Sprzęt na wyprawę rowerową. Co zabrać w podróż?

O tym co należy zabrać na wyprawę rowerową można by się rozpisywać w nieskończoność. Cały ten sprzęt biwakowo-podróżniczy jest ogromnie obszerną dziedziną.

Szukasz ciekawych miejsc na rower? Zapraszam do wpisu z najlepszymi trasami na rower w Polsce i blisko granicy

Co zabrać na wyprawę rowerową?

Każdy ma swoje upodobania, preferencje i zasadniczo jest to temat rzeka. Jeśli ma być to z definicji wypad niskokosztowy, to z wiadomych przyczyn odpadają wszystkie renomowane marki i inne bajery sprzętowe. Na dodatek, jeśli nie posiadasz żadnego sprzętu biwakowego, rower nadaje się do remontu i jest to twoja pierwsza wyprawa – nastaw się lepiej na trochę wydatków. Jedyna dobra nowina jest taka, że są to inwestycje na lata i każda kolejna wyprawa będzie już dużo tańsza, chyba że połowę sprzętu zniszczysz lub zgubisz. Nie będę się już powtarzał, jeśli chodzi o listę rzeczy do wzięcia na wyprawę rowerową. Tutaj spróbuje nakreślić czym się kierować przy wyborze sprzętu, jednak bez wskazywania palcem na konkretne produkty.

Jeśli mam być szczery to na sprzęcie biwakowym znam się bardzo słabo, a na rowerowym chyba jeszcze mniej. Dętkę zakleję, szprychę wymienię, koło wycentruję, ale sprzęt mnie nie interesuje i wiem o nim niezbędne minimum. Lubię jeździć na rowerze, ale nie czytać o nim, lubię podjeżdżać i zjeżdżać, ale totalnie nie kręci mnie śledzenie wszelakich nowinek technologicznych. Szkoda mi na to czasu. Lepiej zająć się pisaniem relacji z podróży, obrabianiem zdjęć lub planowaniem kolejnej wycieczki. Kiedyś słyszałem takie powiedzenie – „im droższy rower, tym mniej przejechanych kilometrów” i myślę, że każdy z was zna ludzi kupujących sprzęt za tysiące, który później stoi na balkonie i marnieje. Aż żal serce ściska. Mam nadzieję, że liczba czytających nie spadnie drastycznie, ale jeśli zaś ty jesteś taką osobą, to skończ czytać kolejny nudny artykuł o sprzęcie, z którego i tak nic się nowego już nie dowiesz, tylko idź na rower!

Wyprawa niskobudżetowa, czy niekoniecznie?

Sakwiarzy można podzielić na dwie grupy. Pierwsza (do której zaliczam się także ja) to minimaliści sprzętowi. Bierzesz ze sobą to, co wydaje się być niezbędne. Im mniej sprzętu – tym mniej wagi, im mniej wagi – tym łatwiej pod górę. Dodatkowo grupa ta często jeździ niskobudżetowo i sam nie wiem, co jest przyczyną a co skutkiem takiej kolei rzeczy. Czy jeździmy ze sprzętem średniej i niskiej klasy dlatego, że chcemy uczynić naszą podróż niskobudżetową czy po prostu nie mamy kasy na lepszy sprzęt i tak się tłumaczymy robiąc z tego jakąś ideę, jakoby nie było sensu wydawać pieniędzy na droższe wyposażenie. Moje zdanie jest takie, że faktycznie nie ma co przepłacać… ale ci od drogiego sprzętu, którzy właśnie pełni animuszu wychodzą na rower i tak by się ze mną nie zgodzili.

Wyrzuć zbędny sprzęt!

Zbijaj kilogramy, zrzuć niepotrzebny balast! Kup aluminiową menażkę, mniejszy kubek, lżejszy namiot, lżejszą matę, lżejsze wszystko. Kilogramy w ostatecznym rozrachunku mają znaczenie. Oszczędzając po te kilkaset gram na wszystkim, może się okazać, że na koniec masz 5 kg mniej bagażu! Nawet jeśli jesteś mocny i nie robi to na tobie wrażenia, pomyśl też o limicie 32 kilogramów, którego nie można przekroczyć przy transportowaniu roweru samolotem. Nigdy nie wiadomo, czy po kilku wyprawach stricte rowerowych, nie będziesz chciał wybrać się gdzieś dalej samolotem.

Każdy ma jednak swoje zboczenia sprzętowe. Jak wyżej napisałem – często bierzemy to, co WYDAJE się być potrzebne, a nie co faktycznie jest. Innymi słowy, niejednokrotnie chcemy zabrać całkowicie niepotrzebne nam do życia rzeczy i prawdziwa sztuka polega na tym jak z wielu w ostatecznym rachunku jesteśmy w stanie zrezygnować. Jeden jest fanem elektroniki i pakuje do sakw rowerowych ogrom zbędnego sprzętu – netbooki, nawigacje GPS, telefony satelitarne, super wypasione liczniki czy lokalizatory GPS wysyłające w eter naszą pozycję. Niektórzy fani fotografii zabierają po dwa aparaty i pięć obiektywów, a był nawet taki gościu imieniem Kazimierz Nowak, co miał ze sobą cały sprzęt do wywoływania zdjęć – ciemnię, mnóstwo klisz i inne bajery. Było to jednak dawno temu – jeszcze przed erą pendrajwów i kart pamięci – i jest on w pełni usprawiedliwiony. Reszta jest zwyczajnie nam niepotrzebna albo łatwa do zastąpienia. Netbook przez notesik, GPS przez mapę. Pakujcie się z głową! Bierzcie to, co jest niezbędne. Można ujednolicić nawet głupie śrubki tak, aby dało się zabrać tylko kilka kluczy a nie pół warsztatu.

Dlatego też jazda z komputerem (którą praktykuje coraz więcej ludzi) – celem pisania relacji „live”- jest dla mnie co najmniej śmieszna. Chyba, że ktoś jedzie dookoła świata i nie ma przed sobą perspektywy szybkiego powrotu do domu. Innego powodu nie widzę. Rozumiem, że jest to bardzo na czasie i można sobie zjednać widownie, ale czy po to jedzie się tysiące kilometrów na wyprawę, żeby pół dnia siedzieć w namiocie i wstukiwać relację do komputera, a po jej ukończeniu zamiast wyjść do ludzi załączyć kolejny odcinek Gry o Tron?

Uważam, że na siedzenie przed klawiaturą, oglądanie filmów i pisanie relacji będzie czas po podróży, a jeśli ktoś nie lubi czytać „odgrzewanych” relacji, to jego problem. Nie mój, ani nie wasz.

Tutaj mały instrument.

Pakowanie w podróż rowerową

Tak na dobrą sprawę można spakować się do dwóch tylnych sakw, jednak jeśli lubimy komfort, polecam cztery. Zajrzyjcie do wpisu: Jakie sakwy rowerowe wybrać, po więcej informacji. Myśląc o gabarytach przy nabywaniu sprzętu oszczędzamy sporo przestrzeni i jak już wiecie – kilogramów. Przednie sakwy i bagażnik też trochę ważą. Sam byłem na 4 wyprawach tylko z dwoma sakwami i jak najbardziej jest to do zrobienia. Rower jest bardziej zwrotny i przede wszystkim jeszcze lżejszy.

Z całym kompletem sakw jest trochę inaczej. Na ostatnią wyprawę – jak pewnie wiecie – zostałem po części zasponsorowany i pojechałem już z czterema sakwami. Komfort daje nam przede wszystkim ta cała niepotrzebna przestrzeń. W każdej sakwie miałem tyle wolnego miejsca, że bez problemu zmieściłoby się po jednej dużej coli. Można sobie łatwo posegregować rzeczy, wszystko ma swoje miejsce i jest łatwe do odszukania. Komfort ten jednak jest obciążony kilkoma kilogramami gratis, więc warto też rozważyć możliwość jazdy o tylnych sakwach wyłącznie.

