Podjazd pod Hochtor 2506 m – Hochalpenstrasse

Dzień jakże pamiętny i poniekąd magiczny. Z namiotu wygramoliłem się bardzo wcześnie bo o godzinie 6. Szybko włączyłem kuchenkę i postawiłem wodę na przyszłą kaszkę z musli. Spoglądając w stronę niewidocznego jeszcze podjazdu pod Hochtor, odczuwam straszną satysfakcję, że za kilka godzin będę oglądał najładniejsze widoki w moim życiu.

Pełna nazwa drogi to Wysokogórska droga alpejska Grossglockner Hochalpenstrasse. Niebo piękne, bezchmurne, a temperatura już w granicach 20stopni. Wręcz idealna pogoda na tak długi podjazd. Co chwila spoglądałem w stronę namiotu Holendrów równolegle pakując kolejne rzeczy. Śpią. Tylko psina coś tam poburkiwała z jego wnętrza. Mijają kolejne minuty. Coraz więcej kolarzy jedzie już w górę. Głównie startują z parkingu przy kampingu, inni jeszcze wyżej z okolic bramek wjazdowych. Jedni jadą na szosówkach za kilka ładnych tysięcy, inni jak ja na mniej okazałych maszynach, czy też góralach rodem z targu.

No i niestety stało się. Pogadawszy jeszcze chwile z Polakami (jakoś dziwnie rozmowni się zrobili z rana) zaczynałem się oswajać z myślą, że już się nie zobaczymy dzisiejszego ranka. Jak widać dobrze się spało. Zostawiłem na szybie samochodu komunikat (Thanks, goodbye, ->Facebook) no i z lekkim smutkiem odjechałem.

Pierwsze parę kilometrów to stałe 10-12%, aż do bramek z kasami dla samochodów. Wszyscy kierowcy wraz z motocyklistami uiszczają opłaty, a ja zostaję puszczony za darmo. Męki gratis.Trzeba było tylko kliknąć na bramce guzik zliczający rowerzystów i w górę. Pedałowanie zajęło mi (mam nadzieję, że nie skłamię, ale po prostu mam lukę w pamięci) jakieś 3,5 godziny średnią nie przekraczającą raczej 7km/h. Z pełnym obładowaniem, nie byłem niestety pierwszy na szczycie. Drugi też nie… a właściwie to byłem daleko od podium. Średnio na 5 osób które mnie minęły ja minąłem jedną… i jak sądzę był to i tak nie lada sukces.

W połowie trasy zaczęli już zjeżdżać pierwsi śmiałkowie. Głównie drzący się na całe gardło Włosi, dopingując mnie swoim charakterystycznym „alee alee!” Bardzo mnie motywowało do pokonywania niekończących się zakrętów. Jechało się nadzwyczaj dobrze. Raptem zaliczyłem kilka krótkich przerw na wyciągnięcie banana z torby czy też dolanie wody (bo fotki robiłem z biegu – jak zwykle). Co 15,20min starałem się ugryźć kawałek batona nie myśląc o tym jak daleko do szczytu. Po prostu jechałem. Kiedy już całkowicie odrzuciłem myśl o jakiejś przełęczy nagle stało się. Koniec podjazdu. Aż posmutniałem nawet. Na górze widoczność idealna, ani jednej chmurki po horyzont. Całokształt tego piękna psuł jak zwykle w takich miejscach tłum turystów. Ogromne rzesze motorowców mijających mnie po drodze kompletnie zatkało taras widokowy. Tragedia.

Nie obyło się oczywiście bez spotkania rodaków. Kilku na motorach oraz jednego rowerzysty z Krakowa, od którego dostałem parę fotek po powrocie. Trafiliśmy się przed Edelweissspitze. Podjechaliśmy jeszcze razem na Hochtor i po wspólnie spędzonym czasie się pożegnaliśmy. Ja jechałem dalej pod lodowiec Pasterze, Mikołaj już nie chciał (wjechał nastepnego dnia jeszcze raz i dojechał pod lodowiec).

Zjazd wydawał się bardzo krótki, nie zdążyłem się nim nawet trochę nacieszyć kiedy zaczął się kolejny stromy, choć stosunkowo krótki podjazd pod lodowiec. Tutaj już nie było tak kolorowo. Mózg już nie przygotował mojego organizmu na kolejny wysiłek tego dnia i musiałem ratować się kilkoma długimi przerwami.

Zerknij też do osobnego wpisu z pobytu na nartach w Austrii

Będąc też przy Alpach, polecam film i wpis o najlepszej trasie rowerowej w Europie, jak ją niektórzy nazywają – Alpe Adria.

Alpejska trasa wysokogórska Hochalpenstrasse Alpy rowerem Edelweissspitze heiligenblut Podjazd pod hochtor Podjazd pod lodowiec Pasterze

Wreszcie już popołudniu limit podjazdów na dzień dzisiejszy został wyczerpany. Powrót spod lodowca tą samą drogą i później już tylko w dół w strone Heiligenblut i dalej do Winklern. Odcinkami jechałem nawet 60km/h na hamulcach…

Po 19 melduję się na miejscu w Winklern, szukam noclegu na gospodarza i równocześnie także sklepu bo nie miałem praktycznie nic do jedzenia. Zarówno z pierwszym jak i z drugim nie było zbyt łatwo. Markety pozamykane jak to w niedzielę bywa. Nocleg znalazłem u pewnego starszego państwa z którymi za dużo nie gadałem. Bariera językowa, a i mojej skromnej osobie nie chciało się jakoś specjalnie z nikim bratać tego dnia.

Przewyższenia dziennego wyszło nieco ponad 3000m (według bikemap) co jest oczywiście moim rekordem i nie sądzę, żebym pobił to zbyt szybko. [edit: udało się pobić na bałkanach w roku 2012]

spora dawka zdjęć:

Shashin Error:

No photos found for specified shortcode
Dzień 9. 83km. 7h02min. 11.85km/h

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.