[PKST 005] Historie przelotne #3: Mirlan i Bilgun, który uratował nas przed wilkami

Czas na kolejną odsłonę historii nieopisanych, spontanicznych, przelotnych. Przypadkowych spotkań po drodze, niby zwyczajnych, prostych, jednak z różnych powodów na długo zapadających w pamięci. Ostatnio pisałem o Wadimie i Tigranie, który ubił Azera, a także kaznodziejach z Omanu i piechurze Rasulu. Dziś chciałem Wam opisać kolejne dwa spotkania z Azji, jednak tym razem nie skupiać się na historiach spotkanych ludzi, a dziwnych, niesamowitych okolicznościach tychże spotkań.

Kliknij powyżej i odsłuchaj podcastu. Pozostałe odcinki podcastu możesz znaleźć tutaj, a także na iTunes SoundCloud. Będzie mi miło, jeśli ocenisz podcast na iTunes lub SoundCloud. Możesz też go pobrać.

  Pobierz Podcast (19 bytes , 1 739 - ilość pobrań)

Tekst:

Niesamowitych ze względu na magię miejsca – w przypadku Mongolii, a także ze względu na przypadek, który całą sytuację sprowokował – w przypadku Kirgistanu. Zacznijmy od tego drugiego i od świetnych ludzi, których nie poznalibyśmy, gdyby nie… licznik rowerowy.

Mirlan i spółka. Dasz licznik, zaproszą cie do domu

miejsce spotkania: Igry w okolicy jeziora Issyk-kul, później pobocze drogi przed Biszkekiem – Kirgistan.

– Już miałem się nie zatrzymywać, ale przypomniałem sobie, że daliście mojej córce licznik rowerowy na pamiątkę! – krzyczy wyskakujący z kabiny Mirlan, kierowca ciężarówki wyładowanej po brzegi jurtami. – Bardzo się ucieszyła z tego prezentu, szkoda, że nie miałem okazji podziękować Wam podczas Igrów – dodaje, po czym pomaga wrzucić nasze rowery na pakę ciężarówki. Teraz może się odwdzięczyć – twierdzi – i zaprasza nas na nocleg do swojego domu.

Igry, czyli – pierwsze międzynarodowe igrzyska ludów koczowniczych, festiwal nomadów, który odbywał się w okolicy jeziora Issyk-kul, gdzie jednej z setek małych uczestniczek przebranych w tradycyjne stroje kirgiskie Marta podarowała rowerowy licznik. Tak po prostu – zepsuł się, nie zliczał kilometrów, dla nas był już bezużyteczny, a na twarzy kilkuletniego dziecka powoduje uśmiech i zapewnia zabawę na parę dobrych godzin. Dziewczynka imieniem Albinka pobiegła oczywiście od razu do ojca Mirlana, aby się pochwalić prezentem od białych z zachodu, my jednak właśnie opuszczaliśmy teren festiwalu i z Mirlanem okazji poznać się już nie mieliśmy.

Kiedy Mirlan także już wracał i zobaczył nas machających na drodze, proszących o podwózkę do Biszkeku, od razu przypomniał sobie o liczniku i w mig zatrzymał wielkiego, starego, radzieckiego grata. To właśnie z jego „szyberdachu” zrobiliśmy sobie jedno z naszych ulubionych wspólnych zdjęć.

Historie przelotne nieopowiedziane

– To ja mam pomysł! Skoro pojutrze macie lot powrotny, pozwólcie, że Was zatrzymam u siebie – mówi Mirlan. – Poznacie rodzinę, pojedziemy do babci na wieś, podjecie trochę bo nędznie wyglądacie po tych dwóch miesiącach jazdy rowerem w Azji Centralnej. Jakoś źle się nie czuliśmy, raczej dobrze się odżywialiśmy, jednak przystaliśmy na propozycję Mirlana i właśnie w jego towarzystwie i jego rodziny spędziliśmy ostatnie dni w Kirgistanie.