Czy droższy sprzęt znaczy lepszy?

Wracając do wyższości taniego sprzętu nad drogim. Czy na pewno jest to tylko bezpodstawne twierdzenie? Przykładowo. Są zwolennicy hamulców tarczowych mechanicznych lub hydraulicznych i zwykłych szczękowych. Jedni twierdzą, że warto zainwestować te 300-400zł w te pierwsze i mieć dobre hamulce inni (w tym ja), że nie. Nie zawsze to, co droższe jest tak naprawdę lepsze. Już pomijając fakt, że szczękowe hamulce są tańsze nawet dziesięciokrotnie, to są mniej awaryjne i łatwiejsze w naprawie. Tutaj dochodzimy do meritum. Należy mniej sugerować się opiniami większości, a więcej używać własnego mózgu. Większość jeździ po parku lub do sklepu, a nie na wyprawy rowerowe. Pomyślcie samodzielnie – siła tkwi w prostocie. Jeśli jedziecie gdzieś daleko, gdzieś gdzie do sklepu rowerowego może być >100km, lepiej jest mieć ze sobą coś, co jesteście w stanie naprawić samemu lub chociażby… odkupić od jakiegoś dzieciaka i zdemontować z jego roweru. Nie wiem jak jest z popularnością i znajomością takiego drogiego sprzętu w krajach tzw. Trzeciego Świata, ale może być krucho. Dopiero później docenicie prostotę wyposażenia, które macie ze sobą.

Hamulce to tylko przykład. Taka zasada tyczy się wielu komponentów. Drogi amortyzator jest fajny, ale także waży więcej i może się zepsuć w porównaniu do prostego widelca stalowego. Powiecie, że ten też może się złamać, ale prawdopodobieństwo awarii wydaje się być dużo niższe.

Shashin Error:

No photos found for specified shortcode

Namiot na wyprawę rowerową

Poza tym, że waga namiotu także jest ważna, można dodatkowo podzielić się nim pomiędzy uczestników. Jedna osoba bierze stelaż, druga resztę. Chyba, że tak jak ja jesteście pod tym względem wygodni i lubicie mieć własne M. Lepiej też mieć namiot większy aniżeli mówią wytyczne przy zakupie. Chodzi o to, że jeśli będziecie spać w pojedynkę to warto mieć namiot dwuosobowy, w dwójkę – trzyosobowy. Daje nam to komfort schowania ekwipunku do środka czy ewentualnie przedsionka i mieć przy tym luksus spania. Warto o tym pamiętać przed zakupem, ponieważ jest to inwestycja na lata. Zasadniczo mój namiot znanej firmy Fjord Nansen mam od samych Alp, czyli od samego początku i leci mu właśnie czwarty rok. Mimo że stelaż strzelił mi już drugi raz, a sam tropik nadaje się do wymiany, jestem z niego i tak bardzo zadowolony. Życzyłbym sobie, żeby każdy namiot wytrzymywał tyle ile ten właśnie.

Polecam zajrzeć do wpisu: Jak znaleźć dobre miejsce pod namiot.

Wracając do roweru wyprawowego…

Najlepiej znaleźć złoty środek. Oczywiście nie kupujcie roweru z marketu za 500zł, bo ten rozleci się nim dojedziecie do pierwszego skrzyżowania. Ale jeśli nie przelewa wam się na koncie bankowym to sam rower do 2000zł powinien wystarczyć. Spotkałem ludzi na totalnie starych, zdezelowanych maszynach, które też dawały radę, ale nikogo na marketówkach. Najważniejsze, żeby był dla was wygodny i dawał radość z jazdy. No i lepiej pojeździjcie trochę przed wyjazdem na nowym nabytku, żeby później nie było jakichś niespodzianek zdrowotnych.

Najpopularniejszymi rodzajami rowerów są zdecydowanie rowery górskie i trekkingowe. Czasem zdarzają się użytkownicy szosówek – specjalnie przerobionych pod sakwy – albo innych cudacznych maszyn jak składaki czy nawet rowery poziome. Wszystkie one mają swoje wady i zalety, ale generalnie każdy z nich nadaje się do jazdy z sakwami. Zasady są proste. Trasa wyprawy prowadzi po drogach asfaltowych – śmiało możesz zabrać ze sobą rower szosowy, na jakichś cienkich oponach, jeśli zaś trasa leci przez trudny teren, gdzie nie ma asfaltu – kupujecie górski rower z grubym ogumieniem. Najlepiej jednak pójść na kompromis i zainwestować w rower trekkingowy, który nadaje się zarówno na szuter, asfalt oraz kamienie, mimo że idealnego wyboru nie ma, to trekking jest najbardziej uniwersalny.

Warto też pamiętać o odpowiednim dostosowaniu pozycji na rowerze. Moim zdaniem i w moim przypadku sylwetka bardziej wyprostowana jest bardziej komfortowa. Mimo, że bierzemy na siebie większy wiatr i dużo ciężej pedałuje się nawet z lekkim wiatrem w twarz to podczas 7 godzinnej jazdy – przez powiedzmy miesiąc – ma to duże znaczenie dla pleców. Oczywiście nie należy przesadzać z tym prostowaniem się i pamiętać też, że każdy ma inne preferencje.

Niezbędne detale

Zbliżamy się do końca wyliczanki. Można rozpisywać się bez końca o każdej części składowej roweru, ale od tego są specjalistyczne fora internetowe, gdzie ludzie poradzą wam jaki sprzęt wyprawowy kupić. Mimo że i tak nikt już nie dotarł do tego akapitu, dodam jeszcze kilka rzeczy, o których mało kto pamięta, a które od jakiegoś czasu są u mnie niezbędne. Totalne bajery mogłoby się wydawać, ale czy aby na pewno?

Chodzi o lusterko, osłonę na przerzutkę i matę dmuchaną. Pierwsze jest niezastąpione przy jeździe w miastach, gdzie jest dużo samochodów, kiedy wymijamy dziurę, a nie chcemy się odwracać co chwilę. (po 7 godzinach jazdy można sobie kark skręcić!) Albo słuchamy głośno muzyki i po prostu nie słyszymy nadjeżdżających samochodów.

O tym, czy warto mieć lusterko pisał Łukasz z Rowerowych Porad

Drugie – czyli osłona – może uratować wam dalszą jazdę. Na Bałkanach zepsułem sobie przerzutkę lekkim uderzeniem, co praktycznie wykluczyło mnie z jazdy na cały dzień. Jeśli takie coś stanie się w sytuacji jak wcześniej (100km od rowerowego), a nie mamy zapasowego haka ani przerzutki, to jesteśmy w niemałych kłopotach. Zatem od Kaukazu i Bliskiego Wschodu jeżdżę z taką osłoną i już co najmniej trzy razy podczas tej wyprawy uratowała mi ona cały mechanizm.

Warto także zainwestować w kuchenkę turystyczną – najlepiej na benzynę. Jest to urządzenie dość drogie, jednak bardzo solidne, wydajne i szybko się spłaca. Swojego czasu porównałem dwa takie palniki, których test znajdziecie tutaj: Kuchenki turystyczne na benzynę. Zalety, wady, cena.

Na koniec mata dmuchana! Wożę już to cudo od dwóch lat w zastępstwie karimaty i polecam absolutnie wszystkim. Dużo nie waży, zajmuje mniej niż karimata, ale daje taki komfort, do jakiego żadna karimata nie jest w stanie nawet się zbliżyć. Fakt – jak się jest gapą to można taką matę czasem przebić, ale od czego są łatki rowerowe?

