To już piąty dzień, kiedy poruszamy się pomiędzy 2000-3500 m. npm. Kiedy pięć dni temu, spotkaliśmy parę amerykanów, której damska część ciągle wypytywała nas o to, czy dalsza ich trasa jest aby napewno wyasfaltowana – muszę przyznać, że nie do końca ich rozumieliśmy. Szczerze mówiąc, nie mogłem pojąć, po co ktoś, będąc w Kirgistanie, koniecznie chce jechać tam, gdzie jest tylko asfalt? Kirgistan to bezdroża przecież! Czyż nie po to jedzie się do Kirgistanu, żeby cieszyć się właśnie tymi kamienno-szutrowymi, w ogóle nie uczęszczanymi drogami?
Muszę się przyznać, że nawet lekko z nich drwiłem. Że pierwszy raz w życiu opuścili swoje wyasfaltowane, odpicowane Los Angeles. Że pewnie bez jakiejkolwiek wiedzy o Azji Środkowej, przyjechali tutaj wraz ze swoimi rowerami na wymarzony urlop. Że co to w ogóle za sakwiarze?! – szydziłem niemal.
Nie dużo trzeba było, abyśmy sami, po pięciu dniach kamienno-szutrowej masakry zaczęli dokładnie w takich samych, nie do końca pięknych słowach opisywać przejechany dotychczas odcinek. Nagle wszystko pojęliśmy, a w duchu przeprosiliśmy kolegów Amerykanów.
Coś okropnego! Szczerze mówiąc, momentami odechciewa się żyć. Najgorsze są te pełne entuzjazmu ranki! Wyspałeś się jak nigdy, śpiewasz sobie pod nosem, zjadłeś pyszne śniadanie w postaci kromki z pasztetem, a na niebie czule zaczyna świecić słońce. Nagle przypominasz sobie o tym, że zaraz obok biegnie ta sama droga co wczoraj, przedwczoraj i kilka dni wcześniej, na niedomiar złego pozostało jej jeszcze 150 kilometrów, z czego pierwsze 15 pod górę. Wszelki zapał i ochota do jazdy ulatnia się prędzej niż powietrze z przedziurawionej kolcem dętki.
Zatem – czy można mieć dosyć gór? Zdecydowanie tak!
Postanowiliśmy dojechać dzisiaj do Kazerman, a w dwa dni do Jalal Abad. Innymi słowy, pokonać owe 150 kilometrów jak najprędzej – żeby tylko nie wyzionąć ducha w tych przeklętych górach.
Pobieżnie sprawdzając mapę, zauważamy, że na naszej drodze znajdują się trzy rzeki. Jeśli są trzy rzeki, drogą dedukcji, dochodzimy do tego, że muszą być też co najmniej trzy przełęcze. Chwilę potem, po dość długim zjeździe, zauważamy przed sobą rzekę. Podnosimy wzrok ku górze, a tam chen, chen wysoko pnie się jakaś droga. W jednym momencie nasze morale rozbijają się o ziemię.
Jednak nie wszystko stracone. Okazuje się, że:
Autostop w Kirgistanie…
… momentami działa bardzo sprawnie! Bezradnie posadziliśmy nasze tyłki na poboczu. Wokoło totalna pustka, żadnych ludzi, a jedynym poruszającym się obiektem jest śledzące nas od dłuższego czasu, jakieś wielkie, drapieżne ptaszysko. Zatacza wielkie kręgi nad naszymi głowami, raz po raz pozorując pikowanie w dół. Jeśli chce mnie nastraszyć, to idzie mu to całkiem dobrze.
Wtedy ciszę idealną zakłóca dźwięk, tak bardzo pożądanego przez nas pojazdu silnikowego. Wyłania się powoli. Duży, podskakujący na nierównościach samochód ciężarowy, z wymalowanymi na pace… polskimi napisami: „Tanie Meble”. Oczom własnym nie wierzymy.
Machamy ile sił do nadjeżdżającego rodaka – jakby przez chwile opuściły nas rozumy. Stop, stop! Tutaj! Rozbitkowie! Pomocy! Jakbyśmy nie dowierzali, że przecież i tak nas widzi. Że nie ma tutaj nikogo więcej i na dobrą sprawę, nawet jakbyśmy bez ruchu siedzieli na kamieniu oddalonym od drogi o 200 metrów, to i tak prawdopodobnie kierowca zauważyłby nasze niemal jaskrawo kolorowe koszulki.
Tym sposobem mamy transport aż do samego Jalal Abad. Cud pierwszej kategorii. Jak się po chwili okazuje, nasz rodak ma na imie Astan i wcale nie jest naszym rodakiem. Astan (jego imię znaczy – Muzyka) jest czystej krwi Kirgizem, mieszkającym w Kirgistanie i całym sercem kochającym swój kraj. Ciężarówka jednak jak najbardziej reklamuje polskie meble! Mało tego, ciężarówka – tak samo jak Marta – jest z Poznania. O dziwo, jest to bardzo popularny widok na Kirgiskich drogach. Wielu Kigizów, także i Astan byli swojego czasu w Europie. Jadą oni blisko 5000 kilometrów przez Kazachstan i Rosję do Litwy, gdzie kwitnie handel używanymi, bardzo tanimi – zarówno osobówkami jak i ciężarówkami.
