Bezimienna syberyjska wieś i jej dwóch mieszkańców

Pośrodku tajgi kilkadziesiąt lat temu zbudowano wieś. Wieś bezimienną, na mapie oznaczoną jako „64-km”  – czyli odległością jaka dzieli wieś od Irkucka. Innych nazw, znaków informujących brak. Przez wieś codziennie przejeżdża tysiące samochodów, jednak nikt się nie zatrzymuje. Dla nikogo nie jest ona ostateczną destynacją, niczyim celem podróży. My postanowiliśmy się zatrzymać i poznać jej jedynych mieszkańców – Arona i Romana, którzy wiele ciekawych historii do opowiedzenia.

Dzień zbliża się powoli do swojego końca. Dzień, którego mamy już serdecznie dosyć. Fizycznie wyczerpały nas silne podmuchy wiatru, psychicznie zaś pędzące drogą jeden za drugim samochody. Droga M55 jest jedyną łączącą Jezioro Bajkał z Irkuckiem, przez co cały transport drogowy wiedzie właśnie nią. Samochodów minęło nas w ciągu dnia kilka setek, może nawet tysięcy.

Samotna, zaszyta w tajdze, wybitnie kontrastująca z obrzydliwą asfaltówką wieś. Zbudowana jakby na złość naturze, nijak nie pasująca do jej potęgi, ogromu, bezmiaru. Pojawia się znikąd, zupełnie bezsensownie. Co kierowało budowniczymi, jakie wysnuwali argumenty za budową domów akurat w tym miejscu? Na takim odludziu? Gdyby nie ta nieszczęsna droga, gdyby wieś powstała nieco na uboczu, pewnie cały dzień hulałby tutaj wiatr. Prawdopodobnie mało kto zdawałby sobie sprawę z jej istnienia.

Wieś „64-km” znajduje się niemalże idealnie pomiędzy Bajkałem i Irkuckiem, liczy sobie kilkanaście domów, z czego tylko w dwóch mieszkają ludzie. W jednym Aron, naprzeciwko Roman. Znający się ponad pół wieku przyjaciele.

Dym przed Bajkałem...

Chatka na wyłączność. Podróż przez Syberię

Wyczerpani zatrzymujemy się na poboczu. Nie chce nam się już dalej jechać, dobrze byłoby znaleźć gdzieś tutaj nocleg, bo za kilkaset metrów znowu zaczyna się tajga i ciężko będzie z jakimś płaskim, równym terenem pod namiot. Marta idzie podpytać zrywającego zaraz przy drodze pomidory mężczyznę o dalszą drogę, ewentualne miejsce do spania i kilka kropel wody – na wypadek, jakby okazało się, że do najbliższego wodopoju dojedziemy dopiero za kilkadziesiąt kilometrów.

– Najbliższy sklep? Bite 30 kilometrów! – odpowiada mężczyzna, przedstawiając się jako Aron. – Droga dość górzysta, nawet nie liczcie, że dojedziecie jutro przed południem – dopowiada.

Aron wie co mówi. Sporo jeździł kiedyś rowerem, ćwiczył sporty walki, do tego był wieloletnim trenerem hokeja. Sportowiec pełną gębą. Trenował pierwszoligowe kluby – w Irkucku, Sankt Petersburgu, nawet Moskwie. Teraz jest na emeryturze, niedawno przekroczył 70 lat.  Drobny to człowiek jednak pełen energii i wigoru. Mówi głośno, szybko i nie ma zdania przy którym nie wykonałby jakiegoś gestu. Wywija rękami niczym pracownik obsługi startowego nakierowujący samolot na właściwy tor.  Zupełnie bez zmęczenia, zadyszki. Taki Dziarski Dziadek, który cieszący się każdym dniem swojej emerytury.

Aron zanim był jednak trenerem hokeja, trudnił się na kolei. Dwadzieścia lat jeździł na linii Kolei Transsyberyjskiej do Moskwy, przejeździł setki tysięcy kilometrów. Razem z trenerską emeryturą ma 25000 Rubli, czyli 1400 zł.

– Mam pomysł! – wypala nagle Trener Aron. – Po co będziecie spać gdzieś w lesie, chodźcie za mną! – podnosi się z krzesła i wskazuje na drewnianą furtkę, która wychodzi na tę paskudną drogę. Okazuje się, że naprzeciwko, po drugiej stronie drogi M55 stoi pusty dom.

Trener jest wójtem tej dwuosobowej wsi. Mieszka tutaj ze swoim szwagrem, który zaraz ma do nas wpaść na kawę. W „64-km” jest w sumie 12 domów, jednak większość to domki weekendowe mieszkańców Irkucka. Większość wykupiona od starych właścicieli, kilka zbudowanych od podstaw. Jak chociażby ten naprzeciw domu Trenera, po drugiej stronie drogi, w którym mamy spać.

Tutaj będzie mieszkał mój syn z rodziną. Skoczy nam populacja we wsi – śmieje się Trener. – Dom jest już gotowy, skończyliśmy też budować banię – wskazuje na drewnianą chatkę stojącą za domem i prowadząc nas do środka dodaje – wszystko sami robiliśmy, wszystko z drewna. Żadnych plastików, blaszanych rynien. Kiwam z uznaniem głową. Szczerze podziwiam, że w tym wieku chciało się Trenerowi skakać po drabinach, młotem wywijać. Bardzo lubię drewnianą architekturę, lubię jej zapach, klimat. Drewno ma w sobie coś uspokajającego, pozwala się odprężyć, zrelaksować. Kiedyś też sobie taki domek zbuduję. Z banią obok rzecz jasna.

– Radio macie? – wypala nie wiedzieć skąd Trener. Bo wiecie, dopiero w zeszłym roku pociągnięto tutaj prąd! Bite 60 lat żyliśmy czytając książki, gazety. Niestety, radia nie mamy, ale ku uciesze Trenera i żeby poczuł, że faktycznie był sens ciągnięcia 64 kilometry od Irkucka prądu specjalnie na te kilka domów, wyjmuje baterie do aparatu i ładuję.

– A jednak się przydaje, widzicie! – uśmiecha się i  z zadowoleniem wtyka ładowarkę do wyraźnie niezbyt często używanego gniazdka.

IMG_6190

Budowę domku okupił niestety złamanym obojczykiem, przez co dokończyć musiał sam syn ze szwagrem. Trener ma trzech synów, wszyscy żyją w Irkucku. Jeden pracuje w banku, drugi jest jakimś managerem lecz aktualnie opala się w Egipcie, trzeci zaś analitykiem. – O tutaj patrzcie! – prezentuje wycinek z Gazety, gdzie cała strona poświęcona jest jego synowi. Trener ma też żonę, która także jest w Irkucku. Ma 72 lata i pracuje w szkole jako nauczycielka. Dlaczego tak długo? – pytam. – A czemu nie?! Ona tam, ja tu – i tak od siebie odpoczywamy! – wybucha śmiechem Trener Aron.

Ryby co życie ratowały

Tym sposobem mamy gdzie spać. Trener mówi, że możemy wybrać sobie pomieszczenie, na którym z trzech pięter chcemy. Nieźle nam się trafiło, ale to jeszcze nie wszystko! Trener zaprasza – jak tylko się umyjemy i odsapniemy – z powrotem do siebie na małą kawę, ciastka i rozmowę rzecz jasna. Na tę ostatnią cieszę się najbardziej, gdyż Aron sprawia wrażenie człowieka, który ma bardzo dużo ciekawego do opowiedzenia i jak się za chwilę przekonamy, w ogóle się nie myliłem.

– Jak podoba się nasza samotna wieś? – zagaduje Trener i nie czekając na odpowiedz, dopowiada – Jeśli by iść przez tajgę na wschód, po dwóch godzinach dojdzie się do torów Kolei Transsyberyjskiej, idąc zaś na zachód w podobnym czasie napotka się rzekę Irkut. Nic po drodze, nic też nie spotkali byście idąc dalej nawet kolejne kilkanaście godzin. Znam trasę na pamięć, sami jednak nie ważcie się wybierać! Brak tutaj jakiejkolwiek drogi, czy chociaż wyraźniejszej ścieżki. Przedzierać trzeba się przez las, łatwo można się zgubić. – odpowiada wyraźnie dumny z faktu posiadania tej rzadkiej wiedzy.

– Łowicie ryby? – pyta Trener, zmieniając szybko temat. Mówię, że nie. Że niby dwa razy próbowaliśmy w Mongolii, ale nic z tego nie wyszło. – Chęci były, ale ryby nie brały – odpowiadam smutnym głosem.

– Ha! Że co, ryby nie brały?! Większych bredni nie słyszałem – uśmiecha się, po czym dodaje – Nie dalej jak 2 miesiące temu byłem z Romanem nad Irkutem, skąd wyciągnąłem rybę ważącą przeszło 35 kilogramów! – oznajmia i jakby dostrzegając lekkie niedowierzanie z naszej strony biegnie czym prędzej do kredensu. – Patrzcie, o taką! – wymachuje mi przed twarzą zdjęciem, na którym trzyma rybę od ziemi sięgającej mu do pasa.