Kończymy porady ogólno-sprzętowe. Mam nadzieję, że wyciągnęliście coś z tego dla siebie, dowiedzieliście się czegoś więcej lub chociaż utwierdziliście się w swoim przekonaniu. Zachęcam też do pisania poniżej waszych przemyśleń na temat sprzętu. Chętnie poznam wasze opinie. Milego

Karol Werner

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

36 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

      • Można też wybrać się w sposób ultralekki ? wpisując w googlach „ultralight bicycle touring” i wybrać pierwszą pozycję

  • Tak jak piszesz, siła tkwi w prostocie. Ale nie w prostactwie i o tym należy pamiętać. Rowerem za 600 złotych można śmiało jeździć po Polsce, ale nie wiem czy to dobry pomysł by jechać nim na dalszą wyprawę.

    Rower musi być porządny. Inaczej będziemy co chwila tylko o nim myśleć i odliczać chwile do kolejnej awarii. Porządny, nie znaczy bardzo drogi, ale nie oszukujmy się, na rower (oczywiście bez wielu akcesoriów) trzeba dać minimum 1500 złotych.

  • Karolu, ja dopiero przygotowywuję się do podróży-planuję udać się na Kaukaz. Czy namiot fjord nansen poradzi sobie w takich ekstremalnych warunkach? Mróz, śnieg namiotowanie na zboczach gór?

    • Hm, nigdy nie spałem na zboczu góry. Myślę jednak, że są to dobre namioty i powinny dać sobie radę. Mój daje całkiem dobrze mimo już wielu rozbić…

  • Właśnie zacząłem czytać Twojego bloga. I póki co, to zgadzam się z Tobą w stu procentach: ze sprzętem, pakowaniem, i z tym, że zamiast strzelać z piwa przed telewizorem warto ruszyć się gdzieś rowerem. Do tej pory oddalałem się od domu rowerem na „odległość” jednego dnia. I w końcu dojrzałem do decyzji: w tym roku jadę w Polskę na parę dni, za rok może bliska zagranica, a potem…… a potem się zobaczy:-) Sakwy już mam, bagażnik też, i czytam dalej, co by tu jeszcze zabrać.

    Pozdrawiam

  • Bardzo ciekawe spostrzeżenia.
    Ja jeżdżę a właściwie jeździłem motocyklem (małe dziecko i przez to przymusowa przerwa w podróżach) i wiem jak to jest ze spakowaniem się w motocyklowe kufry. Mam trzy i są o wiele większe niż rowerowy sakwy, ale też trzeba się zawsze zastanawiać co zabrać a co jednak pozostawić w domu.
    Jeśli chodzi o wybór roweru to też zgadzam się, że kupiony w markecie to nie do końca dobre rozwiązanie zwłaszcza przy dalekich trasach. Jeśli ktoś chce kupić rower żeby się od czasu do czasu przejechać to może się na taki nabytek zdecydować. Ale wydaje mi się, że lepiej wyszukać używany wyższej klasy, który z pewnością będzie lepszy i bardziej trwały.
    Pozdrawiam,
    Jacek

  • Piszesz o prostocie, rezygnacji ze zbędnego sprzętu i proponujesz matę dmuchaną? To najbardziej zbędna i zawodna rzecz jaka istnieje. Przekonasz się o tym, jak zaczniesz budzić się na gołej ziemi i nie będziesz mógł znaleźć dziurki, którą mógłbyś zakleić. W swojej dwudziestoletniej karierze turystycznej zajechałem trzy takie maty i teraz naprawdę przeszedłem na minimalizm. Zabieram z sobą wyłącznie alumatę. Prawie nic nie waży, mieści się do sakwy, izoluje od podłoża. A, że komfort zerowy? No cóż, jak minimalizm, to minimalizm.

