NAJdłuższy podjazd – Droga Transfogaraska rowerem – 2034m

No dobra, może nie jest to najdłuższy podjazd (a na pewno nie najwyższy) jaki dane było mi jechać, jednak widoki po drodze stawiają go zdecydowanie w czołówce najbardziej efektownych. Polecam wszystkim – zarówno tym jeżdżących na rowerach, motorach czy samochodami. Z zeszłorocznej wyprawy miałem w pamięci to, że warto wyjechać wcześnie rano mając przed sobą perspektywę kilku godzin podjazdu. Można uniknąć tym ewentualnego słońca, które dodatkowo osłabia na takim podjeździe. Budzik nastawiony wczoraj wieczorem wyrywa mnie ze snu równo o godzinie 6. Kamil i Wojtek jako, że chcą się 'wyspać’ wstają jakieś 30 minut później. Spakowanie zajęło krótką chwilę. Jeszcze tylko makaron z dżemem i jadę. Chłopaki obiecują mnie szybko dogonić.

Więcej o Rumunii tutaj – Inne ciekawe miejsca w Rumunii.

Droga Transfogaraska – relacja

Ranek był bardzo demotywujący. Zaraz po rozsunięciu namiotu mym oczom ukazały się chmury, za którymi gdzieś tam kryła się droga transfogaraska. Miejscowi mówili, że pierwszy raz od długiego czasu tyle tam chmur. Nie wygląda to dobrze. Jest szansa, że słońce nie będzie jednak przeszkadzać nam w drodze na szczyt.

Tak w ogóle to trochę przeceniłem ową szosę transfogaraską, a to dlatego, że spodziewałem się długiego, męczącego i stromego podjazdu. Co prawda coś tam sprawdzałem przed wyjazdem, ale nie pamiętam jak bardzo jest duże nachylenie. Jakie było moje zaskoczenie, że można jechać nawet na przełożeniach 1:2 z prędkością 10km/h przez większą część trasy. W Alpach każdy podjazd był gorszy.

Pogoda dalej dopisywała. To znaczy chmury się utrzymują, ale nie pada. Jest szaro i buro, ale słońce nie pali i nie ma takich temperatur jak wczoraj. Idealnie było by jeszcze jakby po wjechaniu na szczyt wszystkie chmury zostałby przegonione przez wiatr i moglibyśmy podziwiać widoki! Fajnie było by zobaczyć coś więcej niż tylko przednia opona roweru.

Zdobywanie drogi Transfogaraskiej

Zatrzymując się co chwila kręceniem filmików i robieniem zdjęć, parę kilometrów przed szczytem, widzę doganiającego mnie Kamila. Robimy sobie zdjęcie i już po chwili dochodzi nas Wojtek. Od tej pory mniej lub bardziej jedziemy razem w stronę przełęczy. Asfalt całkiem niezły, widoki coraz lepsze tylko, żeby ktoś te auta jeszcze zabrał!

Na trasie dominowali przedstawiciele 3 narodowości. Poza oczywistymi Rumunami byli to Włosi i Polacy. Dopiero tutaj zasmakowaliśmy ciągłego trąbienia na nas i dochodzących głosów z samochodu „dawaj,dawaj!”. Trzeba przyznać, że jest to całkiem przyjemne uczucie. Od razu jedzie się raźniej i czuć przypływ mocy :)

Zakręty wydają się nie mieć końca. Jechało się bardzo przyjemnie bez jakiegoś większego uczucia zmęczenia. Po drodze nie mijaliśmy ani jednego rowerzysty, co w Alpach także było nie do pomyślenia. Cały podjazd zajął 3 godziny i 20 minut, nie licząc oczywiście robienia zdjęć i kilku postojów. Po przedarciu się przez natłok ludzi i znalezieniu sobie jakiegoś ciekawego miejsca możemy wreszcie podziwiać trasę z góry. Cudowny widok!Mamy jak na dłoni ostatnie 8km serpentyn! Robimy sobie dłuższą przerwę na górze. Gotujemy jakąś zupkę robimy tysiąc zdjęć i oczywiście spotykamy spore ilości Polaków. Trochę zaczyna nas to męczyć. Odpowiadanie co chwila na te same pytania powoduje, że mamy ochotę zwinąć nasze flagi i móc się nacieszyć w spokoju tymi cudnymi widokami.

Chmury lekko ustępują lecz mimo to zaczyna robić się zimno. Pakujemy się i po przejechaniu obok najwyżej położonego jeziorka w Rumuni, najdłuższym tunelem przez prawie najwyższą przełęcz, zaczynamy zdecydowanie najfajniejszy zjazd jak do tej pory. Nachylenie idealne. Nie trzeba ani pedałować, ani hamować. Na liczniku cały czas ~55km/h, że aż szkoda się zatrzymywać na robienie zdjęć.

Im niżej tym temperatura rośnie i musimy się porozbierać z cieplejszych ubrań. Trasa dalej prowadzi wzdłuż jeziora Vidraru utworzonego sztucznie na rzece Ardżesz. Mimo stromych brzegów udaje nam się znaleźć przyjemne miejsce na zejście i odświeżenie się. Jadąc dalej zakosami dojeżdżamy do tamy, której wysoka na 166 metrów konstrukcja robi ogromne wrażenie.

Na setnym kilometrze rozglądamy się za noclegiem. Po krótkich poszukiwaniach pytamy przy domu zaraz obok głównej drogi. Trzy babeczki w sporym przedziale wiekowym, po chwili namysłu wpuszczają nas na tyły domu, do swojego niedużego sadu. Tyle je widzieliśmy. Gospodyni zapytała jeszcze czy czegoś potrzebujemy i się oddaliła. Przyzwyczajeni już lekko do gościnności Rumuńskiej trochę się zawiedliśmy. Honor uratowała przemiła sąsiadka. Rozmawialiśmy z nią przez płot. Widać było duże zainteresowanie naszymi osobami z jej strony. Obdarowała nas owocami, pomidorami, chlebem i półlitrową butelką miodu! Pojawiając się co chwila przy płocie przynosiła nowe smakołyki. Z rana doniosła jeszcze kubełek mięsa własnej roboty i kolejna porcję papryk. Trzeba przyznać – nie trafiliśmy z noclegiem. Mieliśmy pytać 10 metrów wcześniej!

Droga Transfogaraska rowerem – koniec!

Życzliwość ludzka znowu jest krępująca. Kiedy kobieta po chwili rozmowy przerzuca nam przez płot jedzenie,które wystarczy spokojnie na cały dzień. Nie mając się nawet jak odwdzięczyć, Wojtek wpada na pomysł narysowania kartki, a Kamil jako najbardziej utalentowany artystycznie rysuje parę kresek na krzyż. Podarujemy to naszej dobrodziejce z rana.

miłego!

ps. I jeszcze raz: TransfogarAska, nie Transfogarska! :)

Filmik ze zjazdu. Długi, mało wyszukany, ale myślę, że mimo wszystko zjazd ciekawy! :)


Dzień 10. 104km 6h52min. 15,75km/h

 
A jeśli ktoś szuka innych pomysłów na wycieczkę rowerową, to zapraszam do osobnego wpisu – najlepsze szlaki rowerowe w Polsce

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

8 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.