Nocleg na pustyni i anomalie pogodowe

Po dwudziestu dniach w podróży pierwszy raz wstajemy przed wschodem słońca. Oczywiście, nie dlatego, żeby zrobić ładne zdjęcia, ale by nabić jak najwięcej kilometrów przed nieznośnym gorącem i wymuszoną tak jak wczoraj przerwą południową.

Z rana miała miejsce mała tragedia, mianowicie skończyła mi się kawa mielona, którą wiozę uparcie z samej Armenii (tak, to jest tragedia – zwłaszcza wstając o tej godzinie!) i pierwszy raz od niepamiętnych czasów zalewam wrzątkiem ten paskudny proszek, marną imitację brazylijskiej arabiki. Tragedia jest o tyle znacząca, że w Iranie nie widziałem jeszcze ani razu kawy mielonej. Wszędzie dziesiątki czarnych herbat, a kawy ani ziarenka.

Z wolna kierujemy się w stronę miasteczka Ardestan, gdzie meldujemy się po niespełna 45 minutach jazdy i 20 kilometrach na liczniku. Takie pustkowia mają tą zaletę, że bardzo szybko wpadają kilometry z racji płaskiego terenu. Niewielkim nakładem sił można pokonywać znaczne odległości w ciągu dnia. To znaczy tak nam się wydawało i tak przewidywał ogólny plan, ale okazuje się, że nie zawsze tak musi być. Za Ardestanem zaczyna się nieznaczny, leniwy i niezbyt stromy podjeździk. Problem polega na tym, że ten nieznaczny pojazd przy faktycznie niedużym nachyleniu ma 70 kilometrów i różnica wzniesień na tym odcinku to 1000 metrów w pionie. Dla lepszego zobrazowania nachylenia wyobraźcie sobie, że droga w dalszym ciągu jest prosta jak struna i o jakichkolwiek serpentynach nie ma tutaj mowy. Niestety przy lekkich podmuchach w twarz całą przyjemność z jazdy szlag trafia i pędzimy po szybko nagrzewającym się asfalcie z depresyjną prędkością 10 kilometrów na godzinę. Jak można łatwo obliczyć podjazd ten z uwzględnieniem przerwy upalno-południowej zająłby nam cały dzisiejszy dzień i jeszcze prawdopodobnie połowę jutrzejszego. Tym sposobem, kiedy już wystarczająco się wytłumaczyłem z lenistwa i o ile się nie mylę, pierwszy raz wdrażamy…

… autostop w Iranie!

Autostop w tym kraju jest kompletnie nieznany i często nawet nierozumiany. No jak to chcesz się podwieźć za darmo?  Jechać się zachciało? z rowerem!? bez pieniędzy? gdzie ja ci go upchnę?  W Iranie, tak jak już pisałem przy okazji ruchu ulicznego, wyciągniętym kciukiem łapie się taksówki,  które mogą być zarówno osobówką jak i… Tirem. Po niedługim czasie i powtarzaniu pool nadaram (nie mam pieniędzy), lekko zdziwiony, rozczarowany i początkowo niechętny kierowca zgadza się nas zabrać do Naein (Nain) oddalonego jakieś 70 kilometrów. Wrzucamy rowery na pakę załadowaną po brzegi workami mąki i pakujemy się do szoferki, gdzie w najlepsze pracują wszystkie wiatraczki, dzięki którym można trochę odsapnąć od tego upału.

DSC_4795

Podróż sielsko upływała nam na niezbyt skomplikowanej konwersacji. Trochę rozczarowaliśmy się znajomością angielskiego w Iranie i dość rzadko zdarza się, żeby można było pogadać o czymś sensownym. Rozmowy z kierowcą dotyczyły głównie tłumaczeniu sobie po dziesięć razy tego samego, a kiedy już się nasz kierowca znudził, to zaczął sugerować, że bardzo chciałby pooglądać zdjęcia, które mam w aparacie. Pech chciał, że bieżąca karta pamięci siedziała w aparacie od samej Armenii i kiedy ten tylko powtarzał „następne, następne” ja z niecierpliwością patrzyłem na ledwo zipiącą baterię.

Przed Ardestanem zostajemy wyrzuceni na poboczu. Ku naszemu zdziwieniu, nad pustynią zaczęło się chmurzyć i jak się później okazało był to dopiero początek anomalii pogodowych jakie przewidziała matka natura na dzisiejszy dzień. Na zdjęciach kilka ciekawych zabudowań pustynnych, dawno już porzuconych.

opuszczone zabudowania
opuszczone zabudowania
 
opuszczone zabudowania
opuszczone zabudowania
 
 
opuszczone zabudowania
opuszczone zabudowania
 
 
 
Właściciel Kameli
Właściciel Kameli
 
gdzie ten prąd?!
gdzie ten prąd?!
 

