Kolejna odsłona mongolskiej podróży. Mega ciekawy temat, gorąco zachęcam do odsłuchania kolejnego Podcastu Kołem Się Toczy [PKST] lub przeczytania jego transkrypcji. Tekst ten miał być wysłany do ogólnopolskiego magazynu podróżniczego, jednak stwierdziłem, że wolę wzbogacić blog w fajną treść. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Zapraszam! :)
Kliknij powyżej i odsłuchaj podcastu. Pozostałe odcinki podcastu możesz znaleźć tutaj, a także na iTunes i SoundCloud. Będzie mi miło, jeśli ocenisz podcast na iTunes lub SoundCloud. Możesz też go pobrać.
Pobierz podcast (17,7 MiB , 1 929 - ilość pobrań)
Szamanizm w Azji. Mongolia
Ktoś unosi ręce, zamyka oczy, szepce coś pod nosem. Ktoś kładzie się na ziemi, próbuje wcisnąć głowę pomiędzy setki różnokolorowych szarf i pocałować owinięte nimi, praktycznie niewidoczne święte drzewo. Inny zaś bierze zamach i ciska w kierunku tegoż drzewa trzymany w garści ryż, który bezdźwięcznie spada na ubitą tysiącami podeszew glinę. Jeszcze inna osoba, skrywająca swoją pomarszczoną, wysuszoną silnym wiatrem twarz pod słomianym kapeluszem oblewa wszystko wokoło mlekiem UHT wprost z kartonika, a z boku kilka dzieciaków fotografuje wszystko to smartfonami.
Przekraczając drewnianą bramę oto wkracza się na teren święty, ponadzmysłowy, metafizyczny. Na ziemię zamieszkałą przez duchów przodków. W metalowej budce postawionej przed drzewem, a za podestem pełnym złożonych w darze herbatników, cukierków i innych słodkości tlą się zaś wonne kadzidełka, mające wprowadzać przybyłych w stan równowagi, uduchowienia i medytacji. Tłumy ściągają tutaj aby oddać cześć świętemu drzewu, a w szczególności zamieszkującym je duchom. Aby sprzyjały w sprawach przyziemnych, pomogły przetrwać trudny czas, zajść w ciążę, czy też… pobłogosławiły nowy samochód.
A wszystko to za sprawą Drzewa Matki, które znajduje się kilkanaście kilometrów w linii prostej od granicy z Rosją, i które od wielu pokoleń czci się jako zamieszkałe przez dobre duchy przodków, sprzyjające, przynoszące szczęście ludziom żyjącym na ziemi. W czasach kiedy Stalin burzył praktycznie wszystko co miało związek z jakimikolwiek wierzeniami, także i Drzewo Matka ucierpiało srodze. Po dostojnym, wysokim drzewie ostał się tylko kikut, jednak wcale nie zniechęca to nikogo do pielgrzymowania w to miejsce, do obwodu Suche Bator. Po tych wydarzeniach rolę głównego Drzewa Matki pełni aktualnie najbardziej dostojna, górująca nad wszystkimi sosna syberyjska, jednakże również i stare, pierwsze Drzewo Matka stojące zaraz obok, ciągle obdarowywane jest należną mu czcią. Tak samo wyprasza się u niego łaski, równie często zawiesza się na nim Khadag, czyli różnokolorowe szarfy, które mają odpędzać od drzew złe duchy.
Właściwie jest to najbardziej znane tego typu miejsce w Mongolii. Z sąsiednich miast Erdenet i Ułan Bator przywożeni są tutaj wielkimi autokarami lokalni turyści, wielu przyjeżdża też na własną rękę nawet z najodleglejszych części kraju. Mówi się, że jeśli raz się tutaj przyjedzie i poprosi o jakąś łaskę, należy wracać każdego roku przez najbliższe trzy lata. W innym przypadku, może wydarzyć się jakieś nieszczęście. Wiele kobiet mocno wierzy w to – i właśnie stąd wzięła się też nazwa drzewa – że to dzięki wizycie w tym miejscu i łaskom płynącym od drzewa mogły zajść w ciążę. I tak przyjeżdżają tutaj wszyscy. Jedni z potrzeby duchowej, inni zaś się rozejrzeć, zrobić zdjęcia, czy też kupić pamiątkę w postaci drewnianej łyżki rzeźbionej na miejscu, służącej do wylewania mleka i wódki na cześć zamieszkujących święte drzewa duchów. I co najciekawsze – większość z nich wcale nie uważa się za wyznawców szamanizmu!
Buddysta, ateista a może szaman?
Ciężko w Mongolii zorientować się, dokładnie rozgraniczyć kto jest kim. Nawet sami Mongołowie mają z tym problem. Czy ktoś bardziej dąży do oświecenia i wierzy w wyzwolenie z kręgu kolejnych wcieleń, czy też bardziej wierzy w przywoływanie duchów przodków, w ich moc sprawczą, możliwość wpływania na życie innych, w przepowiadanie przeszłości? Czy ta rodzina zostawiająca dla duchów przodków herbatniki i cukierki polskiej produkcji, możliwe do kupienia tutaj w każdym sklepie wyznaje buddyzm i tylko przy okazji, przejeżdżając obok wpadła w odwiedziny do Drzewa Matki, czy też odwrotnie – miejsce to miało być głównym punktem weekendowej wycieczki?
Noc zastała nas gdzieś pośrodku gór środkowej Mongolii. Rozbiliśmy namiot obok jednej z buddyjskich stup otaczających niską, świeżo wybieloną, osmioboczną świątynię buddyjską. Najbliższa jurta znajdowała się w odległości co najmniej kilkunastu kilometrów, zaś drogą, która biegła po sąsiednim zboczu góry, nikt nie jechał od samego rana. Można uznać, że byliśmy sami pośrodku niczego. Tylko my, głucha świątynia i sześć stup ją okrążających.
Niemałym zaskoczeniem była zatem parkująca nagle obok nas biała toyota, z której wyszło dwóch przyodzianych w luźne dżinsy i lekko pożółkłe koszule mężczyzn. Zbliżają się wolno, chwiejnym krokiem, lekko uśmiechają. Blisko 80-letni ojciec o imieniu Gantulga, czyli – stalowe serce, wraz z 26-letnim syn Bat-Erdene, czyli – silny klejnot. Szczęśliwie, pierwszy raz od dawien dawna możemy porozmawiać po angielsku – nie można takiej okazji zmarnować! Zatem uderzam prosto z mostu, gdyż sprawa nie daje mi spokoju.
– Wyznajecie szamanizm, czy buddyzm? – pytam, po szybkim zaznajomieniu się.
Syn patrzy na mnie, ja na ojca, a ojciec zaś na syna, wyraźnie domagając się tłumaczenia, jakby domyślając się, że po kilkuminutowej, wstępnej pogawędce o tym jak się spało, jak pogoda i czy rowery sprawne, wreszcie wypływa jakiś ciekawy temat do rozmowy.
– Naturalnie, że szamanizm – odpowiada z pewnością w głosie, a na moje kontrujące pytanie – w jakim celu zatrzymali się w takim razie przy buddyjskiej świątyni, odpowiada z wyraźnym rozbawieniem – W sumie co za różnica, poprosić o bezpieczną drogę nie zaszkodzi! Panowie zgodnie twierdzą, że nie robi im różnicy, do których duchów z wizytą wpadają, kogo wypraszają o przychylność. – To żaden problem. Ani dla nas, ani dla nich. Jak nie jeden pomoże, to drugi! – śmieją się ponownie i radzą abyśmy także duchom kilka chwil poświęcili, aby trasa była bezpieczna i żebyśmy mieli udany dzień. Kiedy to panowie odjeżdżają w swojej toyocie i niemalże mają zniknąć za najbliższą przełęczą obserwuję, jak ponownie wychodzą z samochodu, tym razem na szczycie wzniesienia, przy Owoo, czyli szamańskim kopcu kamieni przyozdobionym szarfami modlitewnymi.
Owoo to poniekąd kwintesencja tutejszego dopasowania, współistnienia szamanizmu i buddyzmu. Niegdyś kopce te stawiane jako podziękowanie za bezpiecznie przebyty odcinek trasy, na szczytach wzniesień, w miejscach trudno dostępnych, należały głównie do wyznawców szamanizmu. Dziś nie tylko oni wetkną w stertę kamieni gałąź z przywiązaną szarfą, czy inny dar oddawany przodkom w postaci wódki czy kuli, ale także buddyjscy kapłani wykonują przy nich obrzędy błagalne, proszące o zdrowego potomka, dobrą pogodę, lub też wypędzają złe duchy, choroby. Wszyscy zaś przejeżdżając tutaj samochodem okrążą kopiec zgodnie z ruchem wskazówek zegara trzykrotnie, dorzucą kamień dla ducha opiekującego się danym miejscem, albo w najbardziej oszczędnym, leniwym przypadku zatrąbią na cześć duchów przodków dziękując za bezpiecznie pokonaną dotychczasową trasę i prosząc o szczęście, wstawiennictwo i pomyślność na kolejnym odcinku. I tak, aż do następnego Owoo.
Mongołowie to wybitni eklektycy. Wielu wychodzi z założenia, że po co wybierać, skoro można pogodzić? Nic tu nie jest oczywiste, jednoznaczne. Każdy znajdzie coś dla siebie, każdy wybierze sobie to z buddyzmu i szamanizmu co mu pasuje. Pełna harmonia, współistnienie, wzajemne uzupełnianie się wierzeń. Nikt nikogo od heretyków nie wyzywa, nikomu nie przeszkadza to, w jakim stopniu ktoś inny poświęca się konkretnej formie oddawania czci siłom pozaziemskim.
Z wizytą u Szamanów
Innym razem zawitaliśmy do domu małżeństwa szamanów, którzy mimo młodego wieku (23 i 25 lat) szczycili się tym, że przeszli liczne szkolenia u szamana starszego i są jednymi z bardziej poważanych przywoływaczy duchów w okolicy. Sesja trwała dobre dwie godziny. Najpierw nad paleniskiem rozgrzewa się szamański bęben, aby jego dźwięk był bardziej głęboki, donośny, dla duchów zrozumiały. Następnie zakłada się cały szamański rynsztunek, wraz z czapką, z której na twarz opadają liczne frędzle, całkowicie ją zasłaniające. Wtem szaman, po zażyciu wprowadzających w stan odurzenia ziół siada na krześle, lekko się pochyla i miarowo, jednostajnie zaczyna uderzać w bęben. Najpierw cicho, niemrawo, później z każdą kolejną minutą coraz szybciej i żwawiej. Im silniejszy ruch, tym bardziej do głosu dochodzą zawieszone na przedramieniu i podwieszone pod drewnianą pałką metalowe dzwonki i monety. Nagle szaman przerywa i pada na ziemię. Nienaturalnie kaszle, niezdarnie próbuje się zebrać z ziemi, my zaś siedzimy z boku i nie wiemy zupełnie co począć. Rodzina zajęta jest zaś przygotowywaniem kolacji. – Połączył się z dziadkiem! – tłumaczy jego matka, której zaprzestanie uderzania w bęben jednoznacznie dało znać, że to już. Podbiega, łapie syna szamana w pasie i sadza na pufie pośrodku pokoju.
Kolejno, wszyscy członkowie podchodzą do szamana (teraz już dziadka) i pytają. A to o pogodę, plony na poletku, porady związane z wystawą psów, na którą chcą wysłać swoich rasowych przyjaciół biegających przed domem i jurtą, a to o jego życie wieczne. Pytają też o zdrowie. Przychodzi nawet sąsiadka z małym synkiem, który to nabawił się jakiejś wysypki. Podobno swędzi, robią się bąble. Szaman przepisuje jakieś zioła, twierdzi, że przejdzie. Siedząca obok mnie Marta, lekarka, także zerka z ciekawości zaraz po szamanie i również stwierdza, że nic poważnego. Tylko ojciec, głowa rodziny, na moje pytanie jakoś niechętnie z teściem chce rozmawiać. – Innym razem. Do jurty, gdzie spać będziecie, muszę iść napalić – szepce, puszcza oczko i zamyka drzwi za sobą.
Jednak także i tutaj szamanizm miesza się z buddyzmem i odwrotnie. Ściany przyozdobione są obrazami z cytatami z Dalajlamy, rodzina niedawno była w odwiedzinach, na swego rodzaju pielgrzymce nieopodal w buddyjskiej świątyni Amarbayasgalant, zaś w rogu pokoju znajduje się wielki posążek buddy, który – o ironio – niemal strącił z podestu spadający na ziemię szamański bęben, który dostali w spadku właśnie od dziadka. – Wiesz, trochę dystansu do tego wszystkiego. Czasem pogadam, jednak szczerze mówiąc, to nie mam potrzeby. Zdecydowanie bardziej wolę porozmawiać ze sobą samym, medytować to znaczy – stwierdził później, już po wszystkim ojciec. – Ale jak to, że nie wierzy w przywoływanie duchów? – zapytałem. – Wierzę, owszem! Jednak, wiesz – trochę dystansu. – Niekoniecznie będziecie mieli trójkę dzieci, niekoniecznie też stanie ci się coś złego w ciągu najbliższych 15 dni – mówi, przypominając mi później nasze przepowiednie. – Odwiedzicie jutro jakieś Owoo, rzucicie kamienie, wyprosicie duchy, albo wstąpicie do świątyni buddyjskiej poprosić o szczęście i też będzie dobrze.
Szamanizm – przywoływanie duchów
Wyjątkowo nie wrzucałem zdjęć i filmu w tekst, gdyż uważałem, że nie ma co przerywać go multimediami, będzie bez nich lepszy w odbiorze, a także po lekturze będziecie mogli odnieść swoje wyobrażenia powstałe w Waszych głowach podczas słuchania lub czytania, do rzeczywistości, do tego co było naprawdę. :)
Na początek film nagrany oczywiście za przyzwoleniem podczas sesji przywoływania duchów zmarłych. Film jest długi, niewiele się w nim dzieje, jednak stwierdziłem, że fajnie będzie wrzucić i tak cały.
Ponownie Owoo na innej przełęczy.
Dzięki za dotrwanie do końca. Będzie mi miło, jeśli podasz tekst dalej, oczywiście jeśli uznasz, że jest warty polecenia. ;)
Fajny tekst,jakżesz inny świat opisujesz w lekki ,ciekawy sposób.Życze Ci dalszych wspanialych pomysłów na podróże i zdrówka.
Dzięki Piotr, bardzo się cieszę, że się podoba! :) Możesz podać dalej, będzie mi niesamowicie miło :)
mongolczycy są spoko
*Mongołowie
u nas też się miesza wszystko ze wszystkim magie szeptaną z katolickimi świętymi ;) ważne że działa
Miałem okazję być na zlocie szamanów. Było to pod koniec lipca 2007 roku. Zlot odbywał się w miejscowości Chużir na Wyspie Olchon na Bajkale. Przyjechali tam szamani z całego świata Rosji, Mongoli, USA, Kanady …Sam miałem okazję osobiście poznać szamana, który przyjechał z Zabajkalska.
ależ zazdrość!!!
w końcu to nie wiem czy oło jest szamańskie czy buddyjskie czy też po trosze i to i to
to nie ważne czy mongolczycy ,mongołowie wierzą w Buddę czy Szamanizm bo i tak nie są fanatykami i bardzo łatwo z nimi współżyć
Zazdroszczę Ci takich podróży i tego, że mogłeś być tak blisko tak odległej kultury, życzę kolejnych takich podróży i kolejnych tak doskonałych i ciekawych wpisów :D
dziękuję bardzo :)
Mieszkam w okolicy szlaków, więc często wybieram się na jakieś przejażdżki, bo na prawdę warto :) Świetny post, czekam na więcej ;)