Ciężki powrót z długiej podróży

Najdłuższa podróż w moim życiu dobiegła końca. Trudno jest się przestawić na normalne funkcjonowanie. Obudziłem się dzisiaj totalnie połamany i niewyspany. Łóżko jest zdecydowanie za miękkie, niewygodne. Żałuję teraz, że nie rozłożyłem sobie maty na podłodze jak to planowałem wczoraj. O godzinie 8 umyłem się trochę, zwyczajowo zrobiłem sobie kawę i dwie tony jedzenia. Jak co roku, po powrocie, znowu trzyma mnie niesamowite łaknienie i jestem pełen podziwu dla mojego żołądka ile pożywienia potrafi przerobić. Dalej wyjrzałem przez okno. Spojrzałem na termometr, potem na ogólną pogodę, znowu na termometr i szybko zamknąłem oczy z obawy przed depresją. Tak bardzo się baliśmy tych ogromnych temperatur w Iranie. Narzekaliśmy na 30-35 stopni o 10 rano, by później umierać gdzieś w cieniu przy 45 stopniach. Powiem Wam, że można się do takich upałów bardzo szybko przyzwyczaić, nie tylko je tolerować, ale nawet na swój sposób polubić i jak widać, bardzo szybko za nimi zatęsknić.

Pierwszy dzień jest najgorszy. Fajnie jest być już u siebie, ale o godzinie 9 kompletnie nie wiem co  robić. Nie muszę dokańczać pamiętnika z dnia wczorajszego, zwijać śpiwora, kląć na matę dmuchaną, z której znowu uciekało mi w nocy powietrze, ani kolejny raz mocować się ze stelażem namiotu, który połamał się po jakichś dwóch tygodniach wyprawy. Nie muszę się martwić o to, że nie mamy znowu wody w butelkach ani, że za chwilkę zaczyna się kolejny podjazd. Po raz kolejny nie muszę już pakować sakw, które leżą zawsze w przedsionku namiotu. Rutynę, przyzwyczajenia i schematy szlifowane od 47 dni szlag trafił.

Czytaj: Dzień 1 – Start z Kutaisi.

Cały ten bałagan w namiocie jest także na swój sposób przyjemny. Po lewej stronie ode mnie leży torba z aparatem, kubek z łyżeczką w środku, gaz pieprzowy, telefon, stary chleb i menażka z zimnym makaronem od wczoraj. Po prawej zaś ubrania, stopery do uszu i odtwarzacz mp3, obok którego gania się kilka mrówek, które dostały się do środka przez dziurę w podłodze, albo niedomknięty suwak. Pod głową dokumenty, polar i poduszka dmuchana, którą od dłuższego czasu trzeba wyprać, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać. Całość tego pozornego chaosu dopełnia wysuszona trawa, którą co chwila wnosi się z zewnątrz do środka, a której nigdy nie chce mi się zbierać.

Niema już starszych panów popijających czaj przy drodze i pytających skąd jedziemy, ani kobiet okutych w czadory przechadzających się z rana do piekarni. Nie ma Gruzinów grających pod drzewem w swoje ukochane gry planszowe, irańskiej życzliwości, ani tureckich dzieciaków rzucających w nas kamieniami. Niema pomników Stalina, ani Chomeiniego. Wszystkie widoki, sytuacje, smaki to już przeszłość, a dawny tytuł bloga „A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie” wydaje się być prawdziwy jak nigdy przedtem. Wszystko to może wydawać się niewartymi uwagi bzdurami, które jednak na swój sposób czynią z podróży to, za co ją kochamy i tak bardzo za nią tęsknimy.  Czyż nie?

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

5 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.