Rybę jednak wypuścił z powrotem do Irkutu. Z szacunku, gdyż jak twierdzi – żyjąc przez całe dzieciństwo na dalekiej, północnej Syberii, ryby były jedynym dostępnym pożywieniem i wielokrotnie ratowały jego rodzinie i jemu samemu życie. Teraz, kiedy do sklepu ma „zaledwie” 30 kilometrów nie ma potrzeby zjadania ryb i wypuszcza je do wody. Z szacunku i w podzięce.

Dom Trenera, obok nieczynna bania
Dom Trenera, obok nieczynna bania

Niedźwiedź czy wychodek?

W tym momencie do drzwi puka zapowiadany wcześniej gość. Szwagier Roman jest wysoki prawie  jak ja, dodatkowo jednak kilkadziesiąt kilogramów cięższy. Człowiek spracowany, przez życie doświadczony, w wieku zbliżonym do Arona. Nigdy wcześniej nie poznałem właściciela tak ogromnych dłoni jakie ma Szwagier Roman.

– Ooo! Solidny uścisk dłoni – komplementuje mnie Roman, najwyraźniej widząc w moich oczach podziw wymieszany z lekkim zmieszaniem na jego widok. – Kawał chłopa, co nie? – wtrąca się nagle Trener, po czym informuje Szwagra cośmy za jedni i czemu akurat zajęliśmy jego część stołu. – Siedźcie, nie wstawajcie! – lekko rozkazującym głosem mówi Roman, po czym wygrzebuje inne krzesło, niż to na którym zwykł siedzieć i przysiada się z drugiej strony stołu.

– Z Romanem żaden niedźwiedź mi niestraszny!- śmieje się drobny Trener. W tym momencie Marta wyraźnie się zlękła, a ja już wiedziałem, że zaraz padnie standardowe, zadawane wszystkim mieszkańcom Syberii w ostatnich dniach pytanie. Mianowicie:

CZY SĄ TUTAJ NIEDŹWIEDZIE?! 

– Roman potakuje, Aron zaś, najwyraźniej domyślając się naszych obaw związanych z nocowaniem na dziko, prędko zaprzecza. – Podobno są, ale jest ich bardzo mało! Właściwie to większość ucieka na północ, sam widziałem w ciągu ostatnich 20 lat jednego – odpowiada. Marta wyraźnie oddycha z ulgą, jednak nie na długo.

– Ale to był potwór! Większy niż Roman! – nakreśla rękami krąg w powietrzu, próbując zobrazować wymiary misia. – Wychodzę późnym wieczorem z domku, zawiązuję jak zawsze sznurówki na progu, patrze przed siebie, a tam – w miejscu, gdzie jeszcze wczoraj stał wychodek, teraz stoją dwa! Cud? Czemu ktoś miałby mi podrzucać wychodek? – buduje napięcie Trener.

– Nagle jeden z nich się poruszył i wtedy zdałem sobie sprawę z czym mam do czynienia. Był ogromny! Mimo że po chwili odszedł, przez cały najbliższy dzień ze strachu nie opuszczałem domu. Przez to musiałem robić do wiadra! – śmieje się Trener.

IMG_6184

Rosja nielubiana?

Kiedy już mieliśmy się zbierać „do siebie”, Trener zaczepił nas jeszcze dość niewygodnym tematem.

– Za co w Polsce nie lubicie Rosji?! – pyta z ciekawości, ale bez jakiegoś żalu. Niezbyt wiem co powiedzieć, bo pytanie jest na tyle ogólne, co bezsensowne. Jacy my? Politycy, ludzie, media? A czy w ogóle nie lubimy? Że propaganda – odpowiadam, żeby jakoś nie psuć całkiem przyjaznej atmosfery na koniec spotkania. – No wiadomo, że propaganda! Tu ludzie, tam ludzie. Tacy sami! – wtrąca się Roman, wychodząc najwyraźniej z tego samego założenia co ja. Trener potakuje głową.

No bo co taka dyskusja wniesie, zmieni? Nasza propaganda przeciwko ich propagandzie? Spędziliśmy wzajemnie bardzo ciekawy wieczór. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Było miło. Obie strony wyrobiły sobie zdanie o sobie nawzajem. Opinię z pewnością wiarygodną, prawdziwą zdecydowanie pozytywną. I to jest chyba w ogólnym rozrachunku najważniejsze.

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

33 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.