Biszkek – bazarowe zakupy. Festiwal Id al Fitr.

Dzień ciekawy, choć w ogóle nierowerowy. Z racji tego, że musimy się nieco odstresować po wizycie w tadżyckiej ambasadzie, udajemy się na małe zakupy, do restauracji na kirgiski posiłek, no i wysłać dla Was drodzy czytelnicy pocztówki. Sporo dzisiaj zdjęć, ale niemniej ciekawego tekstu!

Biszkek jest największym miastem Kirgistanu, żyje tu prawie milion ludzi i tak prawdę mówiąc ciężko jest tutaj poczuć choćby trochę azjatycki klimat. Biszkek to bezkonkurencyjne centrum gospodarcze Kirgistanu. Połowa kirgiskiej produkcji przemysłowej ma miejsce w stolicy, miasto jest bardzo dobrze skomunikowane, jest kolej, lotnisko, a także liczne drogi łączące je z sąsiednimi krajami. Miasto nie jest zbyt atrakcyjne i trzeba się trochę naszukać, żeby znaleźć coś ciekawego, zwłaszcza kiedy niezbyt interesują nas muzea i pomniki wszelakie. Znajdziemy jednak coś interesującego!

Kumys, Pięć szczytów, czy wiecznie zajęty rzemieślnik?

Jest mnóstwo historii tłumaczących pochodzenie nazwy  miasta „Biszkek„. Najpopularniejsza mówi, że nazwa zaczerpnięta została od drewnianego kija służącego do mieszania Kumysu – tradycyjnego, bardzo popularnego w Kirgistanie alkoholowego napoju mlecznego, powstającego w wyniku fermentacji mleka klaczy. Co ciekawe, kumys to jedyny napój alkoholowy jaki mogą pić muzułmanie, nie łamiąc przy tym zasad wyznaczanych przez Koran. A jako, że Kirgizi pić alkohol lubią (a piją więcej niż pije się w Polsce), jest wysoce prawdopodobne, że wersja o kiju do Kumysu jest prawdziwa.

Mówi się także, że swego czasu, dawno temu, żył sobie pewien bardzo rozchwytywany rzemieślnik. Z racji monopolu na swoje usługi był dość zajęty, przez co nadano mu przydomek „Bishkek„, co znaczyć miało właśnie „wiecznie zajętego”, „niedostępnego”.

Inne wersje nazwy mają pochodzenie raczej związane z grą słów: Pierwsza sugeruje, że nazwa pochodzi od „Besh Bek” co znaczy Pięciu ludzi, sugerując, że pięciu mężczyzn walczyło o żyzne ziemie, na których leży aktualnie miasto, a na ich pamiątkę tak właśnie je nazwano. Druga wersja to „Besh Bek” , co znaczy Pięć Szczytów okalających miasto, jednakże nie wiadomo o jakie pięć szczytów chodzi…

Niestety żadna z tych teorii nie jest oficjalna. Zarówno wszystkie mogą być prawdziwe, jak również żadna z nich. Pytałem damę poniżej, też nie wiedziała, ale przynajmniej ładnie się uśmiechała…

Kyrgyz Fried Chicken!
Kyrgyz Fried Chicken!

„Bazar Osz” w Biszkeku.

Koniec lekcji historii, mam nadzieję, że chociaż połowa dotarła do tego miejsca. Teraz będzie więcej zdjęć! Bazar Osz jest największym w Biszkeku, ale dlaczego nosi nazwę „Osz” , czyli nazwę drugiego co do wielkości miasta w Kirgistanie, tego nie wiem. Może jego założyciele chcieli pośmiać się z mieszkańców miasta Osz, sugerując, że sam biszkecki bazar jest równie wielki co ich miasto? Być może. Faktem jednak jest, że bazar jest ogromny.

