Mrożący krew w żyłach rajd do Rethymno

Autostop ma to do siebie, że można poznać wielu ciekawych i oryginalnych ludzi. Niestety nie jest to najbezpieczniejszy środek podróżowania po świecie. Do Rethymno ( nazywanego też Rethymno lub Retimno) dojeżdżamy całkiem sprawnie z Matali – gdzie nie do końca legalnie przespaliśmy się w 5000-letniej jaskini. Złapaliśmy na stopa kolejno Anglika, Niemców, wskoczyliśmy Francuzom na pakę no i na koniec zatrzymał się Grek. No właśnie… Grek.

Anglicy małomówni, Niemców nie lubimy – to też my niewiele mówiliśmy, zaś siedząc na pace u Francuzów, raczej ciężko było o jakiś kontakt werbalny. Podróż byłaby nudna i właściwie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie ten nieszczęsny Grek.

Zapraszam do obszernego poradnikowego tekstu: Kreta – ciekawe miejsca, transport, noclegi, ceny i inne porady praktyczne

 Autostop na Krecie

Góry Białe Idajskie Kreta

Przy rozjeździe na Rethymnon zatrzymuje się stary, zdezelowany gruchot. W środku syf i malaria, a za kierownicą zarośnięty, trochę gangstersko wyglądający gość.  Idzie burza to też nie wybrzydzamy. – English very bed, very bed – rzecze, odkładając z powrotem pomiędzy uda puszkę z piwem.  – No nieźle się zaczyna – myślę sobie. Kierowca niezbyt skory do rozmów. – Czy to można na Krecie po piwku samochód prowadzić? – zagajam nieco retorycznie tym razem ja  –  powtarzając na przemian Police, Beer, Car, Problem? Ten zmarszczył brwi i lekko obruszony szybko zaprzecza. – Nooo, no problem! Very good beer, very little – dociskając przy tym pedał gazu niemal do deski, jakby chcąc przekonać mnie, że nawet po piwie jest mistrzem kierownicy. Sytuacja pogorszyła się znacznie kiedy w końcu nadeszła burza, widoczność spadła do kilkunastu metrów, lunęło jak z cebra, a ten stwierdził, że za nic w świecie nie da się wyprzedzić pickupowi wiozącemu owce na pace. Wyprzedzając na zamianę kolejne samochody, wycieraczki nie nadążają z wycieraniem szyby, ten ścina zakręty niemal ocierając się o przydrożne krzaki, a samochód pędzi jak sam szatan osiągając 130 km/h, gdzie miejscami ograniczenie wynosiło 40. Kurde. Zaraz zginiemy.

Po kolejnej dłuższej chwili milczenia, kiedy z obawy o własne życie wolałem nie wytrącać ze skupienia naszego pogromcy szos wszelakich, ten nagle odpuszcza pickapowi z owcami i odbija bez słowa w boczną kamienną drogę. Konsternacja. Dokładnie jak w tych filmach akcji, kiedy jedzie dwóch nieznających się gości, mających robić jakieś nie do końca legalne interesy – albo, co gorsza dwóch innych gości wiozących w bagażniku trzeciego, z którym owe nielegalne interesy się nie udały. Chce nas okraść? Raczej mało prawdopodobne – kalkuluję. Będziemy się lać? – nie sądzę – przecież jest nas dwóch i obaj jesteśmy co najmniej o głowę wyżsi od niego. O co chodzi? – zapytuję. Ten zatrzymuje swojego starego, zdezelowanego gruchota, gasi silnik i rozpina pas – kompletnie nic nie mówiąc. Cisza. Serce wali jak oszalałe. Wlepiając wzrok gdzieś tam przed siebie sięga ręką do schowka, który chcąc nie chcąc, ja blokuje moimi długimi nogami. Mam zaledwie ułamek sekundy na zastanowienie się jak zareagować w tej sytuacji. Złapać go w nadgarstku czy też w inny sposób uniemożliwić mu wyciągnięcie tego wielkiego czarnego pistoletu, od którego zaraz obaj zginiemy. Można też poczekać na rozwój wydarzeń i pozwolić mu wyciągnąć to co ma do wyciągnięcia. Czekam zatem i obserwuję.

Chciałbym tutaj zakończyć historię z przytupem – jakimś mrożącym krew w żyłach opowiadaniem. Napisać o strzelaninie, bójce, grabieży i porzuceniu na tym paskudnym odludziu z raną postrzałową klatki piersiowej. O desperackim wołaniu o pomoc, mknącej na sygnale karetce pogotowia, pracującym respiratorze i w końcu cudem unikniętej śmierci. Niestety. Nasz Rajdowiec jak się okazało wcale nie miał złych zamiarów. Ze schowka wyciąga… bibułkę, zapalniczkę, kawałek kartonu, a do kieszeni sięga po portfel, z którego wyjmuje solidną porcję suszu konopnego. – Czy u was też są w Polsce święta wielkanocne? No wiecie, Pascha, pascha? No to super, u nas też! To dar od boga! Zapalicie?! – przerywa wreszcie to ciągnące się w nieskończoność milczenie, rozładowując całkowicie atmosferę. Wybucham śmiechem. Jeszcze nigdy się tak nie stresowałem jak w tym starym, zdezelowanym gruchocie. Stres szybko jednak minął.

