Kolejny dzień przygody z Austrią na rowerze! Wszystko mokre. Mokre spodenki, mokre budy, mokre nawet włosy które nie wyschły po całej wilgotnej nocy. Całkiem pomocne okazały się druty na pranie rozwieszone niedaleko. Można było chociaż wysuszyć trochę tropik przed spakowaniem.Lekko zmarznięci jedziemy. Ciężki dzień. Czułem, że rozstanie zbliża się wielkimi krokami. Darek, zostawał na każdym wzniesieniu, kolano coraz bardziej dawało znać o sobie. Co poradzić, siła wyższa. Dzięki znalezionej mapce/ulotce obijamy na tą sławną drogę rowerową wzdłuż Dunaju, która jest straaasznie monotonna. Jedzie się równo jak po stole, a od mozolnie płynącej rzeki zaczyna szybko nas mdlić. Co prawda dla Darka i jego kolana była to dobra alternatywa w porównaniu z pagórkami…
Darek i Donauradweg – Dunajska Droga Rowerowa
Jechaliśmy dość szybko bo w granicach 20-22km/h tak z 40km kiedy bez żadnego ostrzeżenia (może dlatego, że po Niemiecku – poza nicht schießen i hande hoch – nie rozumieliśmy zbyt wiele) skończył się asfalt. Po kilkuset metrach pojawił się szuter, dalej kamienie, krzaki no i brama. Koniec ścieżki! Wracamy 10km, aż robimy sobie przerwę pod sporych rozmiarów mostem prowadzącym do miasta Tulin.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Właśnie tutaj Darek oświadczył, że nic z tego nie będzie. Zostałem nauczony jak posługiwać się kuchenką turystyczną no i po ostatnich wspólnych kromkach z nutellą, zupce chińskiej i wymianie innego ekwipunku, rozstaliśmy się.
Od teraz jadę sam, a Darek wraca na busa powrotnego do Wiednia. Trochę dziwnie się jechało, jakoś tak smutno. Nawet nie ma do kogo się odezwać po swojemu. Na domiar złego postanowiłem jechać dalej tą samą ścieżką tylko, że już drugą stroną rzeki (równolegle po obu stronach była ścieżka!) i niestety ta sama historia co chwile przedtem. Ścieżka kończy się bramą wjazdową do jakiejś elektrowni czy oczyszczalni.
Tym sposobem zrobiłem zupełnie bez sensu jakieś 35-40km, że już nie wspomnę o zmarnowanych snickersach. Strasznie wkurzony wracam kolejne kilka dobrych kilometrów do tego samego mostu, gardząc nim serdecznie po raz trzeci i odbijam już od rzeki na południe. Dla zabicia jako takiej samotności i nudy odpalam pierwszy raz mp3 i tak jadę już do wieczora próbując nabić możliwie najwięcej kilometrów.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Nocleg łapię w jakiejś wsi przed Mank u pierwszej zapytanej osoby. Ciężko było kogoś spotkać bo było już dobrze po 20. Przygarnęła mnie kobita która grabiła właśnie trawę, a ja bezczelnie chciałem rozbić sobie na niej namiot. Grabić też chciałem pomóc, ale pani stanowczo odmówiła. Dalej szybkie gotowanie i podładowanie telefonu u gospodyni. Udało nam się dogadać po angielsku, że z rana mam zamknąć bramę samemu bo ona jedzie chyba do pracy.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Wiedeń jak widzicie ominęliśmy. Nie było ani czasu ani za bardzo chęci na wbijanie się w tak duże miasto, nie mówiąc już na zostawanie tam na noc. Jakoś wyszło to naturalnie, nikomu nawet do głowy nie przyszło, aby do Wiednia skręcać. Niemniej jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś ciekawego o Wiedniu, podejrzeć co warto zwiedzić, to odsyłam do wpisu znajomej Kamili. Po angielsku, jednak bardzo rzeczowo! O tutaj: One day in Vienna.
Dzień 4. 118km. 7h02min. 16,8km/h
Dodaj komentarz