Oszałamiające góry Kirgistanu.

Nie spodziewaliśmy się. Mieliśmy jakieś tam wyobrażenie na temat Kirgistanu, czytaliśmy te wszystkie pełne zachwytu relacje, oglądaliśmy zdjęcia, przeglądaliśmy filmy. Rozmawialiśmy ze znajomymi, którzy w Azji Środkowej już byli, którzy pełni zachwytu opowiadali, rozpływali się nad  ciągle tylko się zachwycali. Nie rozumieliśmy ich. Aż do tego dnia.

Wydawałoby się, że góry to góry i co takiego mają w sobie góry Kirgistanu, czego nie mają przykładowo takie Tatry albo inne góry w Polsce? Zasadniczo to dobre pytanie! Pomijając oczywistą oczywistość jaką jest przestrzeń, rozmach, obszar jaki zajmują.To jednak nic! Dopiero tutaj, na miejscu zrozumieliśmy te wszystkie słowa zachwytu. Kirgistan koi, rozluźnia, uspokaja. No i uzależnia.

Spodziewałem się, że piękne krajobrazy z czasem nam spowszednieją, zbrzydną. Że człowiek się przyzwyczaja do ładnej okolicy i uodparnia na piękno przyrody. Nic z tych rzeczy, nie w Kirgistanie! Z każdym kolejnym zakrętem, kolejną serpentyną rozpościerają się niesamowite pejzaże, wielotysięczne góry, położone w dole rozległe doliny, zaś stromymi zboczami, na swoich koniach niebezpiecznie lawirują Kirgizi.

Offroad w kirgistanie
Jedzie Michael. Na swoim motorze od samej Danii, zakończyć ma zamiar gdzieś w Azji. Za może 2, 3 lata. To jest życie…

Opuszczając płaskowyż

W nocy gadałem. Coś o tym, że zimno, że wieje. Spaliśmy w jurcie, wydawać by się mogło, że będzie dość ciepło. Niestety tylko jurta naszych gospodarzy jest zaopatrzona w piec, nasza jedynie w koce. Michael – motorowiec, który będzie nam towarzyszył przez najbliższe dni, także narzekał na przejmujący chłód. – Zdecydowanie cieplej byłoby w namiocie! – klnie pod nosem.

Nie narzekamy jednak. Poranek wita nas niemal bezchmurnym niebem, a p0 okolicznych pagórkach, leniwie przemieszcza się liczne stado naszych gospodarzy. Miła odmiana, mając w pamięci szczególnie wczorajszy opad śniegu z deszczem.

Dawajcie rybiata, czaj już jest! – woła nas gospodyni do swojej jurty. W twarz uderza nas podmuch gorącego powietrza, u samego progu zdejmujemy buty i kierujemy się w wyznaczone dla gości miejsce do siedzenia. Na śniadanie jemy to samo co wczoraj, smakuje jednak niemniej wybornie. Niesamowite jest jak szybko się człowiek odzwyczaja od wszelkich twarożków, musli i innych -wydawałoby się – standardowych posiłków śniadaniowych. Nawet to sfermentowane mleko konia (kumys) mi smakuje, a pewnie w domu bym go nawet nie powąchał.

Tak na dobrą sprawę, chyba tylko kawy mi brakuje. Mam co prawda jakąś ukraińską podróbkę arabiki zakupioną w Biszkeku , ale zostały mi już tylko resztki. Głupio byłoby tak robić sobie kawę bez poczęstunku współtowarzyszy śniadania.

IMG_8292

Wymuszony prezent?

Pojedliśmy, opłatę uiściliśmy i zaczynamy zbierać się do wyjścia. Michael grzeje motor, my zwijamy śpiwory i przypinamy sakwy. Od tyłu zachodzi nas gospodyni.

– Młodszy Altybek ma dziś urodziny, macie jakiś podarek? – wypala. Trochę mnie to zaskoczyło, jednak postanawiamy zorganizowac jakiś prezent. Pani pewnie myśli, że w sakwach wieziemy tysiące dolarów, my jednak nie bardzo wiemy co mamy począć. W końcu Marta wpada na genialny pomysł i postanawiamy przerobić jej kapelusz na wersję męską. Słomkowaty kapelusz jest coprawda bardzo nierowerowy, a już napenwo nie nadaje się do jazdy na koniu, ale po kilku krawieckich zabiegach udaje się go przeobrazić w coś, co choć trochę przypomina kapelusz kowbojski.