W poszukiwaniu kawałka podłogi

Niedługo potem docieramy do Rethymno. Nasz Rajdowiec wyrzuca nas właściwie w samym centrum miasta, pod wielkim, ichniejszym McDonaldem.  Nazwy nie pamiętam. Znowu się rozpadało, to też szybko się żegnając, dziękując za mile spędzony czas oraz podwózkę i szybko pakujemy się do tejże restauracyjki. Postanawiamy zamówić sobie jakieś danie, choć nie dlatego, że jesteśmy jakoś wybitnie głodni albo co jeszcze bardziej niedorzeczne – skończyły nam się kabanosy. Pomyślałem, że muszą mieć przecież internet bezprzewodowy w środku, a że głupio tak siedzieć nic nie kupując – zamówiliśmy wysuszone tosty z frytkami i tak siedząc w milczeniu próbujemy na dwa telefony połączyć się ze światem.

Ciężki temat. Internet oczywiście zabezpieczony, lecz nikt z obsługi nie jest w stanie podać nam poprawnego hasła. Dziewczyna na kasie dyktuje mi kolejne, coraz to bardziej skomplikowane kombinacje cyferek i liczb. Pierwsze, drugie, trzecie hasło i nic. Ta rozkłada ręce, a ja z nią. Podobnie zresztą jak reszta załogi. – Hmmm. Mam pomysł! – rozpromieniła się nagle paniusia.  – Z tego co wiem, tam po drugiej stronie drogi jest restauracja, gdzie mają niezabezpieczoną sieć! Ooo! Albo hotel kawałek dalej też ma – sama korzystałam!

Tyle kasy na tost i frytki…

Całkiem przyjemny hotelik

Oto powód tak usilnego poszukiwania połączenia z internetem. Resztki „daru od boga” już dawno z nas odparowały i dopadł nas dość poważny dół. Zrobiło się zimno, śpiwór niezbyt ciepły, jest wilgotno i ciągle pada. Ciężkie warunki na szukanie noclegu – zwłaszcza w tak wielkim mieście jak Rethymno. W końcu się udało znaleźć jakieś działające, wolne łącze. Wertując w poszukiwaniu tego najtańszego noclegu dziesiątki stron poświęconych hotelom, hostelom i innym bacówkom, po długich bojach oczom mym ukazuje się ta najniższa, podobno atrakcyjna cena – 20 euro od osoby. Potargujemy jeszcze trochę i będzie jak znalazł.Pamiętna chwila. Niezbyt często się to zdarza, abym w hotelu spał. Ostatni raz w tego typu miejscu spaliśmy z ekipą w Masadzie w Izraelu, choć jak wiecie – za nocleg nie zapłaciliśmy ani grosza.

Za kilka chwil stoimy pod starymi, drewnianymi drzwiami Rest Roomu. Właściciel nie ukrywa zdziwienia naszą obecnością. W końcu kwiecień, niezbyt wielu turystów. W środku raczej pustki. Po niedługim targowaniu (chyba dochodzę do perfekcji…) zbijam cenę do 10 euro od osoby. Dzbanek do gotowania wody dostajemy nawet gratis!

Pokój strasznie klaustrofobiczny. Ciasno jest tak, że niemożliwe jest wyminięcie się dwóch osób w drodze do łazienki. Ze ściany odpada tynk, drzwi się nie domykają, a jedyne okno wyprowadzone jest na klatkę schodową – przez co w pokoju panuje półmrok. Lampa też raczej z tych energooszczędnych.  Dobra już, nie narzekam więcej, wszak zbiłem cenę o połowę, a nie są to żadne wakacje last minute na Krecie. Podczas długiego przeszukiwania sieci znalazłem również całkiem przypadkiem dość ciekawą stronę do oceniania przeróżnych hoteli –  zoover.pl i zdecydowanie zrobię z niej użytek. ;)
Plus taki, że miejsce jest w samym centrum Rethymno i mamy wszędzie blisko.

 

Wieczorne zwiedzanie Rethymno

Noclegi biwakowe mają tę wadę, że nie można zostawić gratów w namiocie i udać się do miasta – o ile w ogóle biwak ma miejsce w mieście, co  raczej rzadko się zdarza.

Korzystając zatem z okazji zostawiamy plecaki w pokoju i uzbrojeni w aparaty wyruszamy na fotograficzny podbój Rethymno.  Jest to trzecie co do wielkości miasto Krety i przyznaję całkiem szczerze, że robi wrażenie – zwłaszcza wieczorową porą. W spadku po wenecjanach miasto dostało miedzy innymi ogromną, górującą nad miastem fortecę, port z którego rozciąga się piękny widok na skąpane w promieniach zachodzącego słońca miasto, a także starówkę z niezliczoną liczbą ujmujących i ciasnych uliczek.

Obok Chani – do której będziemy stopować z samego rana – zdecydowanie jedno z ładniejszych i ciekawszych miast Krety. Oby tylko jutro obyło się bez takich Greków jak ten dzisiejszy.

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

14 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *