Jedzenie baraniego oka, płow i 100 niesamowitych jurt!

Relację z Azji Centralnej zacznę trochę nietypowo. Od okolic największego kirgiskiego jeziora Issyk-Kul, od miasta Czołponata, od I festiwalu nomadów… OD KOŃCA. Dlaczego? Nie lubię zostawiać najlepszego na koniec. Poza tym, materiału jest tak dużo, tyle ludzi poznaliśmy w ciągu trwania tego kilkudniowego festiwalu, tyle usłyszeliśmy historii, ciekawostek, że aż postanowiłem zrobić osobną kategorię pt. Festiwal Nomadów. Zapraszam więc do kirgiskiego świata:

Ponad setka jurt z gracją wciśnięta jest w rozległą dolinę, położoną niedaleko wąwozu Semionowka, 20 kilometrów na północ od jeziora Issyk-Kul i jakieś 6 kilometrów na południe od granicy z Kazachstanem. Nieśmiało, po 15 kilometrowym, niezbyt wymagającym odcinku podjeżdżamy pod pierwsze jurty z Oblastu Talas. Każdy z siedmiu regionów (oblastów) w Kirgistanie wystawił 10-20 jurt, które przez 4 dni konkurują między sobą o miano najlepszej. Najbardziej gościnnej,  kolorowej, najbardziej kirgiskiej. No i o nagrodę 1000$ dla każdego z laureatów z poszczególnych oblastów i 5000$ dla zwycięzcy głównego. O niezbyt uczciwym, przymusowym wręcz naborze uczestników, napiszę w jednym z kolejnych wpisów. Teraz zajmijmy się tą pozytywną stroną festiwalu, bo zdecydowanie jest czym!

Zapraszamy do jurty!

Ledwo minęło kilka minut, a do swojej jurty zaprasza mnie Zafarbek. Młody, uśmiechnięty, przysadzisty człowiek z obowiązkową, tradycyjną, kirgiską czapką Kalpak na głowie. Jakby w jurtach używali stołów, to z pewnością drewniane deski, z których byłyby one zrobione, trzeszczałyby pod ciężarem jedzenia. Przeróżne smakołyki nie mają wręcz gdzie się podziać na pokaźnym, rzuconym na podłogę, kilkumetrowym obrusie.

Między innymi, do jedzenia jest tradycyjny Płow (czy też Pilaw) – czyli potrawa przygotowana z ryżu i baraniego mięsa, o którego pochodzenie spierają się wszystkie kraje Azji. Oficjalnie uznaje się ją za uzbecką, a legenda głosi, że historia tej potrawy sięga jeszcze czasów wielkiego zdobywcy większości krajów Azji Centralnej – Timura, który kucharzom rozkazał przygotowywać dla swoich wojów jakieś proste i treściwe danie. Takie, żeby czasem nie zabrakło im sił podczas podbijania kolejnych krajów i powiększania terenów imperium.

Płow po kirgisu nazywa sie Baszbarmak, co znaczy „Pięć palców” i jak śmieje się gospodarz dobierający się właśnie do czaszki barana – Baszbarmak jedzony łyżka to już nie baszbarman, tylko ryż z baraniną wrzucony do wielkiego półmiska, polany tłuszczem. Zwyczajny, pozbawiony duszy posiłek.

Płow w wersji mini

Mięsna sałatka z barana

Smacznego? No nie wiem…

No właśnie… Zafarbek zabiera się do ugotowanej, niezbyt apetycznie wyglądającej (przynajmniej dla mnie), czaszki barana. Obraca ją w swoich wielkich dłoniach, dłubie w jej wnętrzu wielkim nożem, oblizuje usta, lekko niecierpliwi. Przyglądam mu się z niemałym zainteresowaniem, a obok mnie, przy wielkim, obrusowym stole siedzi po turecku jeszcze kilku Kirgizów, również coraz bardziej podirytowanych czekaniem. W końcu jurta się ożywia, Zafarbek wydłubuje pierwsze, a po krótkiej chwili także i drugie oko. Takie całkiem pokaźne, niezbyt apetyczne. Kroi każde na cztery kawałki i wszystkie rozdaje zgromadzonym w jurcie.

– No, jedz Karol! – rechocze rozbawiony, widząc moją nie do końca zadowoloną minę. – Jedz, taki zwyczaj!

No to jem, kurde. Dobrze wiem, że zwyczaj, i że otrzymanie takiego baraniego oka w gościnie to niebywały zaszczyt. Jem! Nie chcę przecież obrazić gospodarzy. Ciężko idzie, ledwo prześlizguje się przez gardło, ale koniec końców okazuje się być całkiem smaczne. Oczywiście nie jest to schabowy z ziemniakami czy śląska rolada z kluskami, ale jadłem też gorsze rzeczy w życiu. Pozostałym też najwyraźniej smakuje, bo wszyscy mlaskają, aż jurta się trzęsie. Jedni wypytują mnie z nieukrywanym zainteresowaniem czy smaczne, czy u nas też je się baranie gałki oczne, inni zaś z dystansu przyglądają mi się w milczeniu, jakby wypatrując najmniejszych oznak obrzydzenia. Nic z tego, żadne oko przecież mnie nie złamie! Miarka się jednak przebrała, kiedy Zafarbek ponownie łapie w swoje wielkie dłonie czaszkę i zaczyna dobierać się do móżdżku… Tutaj sprawa okazuje się być jeszcze bardziej skomplikowana i przy degustacji musiałem skrzywić się dość znacząco, bo tym razem reszta zgromadzonych miała ze mnie niezły ubaw.

Gry, zabawy, ciąg dalszy nastąpi…

Pomiędzy jurtami ganiają liczni ludzie. Trawa rozdeptywana jest we wszystkich kierunkach, a na samym środku jeźdźcy przygotowują się do pierwszej gry – strzelania z łuku do celu podczas jazdy na koniu, a także spuszczania psów za uciekającym wilkiem. Mała dziewczynka paraduje z wielkim orłem na ręce i zbiera od każdego chętnego zrobić sobie z ptaszyskiem zdjęcie 50 Som – równowartość dużego Snikersa. Jest jury konkursowe, jest kilka telewizji, setki aut, ogólnie wielkie wydarzenie. Z drugiej strony doliny powstał ogromny, spontaniczny parking. Dzieje się!

Ciąg dalszy opowiadania z Festiwalu Nomadów wplatał będę pomiędzy relację z wyjazdu. Następny wpis z pierwszego dnia w Kirgistanie na dniach. Jeśli jesteś zainteresowany dalszą relacją – zachęcam do śledzenia Fanpage bloga, a także do subskrypcji newslettera, żeby czasem nie przegapić kolejnych wpisów! Stay tuned, tymczasem jeszcze kilka zdjęć na zachętę.

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

11 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.