Siesta

Tak się składa, że w Naein znowu dopada nas południowa spiekota. Wydaje się, że jest jeszcze cieplej niż wczoraj. Postanawiamy nie popełniać drugi raz tego samego błędu i tym razem na południową siestę znaleźć jakieś miejsce lepsze niż nagrzana, betonowa altanka. Przy wyjeździe z miasta, za progami zwalniającymi przy posterunku policji zatrzymujemy się, żeby zjeść tradycyjnego już arbuza. To znaczy faktycznie chcieliśmy jeszcze podjechać kilka kilometrów, ale kupiony w mieście arbuz wymusił na nas postój, ponieważ położony na tylnich sakwach runął na ziemię rozlatując się na kilka części. Dzięki arbuzowi nie usmażyliśmy się żywcem na tej patelni i jakby przeczuwał on, że przez najbliższe kilkanaście kilometrów nie będzie ani kawałka cienia, gdzie moglibyśmy się skryć.

Zatrzymujemy się właściwie przy ostatniej sklepo-restauracji w Naein. Żeby nie było, że tak na przysłowiowego Żyda chcemy osiąść w klimatyzowanym pomieszczeniu na kilka godzin, postanawiamy chytrze podejść do sytuacji. Kupujemy po najtańszym lodzie i wraz z arbuzem nieśmiało konsumujemy go na zewnątrz, ale w takim miejscu, żeby było nas dobrze widać z środka. Następnie kiedy Piotrek udał się do toalety, wszedłem ponownie do środka celem porozmawiania ze sprzedawcą i jego ziomkami siedzącymi przy ogromnym klimatyzatorze, nazywanym w Iranie kulerem.  Sprzedawca złapał się za głowę, że w taki upał chcemy jechać dalej i po kolejnym zakupie oczywiście najtańszej herbatki oficjalnie już i za przyzwoleniem osiedliśmy w środku na pięć godzin. (Kto znajdzie na poniższym zdjęciu uśmiechniętego właściciela z radiem w ręku?;) )

przerwa - Pytanie : znajdź właściciela sklepu.
przerwa - Pytanie : znajdź właściciela sklepu.
 

Charakterystyczne drewniane i podłużne ławy idealnie nadają się do wypoczynku. Trochę twardo, ale po kilku korektach i wyjęciu poduszki z sakwy jest już całkiem przyjemnie. W przeciągu całego tam pobytu raczej niewiele się dzieje. Co jakiś czas podjeżdża ktoś  pod drzwi, żeby tak samo jak my kupić najtańszego loda i chwilę odsapnąć w przyjemnym chłodzie. Raz zostajemy poczęstowani gorącą herbata przez kilku gości, w celu podtrzymania rozmowy zapytujemy o dalszą drogę, później czytamy książkę (ja), śpimy (Piotrek) i z nieukrywaną ciekawością obserwujemy pogodę za oknem.

W skupieniu przyglądamy się irańskiej fladze okrutnie łopoczącej po drugiej stronie ulicy. Wieje jak cholera i to dokładnie w przeciwnym kierunku do kierunku naszej przyszłej jazdy. Jakby tego było mało (chociaż w tym momencie nas to nie martwi) kompletnie się zachmurzyło i zaczęła się burza piaskowa. Sprzedawca w pośpiechu pozamykał wszystkie okna i drzwi, wyłączył klimatyzację co by piasek jej nie zniszczył i oddał się popołudniowej modlitwie. Kiedy ten kolejno wstawał i robił pokłony w kierunku Mekki, my z niedowierzaniem patrzymy za okno i zastanawiamy się jak by to było właśnie jechać w takiej zawierusze.

Mało tego. Mamy sierpień, pustynia, środek lata, temperatura w okolicach czterdziestki, a na horyzoncie wydaje się jakby… padał deszcz!  Coś tutaj jest nie tak! Co prawda nie dostaliśmy żadną kroplą w twarz, ale ewidentnie na horyzoncie, nad ziemią unosi się jasna łuna, która nie może sugerować nic innego jak opad. Poza tym po przejechaniu kilkunastu kilometrów zauważamy, że w ciągnących się całą długością drogi specjalnie zrobionych dziurach informujących stukotem kierowców o zbliżaniu się do pobocza była woda.

Chmury nad pustynią w sierpniu.....
Chmury nad pustynią w sierpniu.....
 
Chmury nad pustynią w sierpniu.....
Chmury nad pustynią w sierpniu.....
 

Wreszcie kiedy burza przeszła, a temperatura przez zachmurzenie znacznie spadła, o 16.30 wyjeżdżamy dalej przy zaledwie 47 kilometrach pokonanych rowerem (nie licząc 70 kilometrów ciężarówką).

Początkowo pod wiatr, ale zaraz za ostatnim znakiem informującym o wyjeździe z miasta podmuchy ustają, a nawet mam wrażenie jakby zaczynały nas pchać. Sielankowo suniemy ze średnią 30 kilometrów na godzinę, połykając kolejne kilometry i finalnie z 115 kilometrami na liczniku rozbijamy się przed miasteczkiem (wsią?) Aqda. Ponownie z gospodarza nici. Zaczęło się szybko robić ciemno i nie chciałem wbijać się już w zabudowania. Jedynym argumentem za wjeżdżaniem były niewielkie ilości wody w naszych sakwach – jakieś 5 litrów, które teoretycznie powinno wystarczyć, ale…

No właśnie. Na kolację mieliśmy tylko ryż, a ten jak wiadomo lubi wodę pić. Przez to zrobił nam się lekki niedostatek wody do picia i z dość solidnie odwodnionym organizmem chowamy się w namiotach.

Oczywiście o wyciąganiu śpiwora nie ma mowy. Mało tego – znowu zrobiło się tak nieprzyjemnie gorąco, że nie da się zasnąć. Ciało całe mokre, chce się pić jak cholera, wiatru żadnego i jeszcze trzeba otworzyć namiot, żeby całkiem się nie zagotować. Nie jest to zbyt mądre śpiąc w namiocie na pustyni pełnej jadowitego, kąsającego, kłującego i gryzącego robactwa.

Nocleg na księżycu

Poza tym, ten nocleg na pustyni to nam się udał trzeba przyznać. Znowu śpimy w jakichś starych jak świat, opuszczonych zabudowaniach. Takie typowe pustynne budynki na kształt bunkrów, jest jakaś wieża, dawno temu wyschnięty zbiornik na wodę, kilka kikutów obumarłych drzew, a wszystko to już od dawna podupadające. Nawet nie chęcę zgadywać co to jest i jakie zastosowanie przed setkami lat miało obumarłe miejsce. Jest pięknie, tajemniczo i dodatkowo ten niesamowity zachód słońca. Zdjęcia!

Miejsce noclegu
Miejsce noclegu
 
Miejsce noclegu
Miejsce noclegu
 
Miejsce noclegu
Miejsce noclegu
 
Miejsce noclegu
Miejsce noclegu
 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

10 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

  • Niedawno odkryłem Twojego bloga, ale na pewno zagoszczę tu na dłużej. Wspaniała wyprawa, świetne zdjęcia i opisy. Powodzenia!

  • Bzdury kolego piszesz o autostopie w Iranie. Jeśli podróżowałeś po tym kraju rowerem, to pisz o tym, jak się podróżuje rowerem, a nie o tym, jak w w tym kraju funkcjonuje autostop. Ja podróżowałem na stopa po wielu krajach, w Iranie autosotpowałem na wszystkie możliwe sposoby (osobówkami, ciężarówkami, w 2 osoby, w 4 osoby, na długie dystanse, na krótkie, przez pustynie, góry, a nawet po centrach miast) i uważam, że jest to najlepszy kraj na świecie do autostopowania! Zrobiliśmy w tym kraju kilka tysięcy kilometrów tylko na stopa, a średni czas czekania zawsze wynosił poniżej jednej minuty. Dłużej czeka się tylko na drogach, na których jedno auto jedzie co godzinę. Często kierowcy sami się zatrzymują na nasz widok i zapraszają do środka. Nikt nigdy nie zawołał pieniędzy, a jedyną trudnością było odmawianie na ciągłe zaproszenia do domu na herbatę, na obiad, na nocleg. Nawet jak sobie hotel człowiek zarezerwuje to potem ostatni autostopowy kierowca zaprasza do domu na spanie. Nawet gdy przez tydzień autostopowaliśmy razem w cztery osoby szło nam dokładnie tak samo fenomenalnie jak we dwie i ani razu się nie rozdzieliliśmy. Poza tym stopa w Iranie nie łapie cię na kciuk, bo to w w tym kraju gest obraźliwy, dokładnie taki sam jak środkowy palec w Polsce i tylko kierowcy tirów, którzy jeżdżą za granicę, wiedzą, że to w innych krajach gest autostopowy. Poza tym to jest Iran i większość ludzi posługuje się językiem Farsi. Jeśli nie chcesz być rozczarowany faktem, że kierowca ciężarówki nie mówi po angielsku to podróżuj po Australii czy Kanadzie, a nie po Iranie. To tylko i wyłącznie Twoja wina, że jedziesz do Iranu i nie mówisz po persku, żeby się komunikować z ludźmi. Sorry, że komentarz taki trochę zaczepny, ale ludzie, którzy czytają Twojego bloga, chcą się czegoś dowiedzieć o świecie, a Ty, przynajmniej w tym tekście, serwujesz im sfałszowany obraz tego świata. Jesteś rowerzystą, pisz o rowerach, a pisanie o autostopie zostaw autostopowiczom.

