Amedi, trzepanie bagaży i nocleg na komisariacie

Nic lepiej nie nastraja z rana, jak łyk zimnej coli. Za kilka chwil temperatura skoczy ponownie do 40 stopni i jest jedyny moment, w którym picie tego napoju może sprawiać przyjemność. Przez nieszczęsną strefę czasową wstajemy już o 5 rano. Niby fajnie, tyle czasu na jazdę, cały dzień dla nas, ale i tak dziwnie się czuję wstając na wakacjach o tej godzinie. Mało tego, zegary przestawiliśmy o 1,5 godziny w przód, a wjeżdżając pojutrze do Turcji będziemy przesuwać o kolejną godzinę. 

Słyszę, że Piotrek też już nie śpi. Garami trzaska tak, że pół Kurdystanu zaraz obudzi. Po szybkim rozeznaniu w ekwipunku, rozważeniu wszystkich za i przeciw gotowaniu makaronu, w końcu wypełzam z namiotu. Rażąco biała ściana domu Basima, oświetlona dodatkowo porannym słońcem powoduje, że dłuższą chwilę nic nie widzę. Totalnie, jakbym granatem błyskowym po oczach dostał. Kiedy już złapałem ostrość i upewniłem się, że mój wzrok nie został uszkodzony, zaczynam rozglądać się za rzuconą gdzieś wczoraj kuchenką turystyczną i palnikiem. Błądząc wzrokiem po okolicy zatrzymuję się na plastikowym, prawdopodobnie chińskim krześle pozostawionym zaraz obok miejsca, w którym wczoraj rozmawialiśmy sobie z szanownym gospodarzem.

Nocleg u Basima
Nocleg u Basima
 

Basim nasz kochany, nie wiadomo kiedy, na tym właśnie plastikowym krześle, w równie plastikowym i jaskrawo kolorowym pojemniku zostawił nam śniadanie! Iście wyborne smakołyki: jakieś masło orzechowe, dżem z fig, trochę jogurtu, do tego chleb lawasz i trzy jajka. Sugerując się tym, że są trzy, liczę, że Basim zjawi się na śniadanie. Pora jednak nie ta i wygląda na to, że nawet trzaskanie garami nie jest w stanie go obudzić. Pojedliśmy, spakowaliśmy graty, sprawdziliśmy jeszcze raz, czy czasem nie uchyliły się drzwi domu Basima i pojechaliśmy bez pożegnania. Może to i dobrze? Bardzo nie lubię tych pożegnań.  Żegnamy się z kimś co chwila, bez ustanku i na każdym kroku. Nawet po kilkanaście razy dziennie. Co chwila obiecujemy komuś, że jeszcze go odwiedzimy, że napiszemy, że się zobaczymy. Dobrze, że żyjemy chociaż w dobie internetu. Teraz jeśli z kimś się zaprzyjaźnimy, możemy wymienić się jakimś mailem czy facebookiem (tak jak z Basimem), ale kilkadziesiąt lat temu? To dopiero musiało być przygnębiające, kiedy podróżowało się na długo przed powstaniem tego znakomitego wynalazku. Kontakt urywał się bezpowrotnie, a wszystkie te grzecznościowe obietnice rzucane były bez jakiegokolwiek pokrycia i każdy o tym doskonale wiedział. Takie to  smutne trochę.

Śniadanie u Basima
Śniadanie u Basima
 

 Trzepanie bagaży w poszukiwaniu haszyszu w Amedi

Dobra, posmęciłem, a tu pedałować trzeba. Dzisiaj zapowiada się dość górzyście i mimo że trasa biegnie praktycznie cały czas wzdłuż rzeki, droga pnie się momentami niemal pionowo ku niebu. Tak jak poprzedniego dnia, znowu nie obyło się bez zatrzymań przez policję. Co prawda dzisiaj zostaliśmy wylegitymowani tylko trzy razy, jednak straciliśmy na tym zdecydowanie więcej czasu niż zwykle. Podczas jednej kontroli, po około 40 kilometrach jazdy, zostajemy zaproszeni na herbatkę przez posterunkowych. Początkowo podchodzę do tego zaproszenia dość sceptycznie, jednakże Piotrek jak zawsze rozochocony, bez większego namysłu zgadza się na szybką herbatkę. Chodź może zrobimy sobie zdjęcie z M4A1! (to taka giwera amerykańskiej produkcji). Kiedy już się rozgościliśmy, panowie przynieśli po herbatce, a także chleb z owczym serem. Robi się nawet miło, jednak od razu szlag trafił nasze plany fotograficzne i mimo że  nie pozwolono nam zrobić sobie zdjęcia z bronią, to panowie nawet siebie sfotografować nie pozwolili. Bo wiecie, szef zza szyby patrzy!  Jedyne co udało się uwiecznić, to filiżanka z herbatą i but policjanta.

