Jeszcze na długo przed określeniem celu podróży na rok 2013 zobaczyłem w Internecie zdjęcie. Niesamowitą fotografię. Jedną z tych, na których zawieszamy wzrok, którym chcemy się dokładniej przyjrzeć, przeanalizować. Jak to bywa w przypadku przeglądania w sieci – zdjęcie zostało w głowie, ale kompletnie wypadło z niej źródło jego pochodzenia. Wiedziałem jedynie, że fotografia przedstawia jakąś wieś. Dziwnie ujmującą, zbudowaną na górze, rozświetloną o zmroku dziesiątkami lamp. Wieś prostą, ubogą, gdzie kamienne domy tak wkomponowane są w górę, że ma się wrażenie jakby ta była od początku do tego stworzona.
Wiedziałem, że kiedyś się tam wybiorę. To już było pewne, lecz za żadne skarby nie mogłem dojść gdzie to jest. Zero informacji, wskazówek, poszlak. Mówi się, że jeśli czegoś nie ma w google, to dana rzecz nie istnieje, jednak nawet google w tej kwestii poległo. Sytuacja teoretycznie beznadziejna – fotografia przepadła, a z nią marzenia. Kilka miesięcy później, kiedy plany wakacyjne były jasne i klarowne i kiedy już wiedziałem, że pojadę do Iranu, miał miejsce niemały cud. Zajęty planowaniem podróży, kompletnie zapominając już o tamtym zdjęciu, zobaczyłem je ponownie na pewnej stronie internetowej! Jednej z tych, które hurtowo wrzucają dziennie dziesiątki nie swoich zdjęć, a którymi do tej chwili niepodważalnie gardziłem.
Po nitce do kłębka dotarłem do autora zdjęcia imieniem Amos. Jak się okazało, fotografia ta przedstawia wieś leżącą pośród gór w irańskim Kurdystanie! Dalej już poleciało. Trzeba było tylko trochę poczytać, edytować trasę i finalnie nanieść na niej kolejny żelazny punkt wyprawy.
Magiczna Palangan!
Wieś ta ma niesamowity potencjał turystyczny. Gdyby tylko Iran był choć odrobinę bardziej popularny i otwarty na zagranicę, jestem pewny, że zostałaby ona zalana turystami wszystkich narodowości. Na tę chwilę jedynymi odwiedzającymi Palangan są Kurdowie mieszkający w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, przyjeżdżając tutaj głównie na piątkowe pikniki…
Piątek jest w Islamie dniem szczególnym i tak się akurat składa, że wylądowaliśmy w Palangan. Zdziwiłem się trochę, że na miejscu tyle ludzi, zważywszy na to, że przez ostatnie kilometry raczej nie mijaliśmy ich wielu. Rodziny z dziećmi, młodzież na motorach, starsi panowie w tradycyjnych kurdyjskich strojach. Śmiało mogę powiedzieć, że tego dnia byliśmy większą atrakcją niż płynąca u podnóża wsi rzeka, która to jest celem numerem jeden wszystkich odwiedzających Palangan.
Podwózka i miejscówka idealna
Do rzeki docieramy po niezbyt długim, ale wybitnie stromym podjeździe. Początkowo był asfalt, ale w miarę zwiększania się nachylenia, zaczęły pojawiać się kamienie, a wraz z nimi obawy związane z powrotem na górę. Zbliża się wieczór. Po niedługiej sesji zdjęciowej i odpowiedzeniu kilkunastokrotnie na pytanie kodża (skąd?) przychodzi czas na ten nieszczęsny podjazd. Wtedy Piotrek rzuca propozycję, że moglibyśmy wrócić na górę jakimś stopem. Długo nie myśleliśmy i mimo że samochodów było niewiele, to jednak znalazł się ten jeden jedyny, do którego zmieścimy się my i nasze rowery. Spora grupa Kurdów o dość zróżnicowanym wieku zgodziła się nas zabrać swoim niebieskim Zamyadem. Chłopaki początkowo coś tam mówili o pieniądzach, jakiejś zapłacie, albo taksówce. Szybko jednak odpuścili i w miłej atmosferze pojechaliśmy razem.
Nawet taki oto mało profesjonalny filmik udało mi się posklejać :D
Także jak widać, było całkiem stromo i nieźle byśmy się namęczyli. Nie żebyśmy nie wjechali, ale po co się maltretować przed spaniem. Koniec końców, po kilkuset metrach zostaliśmy wyrzuceni na samej górze i mimo nie tak późnej godziny, zaczęliśmy szukać jakiegoś miejsca pod namiot. Żal by było przepuścić taki nocleg, zresztą marzyło mi się zrobienie zdjęcia rozświetlonej wsi nocą, choć trochę podobnego do dzieła Amosa.