Podzielony jest tak samo jak bazary bliskowschodnie, które mieliśmy okazję zwiedzać w Iranie, na tematyczne części. Jest osobny bazar rowerowy, ze sprzętem gospodarstwa domowego , a także z dywanami i tkaninami wszelakimi. Jest również ogromna hala z przyprawami i jedzeniem, jest kilka długich alejek z masywnymi, wiszącymi na hakach zwierzęcymi cielskami, orzechami, słodkościami i suszonymi owocami.  Wszystko lśni i błyszczy się. Sprzedawcy czyszczą ścierkami pomidory, myją marchewki, omiatają brokuły, a usychające winogrona odcinają. Nie może zabraknąć także bazaru z tabaką (nazywaną u nas snusem), którą wkłada się tutaj pod wargę, a także licznych stoisk z Kurutem – czyli wysuszonymi, słonawymi kulkami formowanymi z kwaśnego mleka i jogurtu, którymi zajadają się tutaj niemal wszyscy. Mnóstwo kolorów, zapachów i jeszcze więcej ludzi! Kilka zdjęć:

tkaniny na bazarze w osz
Tkaniny na Bazarze Osz
Inne tkaniny...
Inne tkaniny…

Papu no i w drogę…

Po szybkich zakupach i nieproporcjonalnie do nich długim targowaniu udaje nam się zdobyć jakieś pamiątkowe drobiazgikilka czarek do czaju i inne zupełnie niepotrzebne nam do życia rzeczy. Wysyłamy też pocztówki, które dojdą dopiero po 40 dniach. Na koniec, kiedy już ledwo wleczemy za sobą nogi zahaczamy o jakąś niedrogą, przydrożną restaurację. Dziwnie się czuję kiedy menu jest tak bogate, bo nie lubię kiedy daje mi się taki wybór. Najlepiej jak jest tylko jedno danie, wtedy nie ma rozterek i jest pewność, że przynajmniej jest świeże.

Wybieramy sobie jakiś kawał baraniego mięsa, frytki do tego no i zupę zwaną z ruskiego „okruszka”. Taki chłodnik na jakiejś śmietanie, z ogórkami w środku. Ekspert ze mnie marny, grunt że smaczne.

Festiwal Orozo Ait – koniec ramadanu!

Jak już wspominałem w poprzednim wpisie, wraz z 8 innymi sakwiarzami śpimy u niejakiego Nathana. Spanie w takich miejscach, gdzie mieszka tyle ludzi ma sporo wad. Czasem długo trzeba czekać na wolny prysznic, trudno dorwać się do jedynej patelni, nie mówiąc już o wolne miejsce w lodówce czy toalecie. Jednakże są też liczne zalety takich miejsc. Każda z tych osób jest niebywałą bazą wiedzy na temat przeróżnych wydarzeń, które miały miejsce, będą mieć miejsce albo właśnie się dzieją. W taki sposób dowiedzieliśmy się o trwającym właśnie festiwalu.

Festiwal Orozo Ait – czyli wydarzenie z okazji właśnie kończącego się ramadanu. Święto nazywa się Id al Fitr i jest jednym z dwóch najważniejszych w Islamie. Jest to dzień wielkiej radości, muzułmanie odwiedzają swoje rodziny i przyjaciół, a także, w miarę możliwości i zasobności portfela powinni obdarować jałmużną ubogich. Festiwal jest całkiem niewielki jak na biszkeckie warunki, rzekłbym nawet kameralny.

Naprzeciwko jakiegoś wielkiego pomnika znajduje się kilkanaście stanowisk z tradycyjnymi, często ręcznymi wyrobami. Są na sprzedaż jakieś obrazy, całkiem niebrzydkie pamiątki, czy pełnowymiarowe, prawdziwe jurty. My z braku miejsc w sakwach ograniczamy się do tych miniaturowych, wykonanych ze skóry krowiej – służących raczej jako pojemnik (tak się to fachowo nazywa?) na biżuterię dla kobiet. Kupujemy więc parę sztuk, do tego kirgiską czapkę Kolpak, wykonaną z baraniej skóry i lecimy przygotowywać się do rowerowego podboju gór Kirgistanu!

Dzień szybko zleciał. Ciężko powiedzieć, że poznaliśmy Biszkek, ale spokojna głowa – wrócimy tu jeszcze dwa razy! Raz jadąc z powrotem na Issyk Kul będziemy musieli przejechać przez Biszkek, no i drugi raz rzecz jasna na samolot powrotny. Kto jednak myśli teraz o samolocie powrotnym, kiedy przed nami blisko dwumiesięczna podróż. Ciąg dalszy relacji niebawem, zachęcam do śledzenia fanpage na facebooku no i prenumeraty newslettera!

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

9 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.