czaj i but wojskowego
czaj i but wojskowego
 

Kiedy tak sobie siedzimy obserwowani przez kilkunastu chłopa, z budki obok wyłazi jak mniemam szef (porucznik, pułkownik czy inny taki). Wszyscy się od razu poderwali z siedzeń, napięli jak cięciwy łuków, a szef nie zwracając na nikogo uwagi, podszedł prosto do nas się przywitać. Żeby nie obrazić jaśnie wielmożnego pana, także podnieśliśmy cztery litery z krzeseł i uścisnęliśmy kolejno mu dłoń. Podobnie jak swoi podwładni, szef także z angielskim jest na bakier, więc stoimy naprzeciw siebie i uśmiechamy się wzajemnie. Jest jednak takie jedno uniwersalne słowo, które szef zna wyśmienicie i z pewnością używa go częściej niż wszystkich innych. – Passport! No nie do wiary. Panie! Przecież przed chwilą byliśmy kontrolowani przez pańskich przełożonych! Nie zrozumiał albo nie chciał zrozumieć. Na nic się zdała nasza argumentacja i szef dorzuciwszy jeszcze please, czeka z wyciągniętą ku nam ręką na paszporty. Nie ukrywamy rozgoryczenia. Szykuje się kolejna kontrola, jednak tym nie tylko paszportowa, bo poza tym szef rozkazał swoim podwładnym przetrzepanie naszych sakw. Początkowo udajemy, że nie rozumiemy co panowie mają na myśli wskazując na zatrzask sakw, ale w końcu odpuszczamy. Powoli, bardziej już zrezygnowani niż wkurzeni bierzemy się za zdejmowanie sakw i wypakowywanie rzeczy. Panowie niżsi rangą co prawda przepraszali za szperanie nam w rzeczach, ale jak sugerowali (a przynajmniej tak mi się wydaje) – z szefem nie wygrasz.

Było też trochę śmiechu. To znaczy bardziej powstrzymywania się przed głośną salwą, bo jeszcze panowie pomyśleliby, że się z nich nabijamy. Zaczęło się od rzucania podejrzeń na każdy nieznany im element ekwipunku. Palnik kuchenki, butla z benzyną, lampka czołowa, czy różne fikuśne klucze do roweru. W dalszej kolejności, żeby rozluźnić nieco atmosferę, jeden z przeszukujących, wydobywszy z wnętrza sakwy moją chustę kupioną w Iranie, zaczął mi demonstrować, jak fachowo powinno się ją wiązać na głowie. Inny wygrzebał z Piotrka torby gaz pieprzowy i mało co sam nie psiknął sobie nim po oczach. Już zaglądał do otworu z którego dmucha gaz, a palec niebezpiecznie zaczął mu się zsuwać na spust. Perełką jednak był mój tytoń do fajki wodnej, także kupiony w Iranie. Skrupulatnie owinięta szarą taśmą kostka rozmiarów trzech ułożonych na sobie paczek papierosów – nie zaprzeczam – mogła wyglądać podejrzanie. Chciałem jakoś uratować tak dobrze zapakowany tytoń, ale tłumaczenie i powtarzanie panom „szisza, szisza” na niewiele się zdało. Mało tego. Nie wiem czy w mundurowych po raz kolejny odezwało się poczucie humoru czy faktycznie źle mnie zrozumieli, ale sziszę przekręcili na haszisz  i tylko niepotrzebnie się podniecili swoim domniemanym znaleziskiem.

 
budki strażnicze..
budki strażnicze..
 
Poprawna religijnie pepsi
Poprawna religijnie pepsi
 
Na Enishke
Na Enishke
 
fajrancik
fajrancik
 
bajkowym kanionem
bajkowym kanionem
 

Al-Amadijja, Amedi

Po godzinie jedziemy dalej. Tak się jednak zmęczyłem tym przeszukaniem, że po kilku kilometrach jazdy postanawiam nagrodzić się zimnym piwkiem. Tak się akurat złożyło, że przed miastem Amedi stoi dobrze oznakowany sklep monopolowy, jednak pojawił się pewien problem – Piotrek pojechał do przodu i ani raczył się obejrzeć, czy aby cały czas jadę. No nic, robię szybkie zakupy i naciskam na pedały ile sił w nogach. Walczę o najwyższe cele! Trzeba dogonić Piotrka, zanim skrupulatnie schowane w sakwach puszki zdążą się nagrzać. Motywacja była tak przeogromna, że podjazd z którym przyszło mi akurat walczyć był zdecydowanie najszybciej pokonanym podczas całej wyprawy. Myślę, że nawet Alberto Contador czuł by się zawstydzony. Po kilku chwilach doganiam Piotrka i w cieniu jakiegoś budynku sączymy sobie piwko.

Miejscówka okazała się całkiem niezła. Widok rozpościerał się na starożytne miasto Amedi, którego początki sięgają 3000 lat przed Chrystusem! Zostało ono zbudowane na płaskowyżu, niemal tak samo jak Masada w Izraelu, z tą różnicą, że  Masada to jedna wielka ruina, a Amedi funkcjonuje jako normalne miasto i ma się nad wyraz dobrze!

autor: Amedi_nL
autor: Amedi_nL
 

Szkoda tylko, że do miasta trzeba wjeżdżać pod górę. Ogólne zmęczenie, piwko i widok tych kilku ostrych serpentyn prowadzących do Amedi zrobił swoje i zamiast wjeżdżać na górę wybraliśmy drogę omijającą płaskowyż. Teraz trochę żałuję, ale nic na to już nie poradzę, stało się. Mam przynajmniej powód, żeby wrócić tutaj kiedyś w przyszłości.

