę obawy przechadzając się po tych trawach. Kilka kilometrów wcześniej zaczęły się pojawiać znaki o zaminowanych terenach i zakazie wstępu. Wygramolenie się przez te kamienne murki kosztowało mnie na tyle dużo energii, że po kilku kilometrach musiałem się zatrzymać już na drugie śniadanie. Miało to miejsce zaraz zaraz przy drodze, przy tablicach nagrobkowych – wyglądających na dość stare. Na tablicy informacyjnej było napisane, że pozostawiły to jakieś ludy chrześcijańskie kilkaset lat temu.

Pisząc o drugim śniadaniu powinienem sugerować, że miało już miejsce jakieś inne śniadanie – tak zwane pierwsze. Niestety. Do makaronu dostały się po raz nie wiem już który mrówki i prawie wszystko mi zjadły! Takich małych paskud jeszcze w życiu nie widziałem. Dopiero po dłuższym skupianiu wzroku dostrzegłem, że makaron jakby się ruszał i gdyby nie to, pewnie zjadł bym te sympatyczne mikro zwierzaki nie zdając sobie z tego sprawy. Swoją drogą, ciekawe ile razy wcześniej ich nie zauważyłem.

Teren robi się coraz bardziej płaski, a co za tym idzie zaczął się silny wiatr od morza i tradycyjnie jak zawsze w twarz. Jest to bardzo męczące kiedy na odcinku którym teoretycznie powinno się jechać 30km/h koła toczą się o połowie wolniej. Mało tego. Przy tak małej prędkości słońce grzeje także jakby mocniej, powodując szybsze zmęczenie i wymuszając częstsze przerwy.

Chorwacja porzucone domy

Chorwacja widok panorama

Podczas pytania ludzi o wodę zauważyłem, że nie kończy się na darowaniu samej wody. Tylko dziś dostałem worek brzoskwiń od jednych państwa i siatkę winogron od innych. Spodobało mi się do tego stopnia, że po zjedzeniu darowanych mi owoców wylewam wodę z butelek, żeby mieć jakiś pretekst do zagadania. Udaje się nadzwyczaj dobrze i jeszcze przed godziną 15 załapałem się na trzecie śniadanie. Kanapki i kawę + lody, których już nie dałem rady wcisnąć i musiałem z bólem odmówić. Podobnie jak z piwem tylko, że z innego, wiadomego powodu. Alkohol nielubi współpracować z organizmem poddawanym wysiłkowi fizycznemu – zwłaszcza przy temperaturach sięgających 35 stopni.

Jest to z pewnością ciekawsze odpoczywanie od jazdy niż siedzenie w cieniu drzewa. Ludzie są bardzo ciekawi i chętni pomocy, tylko często nie wiedzą jak się do tego zabrać. Dlatego trzeba im to jakoś ułatwić i zasugerować. Po kilku kilometrach dostałem jeszcze grubo ponad kilogram niełupanych migdałów, które także dowiozę do Polski, podobnie jak wspominaną wcześniej marmoladę z Czarnogóry.

Długie, proste i płaskie odcinki ciągną się w nieskończoność. Przez Sinj i Drnis kieruję się już bliżej wybrzeża, aby ponownie powitać się z Adriatykiem po ponad tygodniowej rozłące. Jutro od razu z rana będę przejeżdżał obok kolejnego parku narodowego Krka w którym można zobaczyć cudowne wodospad, niestety i tym razem z wiadomych przyczyn nic z tego. I tutaj wpadli na to, że wodospady są bardzo drogie w utrzymaniu i cena rzędu 50 zł wcale nie jest wygórowana. Nie ważne, czy człowiek chce tam zawitać tylko na 30 minut czy na cały dzień. Przecież trzeba zapłacić za zobaczenie spadającej wody, nie inaczej.

Zapraszam też do osobnego wpisu na chorwackie wyspy – Hvar i Brać!

Mimo wiatru i upału profil trasy zaowocował w miarę szybkim przemieszczaniem się. Tym samym kończę jazdę już o godzinie 18. Nawet nie chce mi się dalej jechać. Zaczynam rozglądać się za jakimś noclegiem na gospodarza, gdyż tabliczki o minach pojawiają się już zbyt często, żeby spać w krzakach. Nie mam zamiaru znowu ryzykować spotkania z miną i co gorsza zniszczeniem roweru. Udaje się przy pierwszej próbie. Gospodarze mają jakąś małą imprezkę przy piwie i domino. Widać początkowo spore zainteresowanie moją osobą, ale trochę zmęczony całym dniem rozbijam w drugim końcu ogrodu. Trochę tego później żałuję gdyż kontakt z gospodarzami się przez to urwał. Pewnie pomyśleli co to za odludek rozbija się na końcu polany, skoro proponuje mu się rozbicie przy domu. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Mam czas pierwszy raz od dłuższego czasu poczytać książkę i w spokoju odpocząć. Głodować też nie zamierzam gdyż kupiłem sobie fasolkę, pomidory i konserwę razem wrzucając do makaronu. Wyszło trochę bez smaku, ale za to w bardzo dużych ilościach i tym razem także starczy na następny dzień. Tylko muszę się pilnować, żeby nie popełnić tego samego błędu co wczoraj wieczorem i nie zostawić tego na zewnątrz namiotu na noc, dokarmiając mrówki i inne bliżej niezidentyfikowane robactwo. 

Dzień 32. 105km 7h00min. 15,05km/h

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.