    • Ja zajechalem w swojej krótkiej 4 letniej karierze też już 3 maty i jakoś dalej uważam, że jest to niebywały komfort, nieporównywalny do alumaty. kiedy padam zajechany po 7 godzinach pedałowania, nie wyobrżam sobie męczarni na alumacie, przez którą wbijają mi się w plecy kamienie. Nie jest problemem nawet dmuchanie jej w nocy raz czy dwa :)

  • Tak, no ciekawe Twoje spostrzeżenia, ale … jesteś nieco nie konsekwentny. Piszesz o minimalizacji wagi, że wywalać wszystko, co zbędne. No ale taka mata jest cięższa, niż karimata. Taka osłona na przerzutkę też swoje waży. W końcu też po co większy namiot. A generalnie po co namiot. Przecież wystarczy płachta. Są tacy minimaliści, którzy jeżdżą po świecie z bagażem kilkukilowym. Ja myślę, że każdy sam powinien „na własnej skórze”, zbierając niezbędne doświadczenie, każdy dopracuje swoje wyposażenie. Ale i tak cenne uwagi, z których sam zapewne skorzystam.

    • Ja znam takich co skracają nawet szczoteczki do zębów, żeby mieć lżejszy rower. Odchudzenie sprzętu niestety kosztuje, a też nie każdego stać. Można kupić i 0.5kg matę dmuchaną, kilkuset gramowy śpiwór, i leciutki, solidny namiot. To jednak kosztuje kilkukrotnie więcej niż sprzęt, na który stać przeciętnego człowieka. Piszesz o skrajnościach. Nie namawiam do wywalenia wszystkiego, a jedynie do rozważnego dobierania sprzętu. Potrzebnego, wygodnego, ale w pewnych granicach. Nie ukrywam, że obok wagi także cenię sobie komfort, a ta przykładowa alumata po prostu jest do bani pod tym względem. Tu chyba przyznasz rację? :)

      • Wiesz Karolu, chciałem zwrócić Ci uwagę, że na początku piszesz o zrzucaniu wagi, o lżejszym namiocie, menażkach, itd. Na każdym kroku to podkreślasz. Oczywiście zgadzam się z Tobą, jednak jeśli tak, to po co Ci przykładowo widelec (łyżką zjesz wszystko), po co obiektyw, po co mp3, po co mata dmuchana (choć o tej alumacie, to inny Robert pisał). Przecież to też swoje waży. Poza tym przeważnie to co lżejsze, to i droższe (niestety), więc nie do końca dla niektórych to idealne wyjście. Ja przykładowo ostatnio kupiłem namiot o 1,5 kg cięższy, niż miałem poprzednio, ponieważ jest bardziej komfortowy. Gnieździłem się z całym majdanem, a nogi leżały mi na sakwie.
        Uważam, że do sprawy wagi należy podchodzić z umiarem. Każdy pakuje to, co jest mu faktycznie potrzebne.

  • W sprawie roweru. Kupiłem swój z marketu bo po prostu wtedy na taki było mnie stać. Mam go już prawie 9 lat. i przejechałem nim sporo nie tylko do sklepu. Może miałem szczęście z egzemplarzem ale myślę że w tym roku zamknę nim nie jeden 1000 km. Szykuje mi się w lipcu wyprawa na Bornholm i nie czuję niepokoju że mój rower nie da rady:) Oczywiście zdarzyło mi się parę razy go remontować ale to normalne nawet przy markowym sprzęcie, że się zużywa.
    Pozdrawiam i życzę udanych wypraw :))

    • Pytasz w którymś miejscu? :) Jeśli tak to jak na Bornholm to bym raczej też się nie obawiał. Wyspa jest maleńka, z pewnością jest tak sklep rowerowy więc w razie czego dopchasz, czy nawet dostopujesz; )

