Pożegnanie z Gruzją – Jedwabny Szlak

Dzień 7. Dzisiaj rozstajemy się z Gruzinami i ich krainą. Począwszy od Przełęczy Krzyżowej, przez najbliższe dwa tygodnie,będziemy się przemieszczać już tylko na południe. Ku kolejnym monstrualnym górom, głuchym równinom, wypalonym do cna pustyniom i opuszczonym od lat oazom.  Z każdym kolejnym dniem ziemia będzie bardziej nagrzana i wysuszona, a nieszczęsne zachmurzenie wreszcie zniknie! Tak też jadąc wąskimi ścieżynami jak i czteropasmowymi szosami sukcesywnie zmierzamy do Jazd, leżącego na skraju pustyni, w Iranie centralnym.

Jest to nasz najdalej na południe wysunięty punkt podróży. Póki co jest to jednak daleka przyszłość. Do Jazd mamy w linii prostej 1500 kilometrów, a na chwilę obecną cięższym zadaniem jest wygramolenie się z łóżka. Wstajemy z lekkim szumem w głowie i schodzimy nieśmiało na dół. Gospodarz bardzo zaspany kręci się po kuchni. Na śniadanie dostajemy zupę o smaku ciężkim do określenia. Bliżej jej było do ogórkowej niż żurku, ale głowy nie dam. O nazwę nie zapytałem, ponieważ z rana zawsze jestem jakoś mało rozmowny i strasznie ciężko jest mi skupić na czymś myśli. Do pierwszej kawy bardziej przypominam obojętnego na wszystko zombie niż człowieka i daleko mi do pełnej funkcjonalności. Zjedliśmy, podziękowaliśmy i zaczynamy się zbierać. Gospodarz mając w pamięci nasze wczorajsze zachwalanie jego wina, podarował nam na odchodne 1,5 litra – zamknięte w butelce po fancie. Winko niemal zamarznięte, od razu owijam w polar i wrzucam do sakwy. Sąsiada już niestety nie zobaczyliśmy. Z tego co przebijało się przez sufit wczorajszej nocy, wnioskuję, że panowie trochę jeszcze powinkowali i raczej prędko się nie obudzi. Zresztą naszemu gospodarzowi także przydałaby się mocna kawa. Znana kładka nad rzeką w Tbilisi – tak zwana podpaska.

Tbilisi szklany most podpaska

Tbilisi po raz drugi.

Zanim opuścimy Gruzję, musimy przebić się ponownie przez stolicę Gruzji. Sam dojazd nie jest bardzo skomplikowany. Cały czas jedzie się główną drogą i nawet osoba pozbawiona jakiejkolwiek orientacji w terenie podołałaby temu zadaniu. Oczywiście jakby ktoś chciał pozwiedzać miasto, to pewnie by się parę razy zgubił – my jednak fanami miast nie jesteśmy, a już na pewno nie takich molochów jak ten właśnie. Przelatujemy ekspresowo mijając kolejne przecznice i zanim się spostrzegamy, żegna nas znak z przekreśloną nazwą Tbilisi.

Wyjeżdżając z miasta zaczyna się jeden z nielicznych podjazdów w dzisiejszym dniu. Ledwo objechaliśmy jedną górę, a tutaj widok zmienia się o 180 stopni. Wilgotny, mokry i wyraziście zielony krajobraz, przemienił się w suchą i na wpół wypaloną słońcem równinę. Kiedy przed Tbilisi było jeszcze dość chłodno – tutaj dostajemy w twarz falą gorącego i suchego powietrza. Tak od raz, bez ostrzeżenia.

Z Tbilisi kierujemy się na Marneuli i przejście graniczne Bagratashen – Sadakhlo. Do samej granicy, profil trasy jest nad wyraz łaskawy i praktycznie bez ustanku jedziemy z górki. Nachylenie nie jest duże, ale pozwala do godziny 15 przekroczyć 100km na liczniku!

