Opustoszały buddyjski klasztor i poszukiwania wajchy do promu. 60 zdjęć

Zgodnie z Martą stwierdzamy, że jest to najciekawsze i najpiękniejsze miejsce w Mongolii jakie widzieliśmy. Niesamowity klasztor buddyjski – Amarbayasgalant. Niesłychanie klimatyczna i rewelacyjnie wkomponowana w rozległą dolinę świątynia, do której prowadzi wymagająca, ciągnąca się przepięknym stepem, wolna od samochodów droga. Zapraszam jednak nie tylko do zdjęć, ale także do przeczytania całego opowiadania. Z pewnością warto poświęcić mu kilka minut. Będzie się działo!

Zacznijmy od tego, że jechaliśmy całkowicie inną drogą, niż początkowo zakładaliśmy. Był to zupełny zbieg okoliczności – omyłkowo, kilkukrotnie skręciliśmy w złą drogę. Wyszło jednak zdecydowanie na plus, gdyż jak się później okazało – pomijając już sam majestat i urodę klasztoru Amarbayasgalant, był to jeden z urodziwszych fragmentów jaki przejechaliśmy w Mongolii.

Zatem, zanim przejdziemy do nieco większej ilości tekstu – kilka zdjęć. żeby nie było, że kłamię!

IMG_2775 IMG_2777 IMG_3104
IMG_3112 IMG_3119 IMG_3128 IMG_3423 IMG_3428

Stepowanie – dzień pierwszy

Pobłądziliśmy, a raczej – nie przygotowaliśmy się odpowiednio. Dokładnie to ja, jako ten odpowiedzialny za nawigację. Niby sowieckie mapy militarne miałem (będzie o nich tekst!), papierowe mapy także, GPS działał aż miło, znam także rosyjski, dzięki któremu można dogadać się z niektórymi Mongołami. Jak to się stało, że zabłądziliśmy? Nie mam pojęcia.

Punktem odniesienia była miejscowość Orkhon Sum. Miejscowość, na którą mieliśmy odbić w niedalekiej przyszłości. Hmm. Nazwa na tyle łatwa, że nie da się jej pomylić z niczym innym – myślałem jeszcze rano.

Z takim przekonaniem nawijam więc z Martą pierwsze kilometry na koła. Na drodze prym wiedzie asfalt. Nagle, po 10 kilometrach, na rozdrożu pojawia się znak. ORKHON SUM – mówi wyskrobany w betonowej konstrukcji napis. Czytam, analizuję. Przecież miało być kolejne 20 kilometrów do skrętu na Orkhon Sum, a tutaj już znak? Nie dowierzam, jednak nie będę się przecież z mongolskim zarządcą dróg spierał. Po krótkiej naradzie stwierdzamy jednak, że skręcamy z asfaltu.

Zaczyna się szuter, który jak się wkrótce okaże – nie opuści nas przez najbliższe 100 kilometrów. W zamian, jako wynagrodzenie otrzymujemy pierwsze widoki na przepastną dolinę rzeki Orkhon. I w tym momencie mnie olśniło…

– No jasna cholera! – mówię sam do siebie. Przecież nazwa miejscowości, do której mieliśmy skręcić, aby wyjechać na właściwą drogę bierze się właśnie od tej najdłuższej rzeki Mongolii! Pytam po raz wtóry o drogę. Tym razem pada na garstkę kobiet plotkujących przy jednym z domów. Jak się okazuje „Sum” oznacza miejscowość po mongolsku i co śmieszniejsze, mówi się tak na kilka kolejnych, znajdujących się wzdłuż rzeki Orkhon. Zatem będąc w miejscowości Orkhon Sum, do tej właściwej mamy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów.

Zachęcam też zajrzeć do praktycznego tekstu o Mongolii, gdzie znajdziesz wszystko co potrzebujesz jadąc do Mongolii

IMG_2767
Jesteśmy na tyle blisko głównej drogi, z której odbiliśmy, że bez większych strat możemy zawrócić, jednak postanawiamy jechać przed siebie.

W tym momencie zaczyna się, to co najbardziej lubię w podróżach. Niepewność, niespodzianka, przygoda. Do klasztoru Amarbayasgalant mamy ciągle jakieś sto kilometrów, gdyż nawet z tej pobocznej, przez nikogo praktycznie nieuczęszczanej drogi musimy odbić w jeszcze jedną, jeszcze bardziej boczną, na której nie uświadczymy już w ogóle nikogo. Sto kilometrów przepięknej Mongolii!