  • Witam, od jakiegoś czasu konsekwentnie planuje dłuższą wyprawę rowerową, powoli kompletuję też sprzęt niezbędny, żeby gdziekolwiek się ruszyć. W większości przypadków mam już wszystko jakoś poukładane, jednak od jakiegoś czasu głęboko zastanawia mnie mój rower. Z tego co widzę na większości blogów poświęconych turystyce rowerowej, ludzie korzystają z rowerów ze sztywnymi widelcami i hamulcami v-brake, a ja mam rower z amortyzatorem i tarczówkami (Specialized Crosstrail Elite). Widelec jeszcze mogłabym sobie wymienić na sztywny, ale hamulce nie bardzo. Czy to jakiś problem poza trudnościami z montażem przedniego bagażnika? I czy tarczówki przy takich wyprawach się nie sprawdzają? Będę wdzięczna za jakąś podpowiedź. Pozdrawiam serdecznie.

    Chciałam również dodać, że większość informacji i porad zebrałam właśnie na Twoim blogu, jest prowadzony konsekwentnie, i jest tutaj dosłownie wszystko czego człowiek potrzebuje, żeby zorganizować dłuższy wypad, łącznie z motywacją, dzięki:)

    • Dzięki za miłe słowa! Jak wielokrotnie pisałem, wyznaję zasadę: W prostocie siła. Łatwiej naprawić hamulce Vbreak niż tarczowe, mniej awaryjny jest też widelec stalowy-sztywny, niż ten z amortyzatorem. Nie znaczy to oczywiście, że takie się nie nadają. Wszystko zależy, gdzie jedziesz? Jeśli w Pamir, proponuję zmienić na prostsze elementy. Jeśli w kraje, gdzie sklepy rowerowe zdarzają się częściej niż raz na 300 kilometrów – nie przejmuj się. Jedź!

      Pozdrawiam serdecznie, Karol Werner :)

  • Chciałam również dodać, że większość informacji i porad zebrałam właśnie na Twoim blogu, jest prowadzony konsekwentnie, i jest tutaj dosłownie wszystko czego człowiek potrzebuje, żeby zorganizować dłuższy wypad, łącznie z motywacją, dzięki:)

  • Cześć Karol!, witam wszystkich! Jestem pod wrażeniem Twojego bloga, gratuluję zwłaszcza nienagannej polszczyzny – to bezcenna rzadkość (choć Twoich gości również czyta się z przyjemnością). Jestem seniorem, który zjechał Polskę i kawał Europy dawno, dawno temu. Swoje szlaki dokumentowałem zbierając w zeszycie lokalne pieczątki. Gros tras przejechałem na rowerze Goplana – to była „siostra” męskiego Popularnego. Oba produkowano w Bydgoszczy. Bez przerzutki, z dodatkowym bagażnikiem z przodu… Na wyposażeniu ubogi, PRL-owski sprzęt: menażka i inne harcerskie duperele, materac z „namiotem” (cudzysłów celowy) wyginał ramę w dzikim swingu, etc. Polecam jednak swój patent na mocowanie lusterka: do ramy pod kierownicą zamiast na niej. Dzięki temu obraz był nieporównanie stabilniejszy znacznie poprawiając bezpieczeństwo. Pozdrawiam moich dzisiejszych młodszych Kolegów i – zerkając na dzisiejsze sprzęty – życzę szerokości!
    Krzysztof Rychter z Lasu.

    • Panie Krzysztofie! Niezmiernie mi miło :)

      Mówiąc szczerze, kiedyś widziałem u kogoś taki wynalazek i choć jeszcze nie jestem na etapie zmiany lusterka to przyznam rację, że strasznie denerwuje jeśli jedzie się po wertepach, a obraz się trzęsie. Niegłupi to pomysł z mocowaniem na ramie…

      Zachęcam do zapisania się do newslettera :)

      Pozdrawiam serdecznie, dużo zdrowia i jeszcze więcej przejechanych kilometrów!