Altybek nie bardzo wie co ma zrobić. Lekko zdziwiony przyjmuje prezent, o dziękowaniu jednak nie ma mowy. Sprawia wrażenie bardziej zdziwionego swoimi urodzinami niż my, jednak w końcu gościu mu na twarzy uśmiech. Staram się nie podważać znajomości dat urodzin swoich dzieci (przynajmniej na głos!), ale jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko to takie trochę udawane.

IMG_8309

Szczytowanie na 3346 m. npm.

Jeszcze przez kilka godzin jedziemy po w miarę płaskim terenie. Jezioro powoli zostaje za naszymi plecami, a droga momentami zmienia się w nieprzyjemną tarkę. Okolica przecudowna. Staram się założyć ponownie ten zepsuty obiektyw canona, który padł mi kilka dni temu. Mam nadzieję, że podziała, zrobię jakieś ciekawe zdjęcia na ogniskowej 17mm, jednak nic z tego. Zakładam ten obiektyw średnio  raz dziennie, łudzę się, że nagle odpali i jak co dzień łapię przez niego głęboką depresję.

Przed nami pojawia się jedyny dzisiejszego dnia szczyt do pokonania. Wygląda dość łatwo, niezbyt wymagająco. Coraz śmielej zaczynamy naciskać na pedały, kiedy w twarz dostajemy pierwszymi podmuchami wiatru. Coś jest nie tak z tymi górami Kirgistanu. Nigdzie jeszcze nie miałem styczności z wiatrem w twarz jadąc pod górkę, tutaj taka sytuacja ma miejsce już drugi dzień pod rząd.

Chcąc nie chcąc zwalniamy do zdecydowanie przepisowej prędkości 5km/h i szybko godzimy się z faktem kilkugodzinnej walki z przełęczą. Lewa, prawa, lewa prawa. Lewe kolano zaczyna coś strzelać. Lewa, prawa, prawa, lewa, prawa, prawa. Staram się nie naciskać za mocno lewą nogą, przez co dużo szybciej słabnę.

Po kilkunastu minutach, obok głowy słyszę jakieś posapywanie. Myślę sobie – Marta tak głośno nie oddycha! Odwracam głowę, a tam wielka, obśliniona, parująca głowa konia przygląda mi się z odległości kilkunastu centymetrów. Szybko wstaję na pedały. Lewa, prawa, lewa, prawa! Czuję, jakby ktoś dostarczył mi darmowych kalorii. Koń jednak nie jest sam. Na jego grzbiecie siedzi młody, śmiejący się pod nosem chłopak. Nie więcej jak 8-letni. Skąd on się tutaj wziął? Pojęcia nie mam. Ostatnie jurty minęliśmy dobre kilkanaście kilometrów temu.

W międzyczasie po raz kolejny dogania nas Michael wraz ze swoim motorem. Mijamy się na przemian cały dzień. Michael każdorazowo towarzyszy nam kilka chwil, a gdy tylko zauważy na horyzoncie jakieś jurty, od razu odbija w bok i jedzie im na spotkanie. Benzyna to wielki problem dla podróżujących po Kirgistanie ludzi na motorach, a właśnie w Michaelowym baku powoli zaczynało być widać dno. Nawet nie miałem odwagi zapytać go co ma zamiar zrobić jak paliwa braknie – wystarczająco z samego rana był poddenerwowany.

Tym razem podjeżdża do nas w pełni szczęśliwy, uśmiechnięty i zajada się jakimiś ciasteczkami, które otrzymał w jednej z jurt. Kupił również i paliwo, więc może sobie pozwolić już na pełen relaks. Przynajmniej przez kilka kolejnych dni. Relaks w przypadku Michaela objawia się piciem wódki, a to, że jeździ w tym czasie na motorze nie ma najwyraźniej żadnego znaczenia.  Zresztą kogo tutaj potrącić?

IMG_8304 IMG_8341

Nasz kolega Michael
Nasz kolega Michael

IMG_8283

Kolejny rekord wysokości pobity. Utrzyma się zaledwie 2,5 tygodnia. Do czasu aż wjedziemy w Tadżycki Pamir.
Kolejny rekord wysokości pobity. Utrzyma się zaledwie 2,5 tygodnia. Do czasu aż wjedziemy w Tadżycki Pamir.
Młody chętnie popisuje się przed obiektywem ;)
Młody chętnie popisuje się przed obiektywem ;)

Odrzucając oświadczyny. Bajeczny zjazd w dół.