360

Przeprawa przez rzekę

Droga jest dość trudna.  Licznik rowerowy niezbyt często wskazuje więcej niż 10 kilometrów na godzinę. Jak dzień długi drogę umilają nam tysiące świerszczy, od czasu do czasu przebiegnie przed nami maleńki tarbagan, a na niebie dostojnie przeleci kilka orłów szukających jakiejś padliny na obiad. Przez najbliższe godziny jedziemy ciągle z widokiem na majestatyczny Orkhon. Rzeka to spokojna, szeroka, meandrująca tak, że patrząc z oddali, trudno odgadnąć w którym kierunku płynie. Uczta dla oczu.

Kliknij w poniższe.

 


Nazajutrz, po spokojnej nocy, porannych odwiedzinach dzikich koni i spakowaniu namiotu udajemy się w kierunku promu na rzece. Tego najbardziej się obawialiśmy, gdyż wiedziałem, że czeka nas przeprawa przez rzekę, ale nie wiedziałem czy będzie tam jakikolwiek most. Nieliczni spotkani po drodze ludzie mówili, że coś tam jest, że jakoś rzekę można przekroczyć. Tłumaczyli, kreślili gestami jakieś dziwne formy, konstrukcje, starali się opisać mi coś, czym rzekomo można przekroczyć rzekę. Za nic zrozumieć nie mogłem co nas czeka, a widząc już sam prom na własne oczy, stojąc przed nim bezpośrednio, zrozumiałem, że za nic w świecie wytłumaczyć mi tego nie mogli. Konstrukcja dziwna, jedyna w swoim rodzaju, obsługiwana przez nie wiadomo kogo.   IMG_2764 IMG_2772 IMG_3079 IMG_3442 IMG_3433

Wajcha od promu

Dobijamy do brzegu. O dziwo, przed promem stoi jakiś stary samochód. Dziwne, bo nic nas nie mijało jak dzień długi. Przed nim czteroosobowa, kolorowo poubierana familia, wyraźnie naradzająca się w jakiejś kwestii. Gesty, krzyki, atmosfera ogólnego poddenerwowania. Szybko dochodzimy do wniosków, że tak samo jak my, tak i oni nie mają pojęcia jak odpalić tą blaszaną kładkę, aby przeprawić się na drugi brzeg i przy okazji nie zatopić siebie wraz ze swoim pojazdem. Na szczęście Mongołowie do cierpliwych nie należą i impas trwa bardzo krótko. Zwłaszcza mężczyźni, motywowani pierwotną chęcią imponowania płci piękniejszej, nie mogą wytrzymać tej upokarzającej bezradności i zabierają się za uruchamianie promu.       IMG_2749 Konstrukcja promu nie jest jakoś wybitnie skomplikowana – zaledwie kilka stalowych lin, kombinacji kołowrotków i kół zębatych. Każdy amator powinien dać sobie radę. Niestety – jest jeden problem. Brakuje wajchy służącej do obsługi kołowrotków! Właściwie to wajchy i jej właściciela, który – wnioskując po nawoływaniach jednej z kobiet – mieszka gdzieś niedaleko. Mieszka, lecz najpewniej przespał godzinę odjazdu promu, o ile – śmiem wątpić – taka obowiązuje.       Poddenerwowanie wzrasta. Mężczyźni coraz bardziej nerwowi biegają po promie i pobliskich krzakach w poszukiwaniu wajchy, kobiety niestrudzenie nawołują za sternikiem, my obserwujemy wszystko z boku, całkiem dobrze się bawiąc. W końcu przybiega jakiś starszy pan. Pan o niepodważalnej władzy, dzierżący w dłoni jej jedyny w tym momencie symbol – WAJCHĘ! Od teraz wszystko idzie jak z płatka. Pan od wajchy w kilku zwinnych ruchach obraca prom, ustawia prowadnice po których może wjechać auto, po nim pakujemy się my i już. Następnie kapitan promu przekręca kilka innych kołowrotków (oczywiście tą samą wajchą), pociąga jakieś zapadki i dźwignie, a cały prom obraca się w miejscu o 90 stopni i zaczyna płynąc jedynie dzięki nurtowi rzeki. W kilka minut znajdujemy się po drugiej jej stronie. Prosta, piękna fizyka! Opuszczamy rzekę Orkhon. Z lekkim żalem, jednak pocieszamy się faktem, że jeszcze kilkukrotnie spotkamy się po drodze. W zamian dostajemy niesamowitą, usianą co kilka kilometrów jurtami dolinę. Idealnie płaską, soczyście zieloną, na której w licznych, czasem liczących setki osobników stadach, pasie się bydło.       IMG_3080 Na końcu tejże doliny znajduje się nasz dzisiejszy cel – jedna z głównych atrakcji, które chcemy zobaczyć w Mongolii. Tytułowy klasztor o trudnej do wymówienia nazwie – Amarbayasgalant. Zanim jednak dotrzemy pod jego mury czeka nas zupełne zboczenie z trasy. Wszak cały czas, bądź co bądź jedziemy drogą. Momentami znikającą w krzakach, pojawiającą się z nienacka po kilku kilometrach, ale jednak ciągle drogą. Teraz, aby bezsensownie nie nadrabiać kilometrów odbijamy od tej własnie drogi i postanawiamy przejechać step na wskroś. Widzimy już w oddali zabudowania klasztorne, więc teoretycznie nie powinno być problemu. Okazuje się, że oczywiście nie mieliśmy racji. Problem jest i to nie jeden. Pierwszą trudnością okazały się być charakterystyczne dla podmokłych terenów muldy, które zobaczyć mogliście na powyższych fotografiach. Twarde, usiane tak gęsto, że praktycznie uniemożliwiające normalną, płynna jazdę.

Przechodzenie przez rzeczki...
Przechodzenie przez rzeczki…

Zatem rower trzeba przez najbliższe 10 kilometrów pchać. W tym momencie pojawia się drugi problem, czyli… bagno. Okazuje się, że pośrodku tegoż stepu płynie mała rzeczka, meandrując praktycznie od jednego pasma górskiego na wschodzie, do drugiego na zachodzie. Tnąc i nawadniając cały step tak, że praktycznie przez kilka dobrych kilometrów brodzimy w wodzie. Jakby tego było mało, w wodzie pełnej bydlęcych odchodów. Marta, jako przyszła lekarka wymienia w kółko wszystkie choroby, wirusy, pałeczki bakterii, które właśnie mamy między palcami stóp (kochane sandałki!), a które przez rany na nogach mają dość prosty dostęp do naszych ciał. Mantra ta trwa przez dobre 30 minut. Ciężko znaleźć mi jakiś pozytyw z pokonywania tego fragmentu trasy.

Opustoszały buddyjski klasztor Amarbayasgalant!

No i jest w końcu bohater dzisiejszego dnia! Z gracją, samotnie stojący u zboczy masywu górskiego, niemalże na samym końcu tej pechowej doliny. Dominuje nad okolicą, majestatycznie ją dopełnia, dodaje jeszcze większego uroku, godności, magii. Warto zaznaczyć, że jest ten wpisany na listę UNESCO, XVII-wieczny klasztor buddyjski, jest jednym z trzech największych kompleksów klasztornych w Mongolii. Jest on także jednym z nielicznych, które nie zostały w pełni zniszczone podczas stalinowskich czystek religijnych. Zniszczone zostało „zaledwie” 10, z 37 świątyń.

 

Na terenie klasztoru jesteśmy praktycznie sami. Przechadzając się pomiędzy jego starymi budynkami, spotkaliśmy zaledwie dwóch młodych mnichów buddyjskich. Reszta zapewne spędza wolny, popołudniowy czas w domach obok. Te klasztorne, w których niegdyś medytowali i uczyli się mnisi, są teraz zupełnie opustoszałe, dawno nie pełnią już swojej funkcji. Na dobrą sprawę, w użytku są tylko świątynie.

To tyle. Nie będę się tym razem rozpisywał o klasztorze, gdyż zdjęcia są wymowniejsze od treści. Zatem dziękuję za uwagę i zapraszam do innych tekstów. Dajcie znać, jak się podobało! :)

IMG_3458 IMG_3466 IMG_3468 IMG_3465 IMG_3477 IMG_3483 IMG_3476 IMG_3472 IMG_3462 IMG_3463 IMG_3467 IMG_3588 IMG_3461

360

IMG_3639


IMG_3632 IMG_3631 IMG_3516 IMG_3539 IMG_3486 IMG_3531 IMG_3532 IMG_3526 IMG_3480

Jedni z nielicznych turystów
Jedni z nielicznych turystów
Zaraz obok mieszkają mnisi
Zaraz obok mieszkają mnisi

IMG_3556 IMG_3568 IMG_3596
IMG_3584 IMG_3583 IMG_3591 IMG_3630 IMG_3629 IMG_3550 IMG_3551

Zabudowania obok klasztoru
Zabudowania obok klasztoru

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

51 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.