Amedi miasto na skale Irak Kurdystan

Nocleg na komisariacie

Po około 90 przejechanych kilometrach z niewielkiego ogródka zaraz obok drogi machają nam jacyś ludzie. Postanawiamy podbić, bo właściwie szykowaliśmy się do szukania jakiegoś noclegu i potrzebowaliśmy nalać wody do butelek. Pierwsze co nas uderzyło to, że wszyscy tam zgromadzeni (ponad 20 osób!) świetnie mówili po angielsku. Zostaliśmy zaproszeni na ławeczkę, oddaliśmy puste butelki do napełnienia, a w międzyczasie zostaliśmy poczęstowani czajem i pysznymi ciasteczkami. Okazało się, że trafiliśmy na weekendowe spotkanie rodzinne. Familia bardzo inteligencka. Z tego co się dowiedzieliśmy jest miedzy nami doktor, trzy nauczycielki z miejscowej szkoły, jeden policjant. Fajnie się gadało, bardzo miła atmosfera, aż w końcu padło to magiczne pytanie – gdzie to zamierzacie spać przybysze z Polski!?  No to zgodnie z prawdą oznajmiamy, że chcemy gdzieś nieopodal rozbić sobie namioty i pytamy od razu, czy znają jakieś dogodne do tego miejsce. W tym momencie na pierwszy plan wysuwa się starszy jegomość – głowa rodziny jak mniemam – wraz ze swoim synem policjantem. Dwa szybkie telefony i już jesteśmy prowadzeni, jak się okazuje, na… POSTERUNEK POLICJI. Taka sytuacja! Tyle się dzisiaj napsioczyliśmy na mundurowych, a tutaj mamy spać na terenie policji!

Posterunek jest ogromny. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć są policjanci z giwerami, w większości siedzą w cieniu i kompletnie nic nie robią. Poznajemy komendanta, kilku innych mundurowych i zostajemy oprowadzeniu po budynku. Zostaje nam pokazany prysznic, a także magazyn, gdzie wybieramy sobie po lodzie, mrożonej kawie i jakichś ciastkach. Jest fajnie! Kiedy już rozbiliśmy namioty, nasz policjant wraz ze swoim ojcem zaprasza nas z powrotem do swojej rodziny na kolację. Pojawia się jednak mały dylemat, ponieważ chwilę temu komendant także nas zaprosił do wspólnego posiłku. Sytuacja jest z tych beznadziejnych, bo ktoś zostanie urażony. Stoimy tak razem, zrobiło się już całkiem ciemno, aż w końcu Piotrek wpada na genialny pomysł, że kolację może zjemy z rodziną, ale śniadanie już z panem komendantem. Kompromis zawsze najlepszy i jak się okazuje problem rozwiązany!

Zostawiamy graty na posterunku i idziemy do rodziny. Zapomnieliśmy zabrać nawet aparatów i musicie jedynie uwierzyć na słowo, że… takiej kolacji to jeszcze świat nie widział! Na zewnątrz domu, na ziemi została rozłożona ogromna gumowa mata, na której wylądowało mnóstwo przeróżnych smakołyków. Był makaron, kawałki kurczaka, jakieś takie a’la krokieciki, sałatka prawdopodobnie z buraków, do tego skwarki i chleb wypiekany przez panią domu.

Zgodnie z tradycją, do „stołu” zasiadają najpierw faceci. Jemy w sumie w 15 chłopa i kiedy kończymy posiłek, odchodzimy, a w nasze miejsce zasiadają panie. Siadamy dalej w męskim gronie kawałek dalej, a kiedy już i panie się najedzą, dołączają do nas i przez dobre dwie godziny sączymy kolejne szklanki czarnej herbaty. Gadało się bardzo fajnie. Dowiedzieliśmy się sporo o sobie nawzajem. Pogadaliśmy trochę o czasach Husajna, o tym jak pani domu musiała uciekać do Bagdadu, a jej rodzina schronienia szukała w górach. Porozmawialiśmy też o zrozumiałej sympatii Kurdów do Amerykanów i ich interwencji w Iraku, a także wielu innych rzeczach, które już wypadły mi z głowy. Wybitnie ciekawy wieczór. Pięknie dziękujemy za gościnę, ze wszystkimi się żegnamy, a na odchodne dostajemy jeszcze worek tych niesamowicie dobrych, domowych ciastek. Zostajemy odprowadzeni na komisariat i zaszywając się w namiotach wspominamy sobie jakże ciekawy dzień. Policjanci natomiast w liczbie jeszcze większej niż uprzednio siedzą na trawniku w kompletnych ciemnościach, niektórzy oglądają w środku posterunku telewizję, a reszta gra w piłkę nożną. To jest życie!

darowane ciastka i piwo Jordańskie Petra
darowane ciastka i piwo Jordańskie Petra
 
 

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

4 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.