Morze Martwe na cztery raty

Ciąg dalszy podróżowania po Izraelu, a od dziś również i po terenie Palestyny. Z Jerozolimy mamy ambitne plany dojechania stopem na samo południe, do Eilat, a tym samym Morza Czerwonego. Oczywiście nie dzisiaj, bo też aż tak bardzo nam się nie spieszy. Po drodze trzeba przecież wskoczyć do Morza Martwego no i zobaczyć starożytną żydowską twierdzę Masadę, położoną nieopodal. To znaczy, będąc szczerym – wizytę w tym drugim długo rozważaliśmy ze względu na koszty – ale z drugiej strony będąc tak blisko, aż głupio nie wstąpić. Do Masady dojedziemy dzisiaj, ale relacja z tej części pojawi się w osobnym wpisie. Druga połowa dnia była na tyle fascynująca, że z pewnością na to zasługuje. Zobaczycie ;)

Morze Martwe – jedziemy!

Żeby szybciej wdrożyć w życie autostop,  wydostajemy się z centrum miasta tramwajem i po 5 przystankach jesteśmy na wylotówce z miasta, gdzie już bez większych problemów powinniśmy ogarnąć temat. W Jerozolimie jest tylko jedna linia tramwajowa, więc jak już będziecie jechać to się nie zgubicie. Koszt to 6.60 NIS, a wysiadacie na przystanku Givat HaMivtar .

Umawiamy się nad Morzem Martwym w Ein Gedi, gdzie jest darmowa plaża i prysznice do tego – oczywiście także darmowe. Rozdzielamy się na trzy pary i zaczynamy zabawę. Pierwszy jak zawsze wystartował Piotrek z Pauliną, dalej Kamil z Marzeną, a na koniec Ja z Eweliną. Nam cały dojazd na miejsce rozłożył się na tytułowe cztery raty. W sumie nie czekaliśmy dłużej niż 20 minut. Kierowcy biorą bardzo chętnie i żeby nie było, że blefuję…

Morze Martwe – dojazd

Równie chętnie także opowiadają o sobie, o Izraelu i o czym właściwie się tylko da. Na początek dowiedzieliśmy się, że średnia wypłata w kraju to 7000-8000 NIS, że obowiązkowa służba wojskowa w Izraelu dla kobiet trwa 21 miesięcy, dla mężczyzn zaś bite trzy lata, a od najzabawniejszego ze wszystkich kierowcy – zmierzającego wielkim tirem do kopalni magnezu – dowiedzieliśmy się….. że jeśli kibicujemy Realowi Madryt, to zaraz wysadzi nas na poboczu. Oczywiście całkiem naturalnie i niewymuszenie wyznaliśmy miłość Barcelonie, po czym razem z kierowcą wybuchnęliśmy śmiechem.

Chwilę potem zmieniając znowu transport przyswoiliśmy wiedzę o florze Izraela i o tym, że wszystkie drzewa, które widzimy po drodze zostały sprowadzone lata temu z Europy. Chwilę później zasmuciliśmy się natomiast faktem, że nie zobaczymy sławnego muru odgradzającego Palestynę od Izraela, ponieważ jego części są w miastach, a na głównej drodze są zaś tylko sporadyczne checkpointy. Fajnie tak sobie pogadać.

Po nieco ponad 30 minutach jazdy i czterech autostopach, zostajemy wyrzuceniu już na tyle blisko Morza Martwego, że gdzieś tam w dole zaczyna być widać jego taflę.  Powietrze nagle zrobiło się przyjemnie ciepłe i nasycone solą. Niczym przy ciechocinkowych tężniach. Tutaj w powietrzu nie ma podobno żadnych pyłków. Istny raj dla alergików. Cały czas zjeżdżamy niżej i niżej, aby w końcu znaleźć się w największej depresji na świecie! Bagatela 418 metrów poniżej poziomu morza (swoją drogą śmiesznie to brzmi: morze  poniżej poziomu morza…).