Z całą rodziną - Mirlan siedzi obok mnie.
Z całą rodziną – Mirlan siedzi obok mnie.
No i ulubione zdjęcie z Albinką. Licznik gdzieś się już zgubił do tego czasu... ;)
No i ulubione zdjęcie z Albinką. Licznik gdzieś się już zgubił do tego czasu… ;)

Kto by pomyślał, że taki drobny gest jak licznik, spowoduje, że będziemy mieli okazję polubić się z nieznajomą rodziną mieszkającą, gdzieś na obrzeżach Biszkeku. Polubić do tego stopnia, że już mija prawie 1,5 roku od naszego spotkania i ciągle dostaję pytania (głównie od tej damy powyżej), kiedy wrócimy do Kirgistanu.

Było to świetne spotkanie, chętnie zostalibyśmy tam jeszcze na kilka dni. Oczywiście mógłbym tutaj napisać sporo artykułów o arcyciekawych rzeczach, o których w tym czasie porozmawialiśmy, jednak nie taki jest zamysł „Historii przelotnych„. Pozostaną w mojej głowie jako wspomnienia lub kiedyś indziej się z Wami nimi podzielę.

Bilguun i nocleg z wilkami

miejsce spotkania: góry i step środkowej Mongolii .

Powoli zaczynało zachodzić słońce. Na ścieżce kluczącej pomiędzy kolejnymi pagórkami zacząłem dostrzegać spore odciski łap, najpewniej wilków. Kiedy Marta pyta, po co mi ten długi kij na bagażniku, mówię, że jako podpórka pod rower, żeby tylko jej nie denerwować. Skłamałbym jeśli powiedziałbym, że się nie bałem tego biwaku, który nieubłaganie się zbliżał. Mieliśmy zaledwie 30 minut zanim zrobi się całkowicie ciemno. 30 minut na to, aby wyjechać z lasu, gdzie najczęściej urzędują wilki, zjechać w dolinę jak najdalej od gór i znaleźć jakieś w miarę bezpieczne miejsce.

Długo nie widzieliśmy już żadnej jurty. Szczęśliwie przed całkowitym zachodem natrafiliśmy jednak na skupisko 3-4 jurt obok siebie, zaś z jednej z nich, zaalarmowany przez ogromne, szczekające na nas z daleka psy, wyszedł Bilguun. Niewysoki, krępy, przed 60-tką pasterz, który żyje tutaj wraz z rodziną, trzema groźnie warczącymi psami, a także stadem 300 owiec i baranów.

IMG_4204
Jutra Bilguuna następnego dnia

Mongolia podróż IMG_4221

Czy są tutaj wilk? I to ile! – odpowiada na pytanie Marty, która w końcu dowiedziała się o co z tym kijem na bagażniku chodzi. Ale nic się nie bójcie! Rozbijecie sobie namiot za jurtą, psy Was będą pilnować. Do tego mam alarm, który ostrzega przed wilkami. – mówi, przelewając nam wodę z beczki do bidonów.

I faktycznie w nocy, praktycznie co 20 minut na całą dolinę rozlega się straszliwe wycie alarmu, połączone z ostrym światłem skierowanym na stado zamknięte w zagrodzie. Zaraz po tym, w kierunku panoszących się w okolicy wilków wybierały raz po raz jak strzała stacjonujące przy naszym namiocie psy. Raz po raz było słychać warknięcia, szczekanie, jakieś piski. Noc była co prawda bezpieczna, jednak nie przespaliśmy jej w ogóle, nawet mimo głęboko w uszy wepchniętych zatyczek.

Poranne zaganianie
Poranne zaganianie
IMG_4224
Bilguun

Historie przelote bilgun

I kąpiel
I kąpiel

Następnego ranka Bilguun wraz z żoną i synem wypuszcza zwierzęta z zagrody, robi obchód, szuka bacznie jakichś śladów krwi na trawie.

– Dziś obyło się najpewniej bez żadnych trupów, chyba, że zabrały owcę ze sobą – oznajmia, po czym dodaje od razu – Miesięcznie znika mi mniej więcej 5-8 sztuk, jednak nie liczę stada codziennie, bo szkoda na to czasu. – Co ma być, to będzie – wzdryga ramionami w geście zrezygnowania. – Co rano patrzę tylko czy nie leżą na ziemi jakieś rozszarpane cielska, a liczę tylko raz, może dwa razy w miesiącu.

Po krótkiej rozmowie z rana, czarce kumysu, małym, wzajemnym poczęstunku pojechaliśmy dalej, w kierunku najpiękniejszej świątyni buddyjskiej, jaką kiedykolwiek widzieliśmy.

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

9 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *