Powrót do przeszłości, czyli o tym pierwszym razie

Dzisiaj będzie o mojej pierwszej podróży. O tym, jak cholernie się bałem pojechać. Bałem się tak bardzo, że zwlekałem z tym dwa lata, a kiedy znalazłem już osobę chętną pojechać ze mną na wspólny wyjazd, to po kilku dniach wspólnej jazdy zostałem sam. Praktycznie bez znajomości języka, bez doświadczenia, pełen obaw. 

Była to strasznie szybka lekcja nauki samodzielnego podróżowania. Zaledwie po 3 dniach wspólnej jazdy, okazało się, że z pewnych przyczyn, o których przeczytacie poniżej musiałem radzić sobie samemu. Bałem się okropnie, teraz jednak cieszę się, że stało się tak, a nie inaczej. Kto wie, czy gdyby nie tamto wydarzenie i decyzja jaką później podjąłem – czy dzisiaj podróżowałbym na własną rękę?

Pierwsza podróż

„Tak więc na jednym forum poznałem właśnie Darka. Darek miał już doświadczenie w wyjazdach zagranicznych na własną rękę. Był już wcześniej samemu we Francji i Włoszech, a także rowerem na Słowacji, w Czechach i Niemczech. Teraz natomiast chciał jechać w Alpy. Także miał dobrą kondycję, także postanowił się sprawdzić sportowo, miał podobną wizję, preferencje i ogólnie był fajnym gościem. Partner do podróży idealny. Poczułem się pewniej, wiedziałem, że Darek tak łatwo nie odpuści, że wyjazd dojdzie do skutku w zaplanowanym, wakacyjnym terminie.

I nie odpuścił. Po dwóch tygodniach przygotowań i dwóch latach oczekiwań na ten moment w końcu pojechałem! Teraz nie było już odwrotu. Maszyna ruszyła, jechało się świetnie, z każdym dniem byliśmy coraz bliżej Alp, powoli zdawałem sobie sprawę z tego, że to całe podróżowanie to nic trudnego. Najpierw Polska, potem Czechy, aż w końcu dojechaliśmy do Austrii. Wtedy, w okolicach Wiednia, stało się coś strasznego. Darek doznał kontuzji kolana. Nie było mowy o normalnej jeździe na rowerze, nie wspominając nawet już o 25-kilometrowych, stromych podjazdach alpejskich. Darek zmuszony został wrócić pociągiem z Wiednia do Polski, a ja zostałem postawiony przed wielkim znakiem zapytania. Przed decyzją, która miała rzutować na moje całe, dalsze podróżnicze życie: kontynuować podróż czy też wrócić z Darkiem? Przełamać się i jechać samemu czy też dać się pokonać tlącemu się ciągle gdzieś z tyłu głowy lękowi przed nieznanym?

Strach skutecznie mnie paraliżował przed podjęciem decyzji o dalszej, samotnej jeździe. Przecież od dwóch lat tego pragnąłem! Trenowałem, planowałem, byłem przygotowany na każdą ewentualność, wiedziałem, jak rozwiązać każdy problem. Po nocach śniły mi się alpejskie przełęcze, gadałem o nich na okrągło, w końcu, po dwóch latach szukania towarzysza podróży moja podróż marzeń doszła do skutku, a teraz wszystko zawisło na włosku. Uświadomiłem sobie wtedy, na jednym z tych przeklętych, dużych wiedeńskich skrzyżowań, jak bardzo kompan podróży, mimo że wcale nie jakoś bardzo doświadczony, dodawał mi odwagi i pewności siebie. Myśl, że jadę z kimś, kto już trochę zna się na rzeczy, powodowała u mnie poczucie komfortu psychicznego. Wiedziałem to od początku, że tak będzie – wszak po to właśnie szukałem kogoś na wyjazd, jednak dopiero pod Wiedniem zdałem sobie sprawę, jak silne miało to dla mnie znaczenie.

Niby za miedzę, a jakby w daleki świat

Pewnie niektóre osoby w tym momencie uśmiechnęłyby się pod nosem. Że niby o czym ja tutaj piszę? Znajdujący się niemal za miedzą Wiedeń? Czechy, Austria, Włochy? Ta sama kultura, religia, obyczaje. Te same reguły społeczne, obowiązujące zasady współżycia. Poza językiem niczym się od siebie nie różnimy. A ja tutaj opisuję jakieś rzeczy niestworzone, jakbym jechał co najmniej z misją na Marsa.

Ale faktycznie tak było i jestem przekonany, że jeśli jesteś osobą, która dalej czeka na ten pierwszy wyjazd, albo kiedyś taką byłeś – świetnie mnie rozumiesz. Zwłaszcza, jeśli tak jak ja jesteś typem domatora. Cenię sobie ciszę, spokój, swój własny kąt. Zawsze dobrze było mi w moim cichym, ciasnym pokoju. Wychodziłem z niego zazwyczaj tylko wtedy, kiedy już musiałem. Nigdy nie ciągnęło mnie w świat, raczej niezbyt wiele jeździłem po kraju, a już na pewno sam niczego nie organizowałem na własną rękę. Mimo ogromnie motywującego mnie do wyjazdu Darka, im bliżej było dnia startu, tym bardziej pękałem. Tylko czekałem, aż Darek – podobnie jak wcześniej moi znajomi z uczelni – wymięknie i zrezygnuje z wyjazdu, dzięki czemu będę mógł powrócić do swojej bezpiecznej, sprawdzonej strefy komfortu. Połowa mojej osoby motywowała mnie do dalszej jazdy, druga połowa jednak skutecznie zniechęcała, kazała zrezygnować.

Bałem się problemów, kontaktów z ludźmi, ich złych intencji, jednak finalnie, wbrew wszystkiemu co siedziało mi w głowie i dzięki wielkim zachętom Darka, postanowiłem jednać dalej! Na początku było ciężko, bardzo ciężko. Cały dzień słuchałem muzyki, nie odrywałem wzroku od asfaltu, słowem się do nikogo nie odezwałem. Podczas kolejnych dni zaczynałem z musu podchodzić do ludzi, jednak robiłem to bardzo nieufnie, ograniczałem kontakt z nimi do niezbędnego minimum. Pierwszych trzech biwakowych nocy nie przespałem w ogóle. Było to dla mnie zbyt dużo na ten okres, w głowie ciągle tliła się możliwość szybkiego powrotu do domu, jednak stwierdziłem, że jestem już tak blisko upragnionych Alp, że do końca życia żałowałbym tego powrotu. Zacisnąłem zęby i jechałem dalej. W ciągu pierwszych dni jazdy stało się jednak coś niezwykłego. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mój strach był wyolbrzymiony i jak to podróżowanie jest banalnie proste.

Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajałem się do zaistniałej sytuacji. Przyzwyczajałem i jednocześnie coraz bardziej nudziłem. A jak nudziłem, to i musiałem się otworzyć i zacząć zagadywać do ludzi. Przy drodze, na przystankach, w sklepach. Z każdym dniem coraz więcej pytałem o drogę, godzinę, o ciekawe miejsca w okolicy, o cokolwiek – byleby tylko o czymś pogadać. Jadłem, gadałem, jechałem, gadałem, znowu jadłem. Rozmowy te co prawda sprowadzały się do wymiany kilku słów (w tym co drugie tłumaczone na migi), ale i tak pieruńsko byłem z siebie dumny.

I tylko się zastanawiam co by było, gdybym wtedy się poddał, zawrócił? Czy widziałbym te wszystkie miejsca?

To...
Na przykład to miejsce w środkowym Kirgistanie?
... to ...
Albo to w północnej Mongolii?
... to ...
Albo to ciekawe miejsce w Irlandii
... albo tooooo!
… lub te wszystkie inne w 40 różnych krajach?
baner byl to fragment ebooka
baner byl to fragment ebooka

No weź, zerknij! :)

Tekst ten był fragmentem obszernego ebooka praktyczno-motywacyjnego „Twoja Samodzielna Podróż„, przeznaczonego dla ludzi chcących zacząć przygodę z podróżami na własną rękę, a także dla tych, którzy chcą polepszyć swój podróżniczy warsztat, dowiedzieć się czegoś nowego, a także utwierdzić w przekonaniu, że nie ma lepszej metody poznawania świata. Do każdego ebooka dostaniesz gratis także audiobook. Daj się zainspirować! :)

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

26 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

  • Pod Twoimi słowami podpisze się niejedna osoba. Ja także. Dlatego warto postawić jeden krok więcej, by dowiedzieć się, że możemy więcej… ;-) Pozdrawiam!

  • „Zwłaszcza, jeśli tak jak ja jesteś typem domatora” wooow a myślałam, że tylko ja jestem taka pokręcona na siłę łączę ten typ z potrzebą podróży :D Jak to w ogóle jest możliwe, że ktoś kto lubi swój kąt wyjeżdża na tak długo i to jeszcze na rowerze z namiotem?:)

    • Wiesz co, nie mam bladego pojęcia. Jednak powiem Ci, że sporo znajomych, długodystansowych podróżników to także domatorzy nie mający potrzeby przebywania gdzieś w terenie, o ile nie można już tego przebywania nazywać podróżą. Nie wiem jak to wytłumaczyć.

  • Hej, chciałam tylko powiedzieć – baaardzo fajny blog. Dużo cennych informacji, treściwie ale bez zbędnego gadulstwa i wyjątkowo dużo cennych informacji dla innych podróżników. Duży plus za szczerość i opowiadanie także o mniej spektakularnych doświadczeniach. Dzięki! :)

  • Bardzo fajny tekst Karolu!! Wielka podróż zaczyna się w końcu od postawienia pierwszego kroku. A przełamywanie strachu i wszelkie ryzyko jest wpisane w los podróżnika :) to takie ciągle przesuwanie granicy, nieustanny marsz do przodu :) Sprawdzanie na ile Cię jeszcze stać :) I to (przynajmniej dla mnie) jest najbardziej fascynujące podczas podróży :)

  • Też mnie zaskoczyło, że jesteś domatorem. Jednak człowiek potrafi być mieszanką różnych przeciwności :) Fajnie, że opisałeś dokładnie swoją pierwszą poważną wyprawę i wątpliwości które Tobą targały. Tym bardziej w nieprzewidzianej sytuacji, która zaważyła na dalszym kształcie upragnionej i wymarzonej wycieczki. Sam sobie przypominam siebie sprzed kilku lat, pierwsza wyprawa… też „za miedzę”, tylko tą po wschodniej stronie ;) Nie byłem postawiony przed tak trudną decyzją jak Ty w chwili rozstania z kompanem, jednak WSZYSTKO, co nas spotykało było obce, nowe, nieznane.. a tym samym trudne. Ale zarazem pociągające. Potem wyprawy zaczęły być podobne do siebie, druga, trzecia, siódma – były „tymi kolejnymi”, a pierwsza zawsze pozostała pierwszą. I masz rację, takie przetarcie szlaku podróżniczego (głównie w swojej głowie) szalenie zaważa na tym wszystkim, co jest dalej. Ciekawe co by było, gdybyś wtedy zawrócił.

  • „za miedzę” czy nie, podróż wspaniała i odważna :) nie trzeba jechać na drugi koniec świata, by przeżyć super przygodę, zwłaszcza, że Ty musiałeś się nieźle przełamać po kontuzji Darka. moja pierwsza podróż inna niż kilkudniowe wakacje z luksusowym transportem samolotem to była autostopowa wycieczka po Niemczech, Holandii i Francji. wspominam to świetnie, właśnie dlatego, że to był ten pierwszy raz. potem udałam się w odleglejsze, „ciekawsze” miejsca, ale od czegoś przecież trzeba zacząć, i to było piękne!
    zazdroszczę Ci Kirgistanu, sama tam jadę w przyszłym roku :)

  • Odnajduję sie w Twoich słowach. Niestety, jeszcze nie podróżuje (jechałam najwięcej 300km stopem), ale ciągle w głowie mam to pragnienie. Mam nadzieję, że w końcu zawiążę buty i wyruszę!

  • Obecnie studiuję, mam już za sobą swoje pierwsze epizody z podróżowaniem, ale ciągle chcę więcej. Choć w tym momencie jedyną uprawianą przeze mnie formą podróżowania jest punktorem po Google Maps, to w przyszłym roku chcę wziąć udział w Krakostopie, zrobić 400 km rowerem w jeden dzień (mój tegoroczny rekord to 300), przejechać rowerem z Sianek (opustoszała miejscowość na południu Polski, tuż przy granicy z Ukrainą) do gwiazdy Północy w Jastrzębiej Górze w kilka dni i pojechać na kilkudniową wyprawę rowerową z moim tatą gdzieś po Polsce. To będzie najbardziej ambitny podróżniczo rok w moim życiu, o ile wszystko się uda :)