Z następnym kierowcą pogadaliśmy już bardziej życiowo. To znaczy – mówił głownie starszy jegomość za kierownicą z jarmułką na głowie – myśmy zaś z nieudawanym zaciekawieniem słuchali. Lekcja była o tyle interesująca, ponieważ Żyd wywodził się na temat materializacji świata  i tego jak pieniądz rządzi ludźmi. Ten sam Żyd, który to uchodzi właśnie za największego materialistę i jako ten, który stoi za wszystkim na tym świecie.  „No wiecie, nie jest dobrze kiedy ludzka dobroć jest wypierana przez pieniądze. Nie powinno tak być. To jest żałosne. Teraz nie mając pieniędzy nie da się już nic załatwić”  – w tym momencie jego milczący przyjaciel siedzący obok zaczyna się modlić – on zaś ciągnie dalej.  „ I w ogóle jest źle. Pieniądz dzieli i zmienia ludzi, już nie są oni sobą, zwykła bezinteresowność wymiera moi kochani.” Jak mniemam chciał tutaj podkreślić swoją bezinteresowność i to, że nas zabrał z pobocza, ale faktycznie ciężko było się nie zgodzić.  Zamyślił się ponownie na dłuższą chwilę, po czym przypomniał sobie, że nie zapytał skąd jesteśmy, a my zaś zdaliśmy sobie sprawę, że trochę niekulturalnie zapomnieliśmy się przedstawić. „Z Polski powiadacie? Byłem w Polsce. Auschwitz i te sprawy, wiecie… Wysadzę was tutaj na skrzyżowaniu, przejdziecie się kawałek i staniecie sobie na tamtej drodze prowadzącej już wzdłuż Morza.” Tak zrobiliśmy jak pan nakazał, a on zaś  pognał dalej w stronę Jerycho.

W ogóle średnio co drugi kierowca, który nas zabierał, mówił, że był w Polsce i odwiedził Auschwitz. Część nawet dumnie przyznawała się, że pochodzi z Polski. Że dziadek z Krakowa, że babcia z Katowic. Jakoś tak od razu się robi luźniej wtedy, atmosfera jakaś taka bardziej swojska.

W końcu jako ostatnia para, z lekkim poślizgiem dobijamy do Ein Gedi. Reszta zdążyła się już wykąpać.  Tam, poza kilkoma innymi plażowiczami, pustki. W sumie nie ma się co dziwić – grudzień, zima za pasem, raptem 20 stopni na termometrze i w dodatku zrobiło się pochmurnie. Szybka kąpiel, ciekawe Jordańskie widoczki po drugiej stronie morza, kilka zdjęć na pamiątkę, a nad głowami w miedzyczasie przelatuje kilka helikopterów Apache patrolujących granicę. Dalej siadamy do stołu, aby zacząć obmyślać dalszy wspólny plan działań.

A depresja taaaaka głęboka!

Jest kilka teorii, dlaczego Morze Martwe nazywa się martwe.  Jedna z najśmieszniejszych mówi o tym, że był kiedyś jeden nieszczęśnik, który się w nim utopił  – czego się nie da zrobić przez ogromne zasolenie – i na jego cześć nazwali zbiornik. Według innej legendy to właśnie pod powierzchnią wody znajduje się ukarana Sodoma i Gomora, co jak wiemy wiązało się z wieloma ofiarami. Jednak najbardziej prawdopodobnym pochodzeniem nazwy jest to, że z racji na tak ogromne zasolenie – 28%  czyli ~340 gram soli w każdym litrze wody (gdzie zasolenie w innych morzach to średnio 3,4 gram) – nie istnieje w tym zbiorniku praktycznie żadne życie.  Przez silne parowanie poziom wody cały czas się zmniejsza, a zasolenie tym samym rośnie jeszcze bardziej. W odległych czasach sądzono nawet, że opary Morza Martwego są zabójcze, co także mogło mieć wpływ na jego nazwę. Co ciekawe –  jak przewidują ekolodzy – morzu grozi wyschnięcie w ciągu 40 lat. Chytrzy Żydzi wpadli jednak na pomysł oszukania natury i podobno jest już klapnięty plan budowy 180 kilometrowego rurociągu, łączącego Morze Martwe z Czerwonym, dzięki czemu możliwe będzie regulowanie poziomu wody w tym pierwszym.

Palmy daktylowe Izrael  kąpiel w morzu martwym   

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

6 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.