Dzień pierwszy. Wpis bardzo króciutki, bo też taki był nasz pierwszy dzień w Izraelu. Dzień to właściwie za dużo powiedziane. W Izraelu lądujemy dopiero po godzinie 19 i dawno było już ciemno. Wraz z Piotrkiem zostaliśmy zaproszeni na specjalną rozmowę z racji naszych irańskich i irackich(kurdyjskich) wiz w paszportach, a pozostała czwórka czekała na nas za bramkami.
Kiedy już oficjalnie udało nam się przejść kontrolę, podziwiając Tel Awiw nocą, udaliśmy się na poszukiwanie naszej miejscówki, którą załatwiłem przez ulubiony www.warmshowers.org
No dobra, może przesadzam z tym podziwianiem. Miasto jak miasto, szału nie ma. Pierw ogarniamy sobie pociąg z lotniska na stację Hahagana, skąd jest bliżej do naszego noclegu. Koszt takiej 10 minutowej przejażdżki to 15 szekeli [NIS]. Można także dotrzeć do centrum autostopem, ale trzeba się trochę nachodzić, żeby w końcu wyjść na właściwą drogę. Wokoło lotniska jest strasznie dużo dróg wewnętrznych i ciężko połapać się, która de facto prowadzi do centrum.
Dalej przebijamy się przez czarną dzielnicę, wyglądającą jakby została żywcem wyciągnięta z Nowojorskiego Bronksu, oglądamy puściutką plażę, wzburzone morze, najciekawszą z tego wszystkiego Starą Jaffę i po dwóch godzinkach marszu docieramy na miejsce. U Benego w mieszkaniu wraz z nami ma spać jakieś 10 innych osób, z czego tylko 5 jest stałymi lokatorami. Istny squat, ale jest bardzo miło i sympatycznie. Jutro z samego rana uderzamy na Jerozolimę.
Jakby coś zapraszam do ciekawego tekstu Kuby: Czy Izrael jest bezpieczny – 5 powodów, aby go odwiedzić.
Poniżej pakiet kilku nocnych zdjęć miasta, plaży i czego tylko się dało. Pogoda jest niezła, ale czasem pada i tak też ma się utrzymywać przez najbliższe dni. Nie wiem czy się cieszyć czy płakać. Z jednej strony 2 tygodnie temu było blisko 30 stopni, a z drugiej, dzień po naszym wylocie z Izraela będzie leżał śnieg, a kraj zostanie sparaliżowany silnymi ulewami. Nie dogodzisz!
Dodaj komentarz