Witaj Armenio –  Jedwabny Szlak

Do Gruzji wrócimy jeszcze w przyszłym miesiącu na samolot powrotny. Szczęśliwie Armenia od stycznia 2013 zniosła obowiązek kupna wizy na granicy, dzięki czemu oszczędzamy kilka dolarów. Odprawa poszła bardzo szybko, a celnik-żartowniś próbował nas nastraszyć brakiem wiz w naszych paszportach. Widoczne miał dobry dzień, bo zazwyczaj ci odpowiedzialni za wbijanie pieczątek są strasznie ponurzy i jakby trochę zawieszeni, nieobecni. Pan życzy nam szczęśliwej drogi i uśmiecha się życzliwie na pożegnanie. Miły, pierwszy Ormianin.

Od pierwszych zakrętów zaczynają pojawiać się znaki informujące o tym, że nieopodal biegnie Jedwabny Szlak, który kiedyś był głównym szlakiem handlowym łączącym Europę i Bliski Wschód z Chinami. Liczy on 12 tysięcy kilometrów dróg – używanych przez wieki do transportowania papieru, minerałów, perfum czy choćby tytułowego jedwabiu. Po blisko 2000 lat stracił on jednak swoje znaczenie, kiedy to w XVII wieku została odkryta droga morska do Chin. Praktycznie co chwila będziemy mijać drogowskazy jak poniżej – informujące, że gdzieś tam w prawo od asfaltowej drogi, setki lat temu podążali dzielni kupcy ze swoimi karawanami. Przejechanie Jedwabnego Szlaku jest marzeniem niejednego podróżnika. Są to jednak nieużywane od lat ścieżynki, wijące się pomiędzy kolejnymi, niedostępnymi górami i przebycie ich było by niebywałym wyczynem.

Poszukiwanie miejscówki

Tymczasem nie mamy już więcej czasu na poznawanie Armenii. Pieniążki także wymienimy jutro. Niefortunnie nie ma po drodze żadnych domostw i trzeci raz jesteśmy zmuszeni spać na dziko. Jak się okazuje nawet znalezienie jakiejś w miarę bezpiecznej miejscówki nie jest proste. Jedziemy cały czas wzdłuż rzeki, gdzie każdy płaski teren jest ogrodzony siatkami, za którymi rosną dorodne sady. Zaczyna się robić trochę nerwowo, wilgotność powietrza znowu skacze jak co wieczór, a na domiar złego słychać ostrzegawcze pomruki nadchodzącej burzy.

W końcu jest otwarty sad! Jeden jedyny, na przestrzeni kilku dobrych kilometrów. Wyrwana brama, w środku jakaś budka, niedojedzone pomidory z cebulką i schodzone buty. Raczej nikt się już tutaj nie zjawi. Mimo, że ruch samochodowy znikomy, dwa razy upewniamy się czy aby nie nadjeżdża jakaś stara, czarna Wołga. Kiedy mamy pewność, że nikt nas nie zauważy – znikamy z drogi. Namioty postawiliśmy kawałek od niewielkiej rzeczki, płynącej środkiem imponującego, kamienistego koryta. Powiedziałbym co jadłem na kolację, ale poza tym, że było chłodne winko – nic więcej nie pamiętam. Pewnie standardowy makaron – bo co by innego ;)

Z ciekawszych rzeczy. Ktoś wie co to za owoc? To jest jakaś tajemnicza odmiana granatu! Pierwszy raz widziałem takie cudo. Jednak mimo swojego atrakcyjnego wyglądu – smakiem nie zachwyca ani trochę. Zresztą tak jak normalny granat.

Obowiązkowe łóżka na przydrożnych straganach. Przecież się sprzedawca nie będzie przemęczał w pracy, czyż nie? ;)

Innym ciekawym rodzajem przydrożnych biznesów były stoiska z brzoskwiniami. Ciekawe nie są o tyle same brzoskwinie, co sprzedający je ludzie. Średnio na jeden koszyk przypadał jeden sprzedawca. Myślę, że akurat ci Ormianie nie mają zbytnio smykałki do robienia interesów…

Utwierdziłem się w przekonaniu, że posiadanie satelity nie jest żadnym wyznacznikiem zamożności…

Do kolekcji

Przejście graniczne Gruzja – Armenia / Bagratashen – Sadakhlo. Ruch malutki

Postrach dzieciaków sprzed lat- czarna wołga !

Dzień 7. 130km 6.20min

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

7 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.