Kirgizom bardziej opłaca się zainwestować w podróż, jechać w ciemno na Litwę i tam nabywać samochody pochodzące z całej Europy, aniżeli kupować je u siebie lub po sąsiedzku z Chin. Wychodzi to o dziwo dużo taniej, a za dość wielkiego, ciężarowego Mercedesa Astan zapłacił 70.000 som. Czyli jakieś 1300 dolarów. Samochody te pewnie są kradzione, ale raczej niespecjalnie kogokolwiek to interesuje. Astan zmuszony był wziąć co prawda kredyt na 15% i sprzedać kilka baranów, ale jak twierdzi – była to najlepsza inwestycja w jego życiu. Ma swoją firmę i jeździ tam, gdzie ktoś mu zapłaci. Właśnie wraca ze wschodniego Kirgistanu, gdzie był zawieść wielki kontener, w którym mieszkać będą chińscy budowniczowie dróg.
-Tak! To jest kolejny fenomen w Kirgistanie – opowiada Astan. – Nie mamy technologii, to zlecamy budowę swoich dróg Kitajcom (Chińczycy po rosyjsku). Oni mają sprzęt, ogrom ludzi do pracy i przede wszystkim duże ambicje – tłumaczy, balansując niebezpiecznie na krawędzi kilkusetmetrowej przepaści. – Chcą połączyć się z zachodem, omijając Rosję. Już nigdy nie odpędzicie się od chińskich podkoszulków! – śmieje się, od razu dodając – Tak… wiem, wiem! Nie powinno tak być, że nasi ludzi nie mają pracy, ale z drugiej strony lepiej zapłacić im i powoli, sukcesywnie budować kolejne drogi, niż stać w miejscu.
Czemu zatem Astan wybrał tę drogę, a nie tę biegnącą na południe – choć w 1/3 wyasfaltowaną? – pytam. – Aaaaa, bo jakoś lubię te serpentyny tutaj. Czas jazdy trochę się wydłuża – to fakt – ale lubię tędy jeździć tak długo, aż trasa nie zostanie zasypana śniegiem. Cisza, przyjemne kołysanie, no i te widoki! Zaraz wjedziemy na przełęcz, sami rozumiecie – urywa temat.
I faktycznie, widoki powalają. Ponownie wjechaliśmy na ponad 3000 metrów. Ma się rażenie, że widzi się wszystkie góry całego świata. Czysta poezja. Bardzo miło mija nam czas. Astan jest niesłychanie wygadany, zaprasza nas nawet do siebie na nocleg. Mieszka 30 kilometrów za Jalal Abad. My jednak mamy inne plany. Chcemy rzucić okiem na miasto z samego rana i rozejrzeć się za sklepem sportowym. Poza tym, w mieście podobno nie ma nic ciekawego, jednak trochę stęskniliśmy się za miastowym zgiełkiem. Sam nie wierzę, że to piszę, ale faktycznie tak jest.
Nocleg znajdujemy w całkiem przyjemnym miejscu. Za trawą też się stęskniliśmy, więc to, że znaleźliśmy ten kawałek zielonego tym bardziej cieszy. W następnym wpisie ponownie będziemy się smażyć. Wylądowaliśmy na nizinie, temperatura sięgnie nieprzyjemnych 42 stopni. Obiecuję jednak, że nie będzie już narzekania! (No dobra, prawie nie będzie!) Dla ciekawych trasa, którą przejechaliśmy tego dnia. Miłego:))
42 stopnie, ale w tak suchym klimacie, chyba dało się przeżyć? :D
Powala zdjęcie z tym pomnikiem na pustkowiu – wszędzie wedrze się propaganda, jak widzę ;-D
Ciężko. Dało się, Marta jednak miała kilkukrotnie spore problemy i musieliśmy siedzieć długie godziny w cieniu. Wiadomo – w wilgotnym klimacie każdy ruch byłby wyzwaniem, no ale nie jest tak, że było komfortowo…
Piękne widoki, 42 stopnie na rowerze to hardcore (nie wiem, czy bym wytrzymał), w wilgotnym klimacie jak sauna parowa ;)
W ogóle nie wiem jak wy wytrzymujecie ten klimat, dla mnie ciut wilgotniej i goręcej, a od razu umieram :) Widoki piękne, jak cały Kirgistan z Twojej relacji. Przy okazji, w drugi akapit wkradł się błąd.. ;)
ah, kurde. Poprawione Dzięki za miłe słowa! :)
Jak zwykle świetny wpis.
Też czasem mam dosyć gór, ale przechodzi mi najdalej po 24 godzinach ;)
Jak póki co dałbym się zabić za przejechanie takie trasy, ale zapewne będąc na niej, ona zabiłaby mnie ;)
Nie prawda, nie można mieć dosyć gór! :) Szczególnie na takiej trasie!
Aż zawstydził mnie mój błąd, weź go popraw, bo nie mogę edytować!
Naprawdę podziwiam! Ja bym padła chyba po 10 minutach pedałowania pod górę, a jazda w 42 stopniach to istny hardcore :D
Byle do kwietnia/maja i sam będę mógł zobaczyć Kirgistan i Tadżykistan… nie mogę się doczekać, po tych zdjęciach… ;)))
Świetna decyzja! :)
Ja wiem, że powinnam inteligentnie, konstruktywnie i kreatywnie. W końcu przeczytałam każde słowo i warto to pokazać ;) Ale co tam, ograniczmy się do słów CHCĘ TAM!
Cudowne zdjęcia i bardzo ciekawe posty na blogu :)
Nie można się oderwać :)
Po dwóch dniach jazdy busem przez Atlas Wysoki mialem dosyć ciągłych serpentyn i tylko czekałem aż wjedziemy na jakiś płaskowyż. Po takiej wycieczce mam dosyć gór, przynajmniej na jakiś czas.