Po niedługich poszukiwaniach, znajdujemy miejscówkę idealną! Zdecydowanie jeden z lepszych widokowo noclegów na dziko w życiu. Rozbiliśmy namioty, zrobiliśmy makaron i wzięliśmy mały prysznic. To znaczy początkowo nie mieliśmy zbyt dużo wody, ale zabudowania były na tyle blisko, że można było podjechać rowerem. Sprawę postanowiliśmy rozegrać po męsku i ten kto 3 razy przegrał „papier-nożyce-kamień” jechał po wodę.
Ma się tego farta. Mogłem się choć chwilę rozkoszować w samotności makaronem. W miedzyczasie zaczęło się robić ciemno, okolicę ogarnęła głucha cisza, po chwili wrócił Piotrek, a na sąsiedniej górze w domach wsi Palangan, zaczęły palić się pierwsze lampy. Bez większego namysłu zostawiliśmy dobytek, czołówki założyliśmy na głowy, zabraliśmy aparaty i poszliśmy na polowanie. Pomijając to, że do zdjęcia Amosa nie zbliżyliśmy się nawet na kilometr, a zdjęcie robiliśmy z zupełnie innego miejsca – to i tak chyba było warto…
Uwielbiam takie historie, jak ta ze zdjęciem :) Czuję Waszą radość. A Twoje zdjęcie nocą – tej urokliwej wioski jest bardzo klimatyczne. Makaron musiał smakować ,wyśmienicie :)
Pozdrawiam :) Maria
Ja podobnie miałam ze zdjęciem Cinque Terre. Zobaczyłam gdzieś w sieci, namierzyłam miejsce i planuję tam swoją stopę wkrótce postawić. Wiem, cel o wiele łatwiejszy do osiągniecia niż Twoja wioska, ale analogia jest. Piękne zdjęcia, inspirujące!
Zdjęcia i miejsce rewelacyjne. I to wszystko chyba z kamieni?
Rewelacyjne miejsce.Podobne obrazy można znaleźć w Maroku oraz w Kapadocji.
Przepięknie!!!!
Brawo!
Tez miewm takie szalone pomylsly zobacze zdjecie i jade tam moze nie sa to miejsca tak egzotyczne jak twoje ale tez maja swoj urok tak bylo z Barcelona i kosciolem SAGRA DE FAMILIA i tak bylo z wodspadem fentes de algar niedaleko Benidorm .
Fascynuje mnie w takich podrozach to ze na wlasne oczy przekonuje sie jakie to cudo ze zdjecia jest w rzeczywistosci I co najciekawsze nigdy sie nie zawiodlam a na zywo jest jeszcze piekniej :POZDRAWIAM GORACO I GRATULUJE BLOGA
Cudne te gwiazeczki na górze… :) A i „papier-nożyce-kamień” :D Wszystkie marzenia są jednakowo głupie albo 'nie ma głupich marzeń’. Chwile, chwile, piękne chwile. :)
Cudo!! Bardzo podobne do Mosuleh ( byłeś? ) tylko pewnie duuużo trudniej dostępne i kompletnie nieznane :) Pewnie bez namiotu nie ma szans na nocleg? A jak się wymawia ta nazwę? Palandżan?
Oh, nie mam bladego pojęcia. Mówiliśmy tak jak się czyta po naszemu i wszyscy rozumieli.. więc może tak samo? W Mosuleh nie byłem niestety… będzie trzeba zobaczyć przy następnej okazji…
Wróciły piękne wspomnienia z Iranu :) My do wioski Palangan trafiliśmy właściwie przypadkiem, mieliśmy wspaniałego przewodnika, poznanego w Sanandaj Kurda, który dosłownie „porwał” nas o 4 rano z ulicy i gościł przez 2 dni :) Fantastyczny kraj i niezwykli ludzie!
Ten blog właśnie trafił na pierwsze miejsce wśród moich ulubionych. Cieszę się, że na niego trafiłam :) Mam nadzieję, że te fascynujące historie staną się dla mnie inspiracją do kolejnych podróży!
łohohoho! Miło mi! Śmiało możesz polecać dalej i zapraszam do newslettera! ;)))
[…] Dokładnie w taki sposób znalazłem na mapie Iranu sławną wieś Palangan, o której możecie przeczytać w tekście: Historia pewnego zdjęcia – Palangan. […]