  • Jeszcze dodałabym, że do takich wypraw równie świetnie sprawdza się hybryda/fitness lub przełaj. Ten pierwszy jest lekkim (9-10 kg) rowerem o szosowej geometrii i na sztywnym widelcu, ale z prostą kierownicą i miejscem na grubsze opony. Ten drugi natomiast to wytrzymalsza szosa z miejscem na grubsze opony. W obu też jest możliwość zainstalowania bagażnika i błotnikiów.

    W kwestii oszędności i minimalizmu polecam samemu zrobić kuchenkę turystyczną. W necie pełno jest informacji o tym. Bardzo fajnym patentem jest puszka po większym kremie, świeca i kawałek kartonu. Kartonik się zwija do puszki, zalewa rozgrzanym woskiem, robi knot ze sznureczka/kartonowego frędzla i wsio, gotowe. Starcza na całkiem długo i szybko gotuje. Nie ma problemu, by podczas podróży dorobić więcej, gdy nam się skończy, bo przecież świecę można kupić wszędzie i to za grosze :)

  • Dostałem na święta rower w spadku od znajomego – scott’a na którym przejechał całą Europę. Rower z historią, w tym roku zamierzam zabrać namiot i przejechać dookoła całą Polskę. Dzięki za inspirujący artykuł!

  • Co do ceny roweru to się nie zgodzę, wcześniej przez 8 lat miałam „rower z marketu za 500zł” i jeździł bez zarzutu aż doszło do zużycia materiału i powyginania zębatek :) zrobiłam nim jakieś 20k kilometrów, może nie jest to jakaś zawrotna liczba ale całkiem sporo jak na takie pieniądze :D
    Obecnie mam rower z Decatlonu oczywiście również za 500 zł (i to niecałe) i już 2,5 k mam za sobą :D

    • Wiesz co, zależy jak ten rower eksploatujesz. Ręczę Ci, że jakbyś wyskoczyła z tym rowerem na jakiś szuter, kamienie lub tarkę i miała na nim +25kg bagaży to rozsypałby Ci się po kilkuset kilometrach. Faktycznie 20tys kilometrów na marketówkę jeżdżąc po asfalcie i bez obciążenia to też nie jest jakaś szalenie duża ilość kilometrów. Pozdrawiam!

  • Hihi, co do roweru z marketu:)
    Mój były już rower służył mi 20 lat:) Kupiony przez rodziców, w markecie w Austrii, na promocji. Zjeździłam na nim Polskę całą, z północy na południe, ze wschodu, na zachód. Jeździłam do szkoły (20 km w jedną stronę, codziennie) po górach, przez dwa lata. Pierwszą wyprawę zaliczyłam 20 lat temu, na tym właśnie rowerze.
    Nigdy nie przydarzyła mi się większa awaria od złapania gumy. Jeździłam z sakwami, z fotelikiem i dzieckiem, z holem rowerowym i dzieckiem.
    Po tylu latach modernizacja rowerka polegała jedynie na wymianie przerdzewiałych błotników, wymianie gum hamulcowych i linek.
    Kupiłam sobie używany, bardziej komfortowy rower, a mój staruszek służy dzielnie dalej, w innym domu.

  • Brawo nareszcie widzę w pełni profesjonalny poradnik, który mógłby być niezłą podstawką dla wszystkich zaczynających swoją przygodę z dwoma kółkami. Minimalizm, to słowo klucz – dla wielu nie do przejścia, szczególnie dla tych spod znaku „wszystko się może przydać”. Bardzo nie lubię takiego nierozsądnego podejścia do sprawy i cieszą mnie powtarzanie raz po raz uwagi, które może niektórym dadzą do myślenia.

  • Ciekawe informacje. Ja właśnie zaczynam spóźniony urlop, postanowiliśmy z eM że pierwszy tydzień przejeździmy rowerami. Z pewnością wykorzystamy Twoje porady ;)