    • Byłem na stopa w 15 krajach, może nie jest to wielki wyczyn, jednak uwazam, że wiedzę troche mam. Poza tym, poczytaj co to taarof, a potem zastanow sie, czemu nikt nie „zawołał” o pieniąze. Jeździcie po tym świecie na stopa, a nic o kulturze nie wiecie ;)

  • Jeśli „byłeś na stopa” w 15 krajach to skup się na pisaniu a autostopie w tych krajach. Jeśli nie podróżowałeś na stopa po Iranie, to nie pisz o autostopowaniu w Iranie. Proste, nie? Chyba zdajesz sobie sprawę, że jedna czy dwie podwózki z rowerem na jednym czy dwóch odcinkach to trochę za mało, żeby się wypowiadać na temat tego, jak w całym Iranie funkcjonuje autostop. Bo, tak jak pisałem wcześniej, opowiadasz ludziom bajki i przedstawiasz sfałszowany obraz świata, pisząc, że w Iranie autostop jest „kompletnie nieznany i często nawet nierozumiany”. Bzdury na kółkach! Człowiek z tak poczytnym blogiem, autor książki i laureat Bloga Roku powinien chyba wymagać od siebie trochę więcej rzetelności, nie sądzisz? Strzał z ta’arofem akurat Ci nie wyszedł. Sam jestem ciekawy, czy akurat Twoja wiedza w tym temacie wykracza poza zakres ramki z przewodnika LP. Moje podróże nie są do miejsc, a do ludzi, nie do atrakcji turystycznych, a właśnie do kultury w szczególności. W Iranie odwiedziłem ponad 50 irańskich domów i dziś to Irańczycy się ze mnie śmieją, że jestem lepszy w ta’arofie od nich samych. Ta’arof to część irańskiej codzienności w wielu kwestiach, a nie tylko kurtuazyjne odmawianie przyjęcia zapłaty, które zresztą zdarza się rzadko, a jeśli się zdarza, to jest to tak oczywiste, że nie idzie tego nie rozpoznać. Natomiast o pieniądzach i idei autostopowania wyjaśniamy naszym kierowcom na samym początku w ich lokalnym języku. Czasem warto powiedzieć coś więcej do życzliwego człowieka, niż burackie „nie mam pieniędzy”.

    • Wiem coto taarof mój drogi bardzo dobrze, to jedna z jego cech. Poza tym w życiu Lp miałem może 2X w ręce, więc… Nietrafiony argument. Znam z 20 osób co w Iranie byli, stopowali i powiedzą to samo co ja. Wiadomo, część. Ale co z tego, pisze o swoich doświadczeniach. Bo moge

  • „Bo moge” – tak masz święto prawo okłamywać ludzi na swoim blogu. Przynajmniej otwarcie się do tego przyznajesz. Gratuluję.
    Piszesz o swoich doświadczeniach, a konkretnie o jednym doświadczeniu autostopowym, które przytrafiło Ci się w Iranie, a na tej podstawie opisujesz jak działa autostop w tym kraju. Brawo! Bardzo rzetelne podejście do tematu.

    • Bzdury piszesz. Jechaliśmy na stopa dobre kilkanaście razy, a ludzi, którzy także jezdzili po Iranie znam osobiście z 10-15, więc uważam to za wiarygodne źródło informacji.

  • […] Przez swoją wyjątkowość musi się tutaj znaleźć, a co! Niestety nie ma namiotu na zdjęciu więc musicie uwierzyć na słowo ;)) Nocleg w opuszczonych zabudowaniach, których zastosowania dziesiątki (może setki?) lat temu, mogę się tylko domyślać. Co prawda ryż na kolację wyszedł za twardy, nie mieliśmy wody do picia, a w nocy było tak ciepło, że nie dało się zasnąć – to miejsce i tak jest wyjątkowe i jedno z lepszych w jakich było mi dane rozbijać namiot. Bajka! Więcej zdjęć w relacji z tego dnia. […]