Po długich bojach dojeżdżamy w towarzystwie naszego konnego przewodnika na przełęcz. Wieje przeokropnie, ciężko się porozumieć słowami. Przysiadamy jednak na dłużej, urządzamy sobie obszerną sesję zdjęciową. Nie po to tyle się walczy ze stromizną, żeby od razu uciekać na dół. Wiatr przeszkadza w utrzymaniu równowagi, ale da się przeżyć.

Na przełęczy nie jesteśmy sami. Obok naszego nowego kolegi na koniu i Michaela na swoim motorze kręci się wokoło całkiem sporo ludzi. Częśc robi zdjęcia, kilku przepędza owce, niektórzy łapią wifi. Tak własnie! Ku mojemu zaskoczeniu, właśnie na tej przełęczy można złapać mobilny internet. Nie jest to co prawda żadna super prędkość łącza, jednak sam fakt działającego internetu na ponad 3000 m. npm. i to w Kirgistanie robi wrażenie!

Jeszcze słówko co do oświadczyn. Marta nie ma łatwego życia z tymi Kirgizami. Pierwszy imieniem „Big Kirgi” (co to za ksywa?!) próbował zdobyć numer telefonu, drugi zaś, nieco starszy darował bukiecik polnych kwiatów. Okazuje się, że na przełęczy można znaleźć kwiaty! Miłe to z pana strony trzeba przyznać.

Na przełęczy można znaleźć też kwiaty. Miłe to z pana strony było trzeba przyznać. Marta niestety musiała rozczarować adoratora.
Marta niestety musiała rozczarować adoratora.
"A od Ciebie nie dostałam!" :D
:D

Dalej został nam już tylko bajeczny zjazd. Mam wciąż dwa sprawne obiektywy więc tylko zmieniam pierwszy na drugi, drugi na pierwszy i trzaskam zdjęcia. Droga prowadzi do Jangy-Talam i aż do Kazerman. W sumie jakieś 100 kilometrów – powinniśmy być pojutrze. Było by szybciej ale: a) wcale nam się nie spieszy, b) widoki bajeczne, więc tym bardziej nam się nie spieszy, c) asfalt pojawi się dopiero za 90 kilometrów, więc nawet jakbyśmy chcieli to i tak byśmy nie dali rady się spieszyć.

Zatem rozkoszując się okolicą, poddajemy się bajecznemu zjazdowi. Stanowczo jest to jeden z bardziej efektownych zjazdów, jakimi miałem okazję jechać w życiu. Zresztą zobaczcie sami.

IMG_8328 IMG_8333-2 IMG_8312 Środkowy kirgistan serpentyny droga Droga do Song kul serpentyny IMG_8282 IMG_8283

Dalej jedziemy w stronę... Kurtki :)
Dalej jedziemy w stronę… Kurtki :)

Szczęśliwy traf.

Michael rzecz jasna zostawia nas w tyle. Nie umawiamy się nigdzie po drodze i są spore szanse, że już więcej się raczej nie zobaczymy. Nawet się pożegnaliśmy. Życzymy Michaelowi udanej przeprawy przez Chiny do Tajlandii i na sam koniec wymieniliśmy się kontaktami.

Kiedy słońce dawno już schowało się za najwyższą górą, zaczynamy rozglądać się standardowo za miejscem do spania. W Kirgistanie i jemu podobnych krajach raczej nie ma z tym problemu i na dobrą sprawę, można spać niemal wszędzie. Ale człowiek staje się z dnia na dzień bardziej wybredny i coraz dłużej szuka idealnego miejsca pod namiot. A to krzywo, a to z rana nie będzie słońca, bo drzewo będzie zasłaniać, a to wieje wiatr, a to nie ma żadnej rzeczki obok. Szukamy dobre 20minut, aż w końcu znajdujemy. Perfekcyjne miejsce wręcz, spełniające wszystkie z powyższych kryteriów. Okazuje się, że i Michael ma podobne wymagania co do miejscówki kempingowej i wybrał dokładnie to samo miejsce. Polanę której za cholerę nie widać z głównej drogi i niesamowitym fartem jest, że się trafiliśmy. Mogliśmy (albo i on) przejechać 150metrów dalej i już raczej byśmy się więcej nie spotkali, a tak jest jeszcze okazja do wspólnego napicia się wódeczki.

Zapraszam wkrótce do następnego wpisu, tam jeszcze więcej, jeszcze piękniejszych gór. Serio! :)
Dla zainteresowanych mapa z trasą dzisiejszego odcinka.

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

34 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.