Polacy na Białorusi i dawne nasze ziemie

Pierwszy nocleg w kraju Łukaszenki wypadł przy torach kolejowych biegnących nieopodal zakładów produkujących nawozy azotowe. Zaraz za wyjazdem z Grodna.  Na początek postanowiliśmy przyjrzeć się z bliższa dawnym polskim ziemiom i odnaleźć nieistniejącą już wieś o skomplikowanej nazwie – Andruszowszczyzna, z której pochodzi  babcia Kamila, znajomego wraz z którym między innymi wybraliśmy się na Białoruś.

Szukając rodzinnych korzeni

Przepraszam, którędy dojechać do Dziembrowa? – zapytujemy wybitnie improwizowanym rosyjskim pewnego starszego pana grzebiącego w ziemi swojego niewielkiego poletka.  – Prosto cały czas, trochę lasem, dalej w lewo, kawałek przez pola i za 10 kilometrów będziecie na miejscu. A w ogóle to po polsku mówcie, Polak jestem! – strofuje nas jegomość.  W obwodzie grodzieńskim liczba Polaków sięga 25% ludności, a w niektórych rejonach jest to nawet 80%. Szukamy dalej.

Dziembrowo to miejscowość, niedaleko której znajdowała się niegdyś Andruszowszczyzna. Wieś liczyła sobie 14  domów, a kiedy w 1957 roku wyjechał z niej ostatni Polak, wszystkie domy zostały rozebrane przez Rosjan. Sytuacja wydawałoby się beznadziejna, lecz docieramy pod cmentarz w Dziembrowie na którym chowani byli ludzie z Andruszowszczyzny jak i innych okolicznych wsi.

Na cmentarzu aż gęsto od polskich nazwisk jak Rusztejko, Dziemianowicz, Witko. Próbowaliśmy znaleźć grób rodziny Kamila, ale niestety z góry byliśmy skazani na porażkę. Tablice w znacznej części były już nieczytelne, cmentarz porastała całkiem wysoka trawa i zaledwie część grobów ciągle pielęgnowana jest przez miejscowych. W poszukiwaniach pomaga nam nawet żywo zainteresowana naszymi osobami kobieta pochodzenia polskiego, sprzątająca wraz z wnuczką jeden z nagrobków. Grobu jednak odnaleźć się nie udaje.

10389240_680306938671859_694902392158591943_n

Nieliczni już Polacy na Białorusi

Jedziemy na Szczuczyn skąd w kierunku zamku Mir i dalej do Mińska. Ciągle jest nudno, płasko i pochmurnie. Las ustępuje miejsca polom, a kołchozy przeplatają się z drewnianymi zabudowaniami wsi. Z nieukrywaną przyjemnością pytamy ludzi o drogę, żeby tylko nie zanudzić się na amen. Miejscowi z zaciekawieniem wypytują standardowo skąd jesteśmy, gdzie jedziemy, a także polecają kolejne, rzekomo najciekawsze drogi. Równie często po polsku, co po rosyjsku. Mimo że, ledwo co potrafią posługiwać się językiem polskim (tyle ile tam mama czy babuszka nauczyła za młodu), a większość z nich nigdy nawet nie była w Polsce, to każdorazowo, z wyraźną dumą w głosie zaznaczają, że są Polakami z pochodzenia. Jakoś tak cieplej robi się na sercu.

Polaków jest jednak coraz mniej. Liczby mówią same za siebie. Najprężniej działającą polską organizacją na Białorusi jest Związek Polaków na Białorusi, który zajmuje się m.in. wspomaganiem polskiego szkolnictwa i kultury. W najlepszych latach zrzeszał on tysiące osób, jednak asymilacja robi swoje, coraz mniej osób czuje się Polakami, a liczba z roku na rok prędko maleje. Według spisów powszechnych przeprowadzanych co dekadę liczba Polaków na Białorusi w latach 1989-1999 spadła o 5%, zaś w latach 1999-2009 było to już 26%. Władzom oczywiście jest to jak najbardziej na rękę i dążą one do tego, aby procent ludzi poczuwających się za Polaków w kolejnych latach spadł jeszcze bardziej, a już najlepiej by było jakby spadł do zera.

Babcia Tamara recytuje 

Noc zastaje nas za Szczuczynem, w jednej z tych biednych, przypominających do złudzenia skansen wsi. Drewniane domy, często pomalowane różnokolorowymi farbami, krzywe płoty i obowiązkowe przydomowe poletka. Na kawałek trawy przed domem przyjmuje nas Babcia imieniem Tamara, wraz ze swoimi dwoma wnuczkami, które akurat na weekend przyjechały w odwiedziny. Wnuczki Babci Tamary studiują w Grodnie medycynę i rachunkowość, jednak niewiele więcej jesteśmy w stanie z nich wyciągnąć. Ciężko jest się dogadać, po angielsku nie znają ani słowa. Pozostaje tylko nasz polsko-rosyjski miks. Znacznie lepiej idzie nam z Babcią Tamarą. Kobieta jest  78-letnią Polką, uczęszczającą jeszcze do polskiej szkoły i mimo upływu lat ciągle jeszcze pamięta wierszyk, który nauczyła się w szkole. Niesamowite.

Wsie na białorusi Polskie

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

26 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

  • Jak zwykle relacja super, zdjęcia super z każdej wyprawy każde zdjęcie ma swój klimat. Szkoda że moi znajomi nie garną się jechać na wschód. Pozdrawiam i czekam na dalsze wpisy które w pracy pozwalają si e zrelaksować przy kawie.

  • Jedna z fotek przedstawia kulę z konturem BR i zaznaczoną wsią Łapaty/Łopaty… Linia przedstawia tzw. łuk Struve’go – ciąg postumentów/obelisków wyznaczających triangulacyjną siatkę wzdłóż jednego z południków, od Laponii do Morza Czarnego… Całość miała służyć pomiarowi długości południka… Z kilkuset takich miejsc najwięcej zachowało się na BR, około 30. Jedno z nich miało być w Łopatach. Niestety, w prawie opuszczonej wsi nikt o czymś takim nie słyszał… Udało się odnaleźć dwa takie miejsca, patrząc od Szczuczyna bliżej Zelwy… Dziewiętnastowieczna ciekawostka geodezyjna i astronomiczna…

      • Skoro urodziła się w 1937 roku, we wrześniu 1939 weszli Rosjanie i zrobili tam białoruską ZSRR to jak ona niby mogła chodzić do polskiej szkoły??

        I to tak, jak piszesz, „po prostu”.?

        Przecież wtedy nie było polskich szkół.

        • To prawda, jednak nie wypytałem dokładnie. Może po prostu chodziła gdzieś indzieJ, w Polsce, a tutaj się przeprowadziła później? Już sie niestety nie dowiem…

  • Według danych z archiwum moskiewskiego, w 1934 roku na Białorusi sowieckiej działały 334 polskie szkoły i tylko 194 szkoły rosyjskie. Jednakże liczba polskich szkół z roku na rok malała – o ile w roku szkolnym 1944/1945 w obwodzie grodzieńskim było ich 35, to w roku 1946/1947 już tylko 20. W lipcu 1948 roku zlikwidowano ostatnią polską szkołę – w Grodnie.

  • A kwas chlebowy, taki oryginalny i suszoną rybkę będąc na Białorusi próbowaliście? No i te ich draniki….:)

  • Ja 28 lat temu przejechałem całą Białoruś i Litwe na rowerze, nawet w gazecie zdjęcie miałem. Dużo Polaków poznałem, byli bardzo przyjaznie nastawieni i nie zepsuci przez pieniądz. Na Litwie już było gorzej, tam nas nienawidzą, nie mogłem tego zrozumieć. Fajnie, sobie to wszystko sobie przypomniałem, szkoda ze nie miałem takich możliwosci, jak dzisiaj, bo bym tez relacje zdał, a było by co pokazać i napisać

      • Pana pasja Białorusią w każdym tego słowa znaczeniu jest wciągająca.Pomimo wielu za i przeciw-moje myśli często skierowane są w kierunku tego kraju ,biorąc szczególnie pod uwagę rodzinne korzenie i dodatkowo a zarazem przypadkowo trafiając na Pana blog jeszcze bardziej odczucia te są spotęgowane!

  • Mój tata Antoni Łazuta pochodzi z Zelwy. Mama taty -Maria Łazuta z domu Werner .Chciałabym może w przyszłym roku zabrać go do Zelwy .I tak sama od siebie zobaczyć miejsca o których wspomina .Może pomoże mi Pan w naszych tz.mojego taty spotkaniu z przeszłością .Coś takiego może dziwnego ciągnie mnie w te strony .Chcielibyśmy wraz z nim je odwiedzić .Być może jest jeszcze tam grób jego ojca Józefa Łazuty.