7 rano, wyglądam z namiotu, a tam mgła. Dużo mgły. Lekko zniechęcony tym faktem (zresztą jak co rano!) pakuję się. Mimo tego, niemal z śpiewem na ustach szybko się pakuję i zostawiam śmieci pod uprzednio zamkniętą bramą. Na ziemi piszę ładnie patykiem DANKE i odjeżdżam. Może to i dobrze, bo średnio lubię się żegnać. Jeszcze jakaś kobieta wyglądająca zza zasłonki z domu obok, zmierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem i mam nadzieje, że nie zadzwoniła na policję.
Dzisiaj pogoda znacznie się poprawia i będzie się już tak utrzymywać do końca wyprawy. Teraz słońce niemiłosiernie będzie palić i będzie już tylko cieplej. Mam nadzieję wyrobić dziś normę tych ~120 km, a że po drodze brak ciekawych miejsc do fotografowania to pstrykam raptem kilkanaście zdjęć z rzadka się zatrzymując. To jest właśnie jedna z nielicznych zalet małych kompaktów. W okolicach popołudniowych nastał ten jakże długo oczekiwany moment. Kiedy wyjechałem z Steyr w oddali zaczynają ukazywać się alpejskie, ośnieżone szczyty. W dodatku widziane pierwszy raz w życiu. Co za chwila!
Noclegu zacząłem szukać już o godzinie 19. Standardowo szukając szczęścia w różnych domostwach. Co ciekawe wszystkie bez płotów, ogrodzeń, bram – dla Polaka coś niewyobrażalnego. Jak to tak, nie okradną?! Nawet nie wiedząc, wjeżdżałem ludziom na plac. Długo nie mogłem znaleźć kogoś, kogo można by zapytać o kawałek trawy pod namiot. Po 30min pewna pani zaczęła coś do mnie wołać, że prywatna posesja, że nie można i w ogóle. Ja udając, że nie bardzo wiem o co jej chodzi (pokazując na flagę polski) wykorzystałem sytuacje, że zaczęła podchodzić równocześnie czymś wymachując. Wykorzystując chwilę konsternacji wciskam w dłoń Pani moją magiczną karteczkę z prośbami o nocleg w 4 językach. Kobieta trochę się zmieszała. Pobiegła po (jak się później okazało) synową i razem pokazali mi cudowne miejsce do spania, na wręcz idealnie przystrzyżonej trawce. Zaraz przy sosnowym lesie.
Podczas rozkładania biegało sporo ciekawskich dzieciaków, a to co chwila zahaczając o mój namiot, a to podglądając co tam gotuje. Ogólnie ludzie okazali się bardzo życzliwi i przyjaźnie nastawieni dla biedaka z Polszy. Pozwolili mi nawet popływać w basenie i wziąć prysznic. Pomyślałem, że nie będę im wody brudził w basenie i też zadowolę się tylko szybkim prysznicem. Udało mi się także wyprosić ręcznik bo gdzieś zostawiłem mój dotychczasowy.
Końcówka dnia zeszła na kilku piwkachz Rolandem i przeglądaniu kolekcji zdjęć – głównie gospodarza – gdzie to on nie był. Dużo chodził po górach i trochę nam zeszło na tych kilku albumach. Na szczęście dzieciaki zaczęły robić się senne i każdy poszedł do siebie.
Kiedy leżałem tak sobie w namiocie i myślałem o tym, że jutro z rana będzie trzeba się żegnać – o ile będzie z kim – przybiegł Roland z karteczką z swoim adresem oraz z zdjęciem swoich bliźniaczek na pamiątkę dla mnie. Taki fajny gest z jego strony.
Jakieś przydrożne instalacje (czy jak to nazwać?) ukazujące różne zawody.
Jak ktoś ma na temat tego jakieś informacje proszę pisać.
Kapliczka z wodą. Odpoczynek
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Jedzenia i wody brak, a sklepy mają przerwę…
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
15km przejazd budową autostrady. Majster pozwolił.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Dynie na sprzedaż. Zero obsługi. Każdy bierze co chce i wrzuca do koszyka…
U nas by nie przeszło…
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
ALPY W ODDALI! Kto by pomyślał… marzenia się spełniają – Alpy rowerem…. ah :)
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Państwo gospodarze z swoją starszą córką.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Sami zbudowali z szwagrem…
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
moje lokum
Shashin Error:
No photos found for specified shortcodeDzień 5. 114km. 7h00min. 16,3km/h
Dodaj komentarz