Polacy są wszędzie! Pierwsze kirgiskie przełęcze.

Musiałem zatrzymać się gdzieś po drodze, już nie pamiętam za czym. Marta pojechała przed siebie. Jako, że ja mam mapę, trochę obawiam się, że będę musiał gonić za nią, bo przejedzie most nad rzeką Czu i pogna gdzieś hen przed siebie. Marta jednak ma te same obawy w stosunku do mnie.

Zatrzymała się na poboczu, zaraz przed mostem i żywo macha w moim kierunku. Jak się okazuje czeka wraz… z dwoma innymi rowerzystkami – Basią z Austrii i Anią z Polski. Świat jest jednak mały… Jakby tego było mało Ania studiuje dokładnie ten sam kierunek, na tej samej uczelni w Poznaniu co Marta i mieszkają zaledwie kilkanaście kilometrów od siebie.

Dziewczyny są niesamowite. Obie spotkały się po drodze i jadą razem na rowerach już od Tajlandii. Basia jest 30, Ania 6 miesięcy w podróży. Jadą bez jakiejkolwiek kuchenki, a ciepłe posiłki (w tym chleb!) gotują/pieką na jakichś gałązkach lub… wysuszonych krowich plackach. Szczerze mówiąc tak nam to zaimponowało, że postanowiliśmy w niedalekiej przyszłości zrobić swój własny chleb…  jak tylko dorwiemy jakieś krowie placki rzecz jasna.

Jako, że mamy trochę zapasów jedzenia z Polski darujemy dziewczynom konserwę krakowską, polskie budynie i jakąś gazetę polskojęzyczną. Po ponad godzinnej rozmowie każdy jedzie w swoją stronę, ale umawiamy się jeszcze w Pamirze. Basia i Ania jadą tylko do Biszkeku po wizy Tadżyckie i później wracają w Pamir.

Spotkamy się za ponad miesiąc, podczas kiedy my będziemy już z owego Tadżykistanu wyjeżdżać.

Pierwsza, malutka przełęcz i rekord prędkości.

Odbiliśmy od rzeki Czu, a co za tym idzie zaczyna nam się pierwszy, bardziej stromy podjazd pod przełęcz Kubaky (2160 m) i dalej, do położonego na 3000 metrów jeziora Songkul.  Bezustannie, począwszy od położonego na wysokości 750 metrów Biszkeku zdobywamy wysokość. Tutaj podjazdy liczy się nie w godzinach a dniach, w końcu jesteśmy u podnóża największych pasm górskich świata.

Górka nie imponuje swoim ogromem. Niby nic wielkiego, taka zmarszczka rzekłbym, jednak męczymy się dość konkretnie. Silny wiatr w twarz z każdą chwilą przybiera na sile, a z nieba zaczyna sączyć się woda. Walczymy jednak dzielnie.

Na przełęczy wieje już tak okropnie mocno, że praktycznie nie możemy porozumieć się z obecnymi tam Kirgizami, chcącymi oczywiście uwiecznić się z Martą na fotografii. Nikt nie chce ze mną, ale już do tego powoli przywykam.

Kobiety w Kirgistanie w ogóle mają ciężkie życie. Podróżujące rzecz jasna, nie mówiąc już o tych podróżujących samotnie jak np. Ania. Kirgizi raczej słyną ze swojej wylewności i bezpośredniości i czasem nie przeszkadza im nawet moja obecność w pobliżu, a to co nasłuchaliśmy się od Ani to nie jest już nawet śmieszne. Czasem jest miło, wesoło, niekiedy jednak co najmniej mało przyjemnie. Będzie o tym w jednym z wpisów o samotnie podróżujących kobietach, ale to trochę później.

Tymczasem coraz bardziej otwarte przestrzenie zaczynają nam się objawiać za każdym zakrętem. To są dopiero góry. Sięgające po samo niebo, chowające się gdzieś tam wysoko w chmurach, wydawałoby się niemające końca, umiaru. Jeśli tutaj jest tak niesamowicie, to jak będzie dalej?

Podczas zjazdu karta się odwraca i wiatr zaczyna wiać nam wreszcie w plecy. Pomimo niezbyt wielkiego nachylenia terenu, liczniki wskazują nam kolejno 81 i 75 km/h, tym samym pobijamy oboje nasze życiowe rekordy prędkości. Było kilka niebezpiecznych momentów podczas jazdy, porywiste podmuchy nagle zmieniały kierunek, ale szczęśliwie obyło się bez upadków. Bez kasku przy tej prędkości… lepiej nie myśleć.

Teraz galeryjka:

 

Cmentarze w Kirgistanie...
Cmentarze w Kirgistanie…

Na chwilę wpadamy do miasta Kochkor, gdzie uzupełniamy zapasy jedzenia, przed atakiem kolejnej przełęczy – Kalmak Ashuu (3446 metrów). Po cichu mamy nadzieję wjechać na nią jeszcze dzisiaj, jednak spotkana po drodze para Amerykanów na rowerach, rozwiewa nasze wątpliwości.

Trochę źle obliczyliśmy odległości dzielące nas od przełęczy i jeziora Song Kul. Jak się okazuje, czeka nas ponad 30 kilometrowy, niesamowicie trudny, totalne wyniszczający podjazd po kamieniach i tarce, ale… o tym w następnym odcinku! Będzie też o pieczeniu chleba na krowich plackach !

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

10 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *