Tak jak się umówiliśmy z gospodarzem – o godzinie 6.30 dostaliśmy nasze podładowane baterie i wodę. Poranek mimo zapowiadanych upałów był dość rześki. Zebraliśmy się w miarę szybko i już kilkadziesiąt metrów dalej zrobiliśmy pierwsza przerwę. Po krótkim zjeździe, przy samej rzece znajdowała się restauracyjka z różnymi dogodnościami sanitarnymi, włącznie z polowym prysznicem.
Żal było nie skorzystać i się nie odświeżyć – co później i tak poszło na marne. Wieczorem, po pokonaniu 70 kilometrów piachu, kamieni i pyłu – byliśmy i tak brudni jak nigdy przedtem. Rowery wyglądały jakby ukończyły rajd Paryż-Dakar, a jeśli byśmy jeszcze trochę pojeździli w takich warunkach, to próżno by było szukać nawet napisów firmowych na ramie.
Początkowo zareagowaliśmy alergicznie na wieść o tym, że zaraz, kilka kilometrów od naszego noclegu kończy się asfalt, a najbliższy będzie dopiero w Kukes – kilkadziesiąt kilometrów dalej. Plan był jechać na Murre i dalej na zachód, ale znowu ktoś nas źle pokierował i brnęliśmy dalej na północ! Byliśmy trochę źli, że poprowadzili nas zupełnie w innym kierunku niż to było planowane, ale z drugiej strony robiliśmy sobie ciągle nadzieje, że nie będzie tak źle. Albania zawsze mnie fascynowała i mimo wszystko zawsze chciałem zobaczyć jej terenową odsłonę i właśnie nadarza się ku temu okazja.
Kto by pomyślał. Dzień 19 wyprawy i już wracamy. Teraz z każdym dniem i z każdym kilometrem będziemy teoretycznie bliżej domu. Przygoda zbliża się powolutku ku końcowi. Brak jednak czasu na nostalgiczne rozmyślanie, kiedy właśnie całkiem niezła szutrowa droga powoli ustępuje miejsca podobnemu rodzajowi nawierzchni, tylko że o większej fakturze. Innymi słowy – kamyczki zamieniają się w kamieniom. Zaczynamy się dość solidnie męczyć. Cyferki na liczniku nie chcą przeskakiwać, a za każdym zakrętem pojawia się kolejna góra. Prędkość średnia nie przekracza 8km/h. Pod górkę to nic dziwnego, trzeba w końcu wciągnąć te kilkadziesiąt kilogramów, natomiast z górki trzeba znowu uważać, żeby te kilogramy nie pociągnęły nas w przepaść. Dodatkowo poziom trudności podnoszą wcześniej wspomniane, znienacka pojawiające się kamienie – dodatkowo wymuszające wolną i ostrożną jazdę.
Zwróćcie na 'zabawkę’ tego dzieciaka!
Wycieczka do Albanii
Duża część trasy biegnie wzdłuż bardzo malowniczej rzeki w której to chcieliśmy trochę popływać. Problem w tym, że kiedy jechaliśmy zaraz przy rzece zostawialiśmy pływanie 'na potem’ , czekając na lepsze zejście. Gdy już prawie byliśmy gotowi się zatrzymać droga wznosiła się do góry i już po 30min podjazdu oglądaliśmy rzekę z wysokości 500m. Tak kilka razy, aż wreszcie zatrzymaliśmy się przy starym drewniano-stalowym mostem i po kilkunastu metrach zejścia stromą skarpą możemy wreszcie się ochłodzić. Należy się, a co!
Dalej znowu zaczynał się podjazd, a droga kompletnie się popsuła. Próżno było szukać jakiejś równej powierzchni. Nadgarstki zaczynały stopniowo bolec od ciągłych wstrząsów. Coraz częściej mijali nas mieszkańcy pobliskich domów na swoich osłach czy koniach, samochodów dalej niewiele.
Jedyne co ratuje w takich sytuacjach (zwłaszcza na podjeździe) przed złapaniem depresji jest wyłączenie się. Myślenie OFF. Człowiek zakłada mp3 na uszy, odpala muzykę i kręci. Trzeba tylko uważać, żeby nie przesadzić i nie wyłączyć się całkowicie. Zapomnisz skręcić na zakręcie i nawet nie spostrzeżesz się jak będziesz kilkaset metrów niżej.
Inną nie gorszą metodą jest obserwowanie pobliskich widoków, a naprawdę było na czym oko zawiesić. Albania ma piękne góry, w dole szumiała rzeka, a gdzieś tam w oddali przyglądające się nam stado kóz. Ludzi jak na lekarstwo. Dużo domów jakie mijamy to ruiny, które pozostały prawdopodobnie po wojnie. Mimo ogólnej grozy tworzą one niepowtarzalny klimat. Mam nadzieję, że masowa turystyka nigdy nie zawita do Albanii, ponieważ zniszczy to ten kraj tak jak to już się stało w Chorwacji czy Czarnogórze. Choć z drugiej strony Albania ma naprawdę ogromny potencjał turystyczny i kraj ten miałby dzięki temu niezły zastrzyk gotówki.
Po garść informacji praktycznych dotyczących Albanii zapraszam na blog Osmol.
Albania rowerem
Kilometry dalej wpadają bardzo niechętnie do ogólnej puli. Kiedy męczymy się z kolejnym podjazdem z góry zaczyna ktoś do nas zbiegać. Macha i krzyczy. Cieszy się jak dziecko, że kogoś utaj spotkał. Jednak coś tutaj nie pasuje. Zbiega do nas facet w śnieżnobiałych spodniach i okularach słonecznych wprost z najnowszej kolekcji. Jeszcze dziwniejsze było kiedy zbiegając z skarpy wykrzykiwał idealnym angielskim, z perfekcyjnym akcentem „HI GUYS! What are you doing here?!?!?!”. Szczęka opadła nam do poziomu pedałów. Chyba jeszcze bardziej byliśmy zdziwieni całą sytuacją i jego obecnością na takim zadupiu niż on nami.
Jak się okazało jest to Albańczyk mieszkający od kilkunastu już lat w Anglii. Przyjechał na wakacje, po blisko 10 latach zobaczyć Albanię i odwiedzić rodziców. Oznajmił, że czeka właśnie na swoją rodzinkę, która lada chwila ma przyjechać i mają wybrać się nad rzekę. Pomyślałem – czym oni po niego przyjadą? Gdzie na ośle znajdzie się miejsce dla jego ojca, bratanka, brata i dla niego samego? Może mają 4 osły burżuje jedne w białych spodniach?! Nic z tych rzeczy! Zza zakrętu zaczyna dochodzić do nas nie stukot kopyt, ani posapywanie wierzchowców lecz warkot silnika! Chwile później do warkotu silnika dołączył sam pojazd. Dość chwiejnie zbliża się ku nam z zawrotną prędkością 10km/h mercedes, terenowy i oczywiście w kolorze białym! Auto wyglądało jakby chwilę temu opuściło salon i ani trochę nie pasowało do okolicy. Się wożą emigranci.
Po 50-60 kilometrach jazdy pojawia się asfalt! W euforii spowodowanej tym faktem kupujemy po piwku i zasiadamy triumfalnie przed barem. Dla urozmaicenia naszego czasu miejscowi właściciele knajpy zaczynają rozbierać biednego osła, który to niczego nie podejrzewając, chwilę wcześniej hasał sobie po pobliskich łąkach, a teraz drży w konwulsach. Smutny ośli żywot. Zdruzgotani tym faktem i bogatsi o nową wiedzę z dziedziny produkcji salami ciśniemy dalej, celem znalezienia jakiegoś miejsca do spania. Radość z nowiutkiego asfaltu trwa krótko i po 3 km pojawia się znowu kurz przeplatany kamieniami.
Nocleg znajdujemy na niedawno ściętym polu jakieś 5 kilometrów przed Kukes. Wszystko mamy skurzone, nutella wylała się w sakwie sklejając przy okazji sweter ze spodniami, śrubki z bagażnika poodkręcały się pod wpływem długotrwałych wstrząsów, nie mam nic do jedzenia, materac jest dziurawy, a na rano zostawiam sobie wątpliwą przyjemność łatania dętki. Jest fajnie!
Poniżej filmik i duuużo zdjęć. Było co fotografować.
Dzień 19. 71km 7h06min. 10,00km/h
Albania to rzeczywiście fotogeniczny kraj, głównie przez wzgląd na ten swój lekki chaosik. Podobnie jak Wy, byłam w Albanii w 2012, lecz w kwietniu i samochodem. Do Albanii najchętniej wracałabym co roku, co zresztą udało się w zeszłe wakacje, lecz w tym sezonie raczej będzie to awykonalne. W każdym razie Bałkany też są moim rowerowym celem, ale ponieważ jeżdżę na rowerze dopiero od 3 lat i moje umiejętności nie są za wybitne, więc jeszcze dam sobie trochę czasu na naukę i zdobywanie doświadczenia ;)
Z bałkańskim pozdrowieniem,
ruda
Ja Cie prosze! 3 lata to aż za dużo. Już! W drogę! :)
Super wyprawa! A nie mieliście problemów z atakującymi was psami?
Czasem, ale bez przesady.
Byłam w tym roku samochodem w Albanii 11 dni.codziennie w innym miejscu. Nocleg w Sarandzie. Dziękuję Panie Karolu za pomysły na podróże.
Super!! I bez „Panowania” proszę :)