Druga odsłona Historii Przelotnych, czyli niepublikowanych rozmów przy drodze z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Rozmów często spontanicznych, zaskakujących, czasem też smutnych, intrygujących lub po prostu zwyczajnie życiowych. Tym razem zapraszam do tureckiego Kurdystanu, a także na pobocze jednej z szutrowych dróg na wschodzie Kirgistanu.
Allach jest wielki!
Miejsce spotkania: Wschodnia Turcja, gdzieś w okolicach jeziora Van.
Kurdystan.
– Salam alejkum – dobiega nas jakiś głos z pobocza.
– Ła alejkum salam – odpowiadamy wraz z Piotrkiem w tym samym momencie.
Byłaby to kolejna, przydrożna rozmowa o wszystkim i o niczym – jakich co dzień mieliśmy w Turcji kilkanaście – gdyby nie specyficzni rozmówcy.
Ekipa czterech mułłów, Omańczyków, którzy do Turcji przybyli edukować braci w wierze. Samolotem do Ankary, z Ankary na wschód do Erzurum, gdzie niedługo miała mieć miejsce jakaś wielka pielgrzymka, rekolekcje czy coś w ten deseń. Tam też zmierzają, jednak przyjechali nieco przed czasem i niemałym objazdem przemierzają kurdyjskie góry swoim nietanim Landroverem, celem podziwiania natury, odpoczynku. Nie spieszy im się zbytnio, to też chętnie przystają na krótką pogawędkę o najważniejszych dla ludzkości kwestiach.
Czterech mułłów. Jeden kierowca, drugi tłumacz z arabskiego na angielski, trzeci kaznodzieja, czwarty się nie przedstawił. Dobre dziesięć minut słuchamy przekładu z arabskiego na temat wiary, niewiary, grzesznych ludzi, pokoju i niepokoju na świecie. Zaprawdę inspirująca rozmowa, jednak po kilku chwilach niedopuszczania nas do głosu (takie przyzwyczajenie zawodowe pewnie) odpuszczamy i tylko głowami kiwamy niczym te lemingi na znak zgody.
– Allach jest wielki! Przyjdziecie posłuchać mojego kazania? – zagaduje na koniec ten w białym turbanie, najwyższy rangą spośród pozostałych. Szczerze mówiąc to tak średnio jest nam po drodze, tematyka też zbytnio nas nie kręci z tego co zdążyłem już zauważyć. Z grzeczności odpowiadamy, że się postaramy, choć i tak za tydzień musieliśmy być na lotnisku w Gruzji, skąd wracaliśmy po dwóch miesiącach podróży do kraju.
Komu w drogę, temu… zdjęcie na pamiątkę.
Rasul. Wychodzić sobie wykształcenie
Miejsce spotkania: Zachodni Kirgistan.
Jedziemy w stronę miasta Osz i Jalal Abad. Nagle podbiega do mnie idący w tym samym kierunku młody Rasul. Elegancko ubrany, ze skórzaną teczką na ramieniu. Łapie mnie za przedramię.
– Podrzucisz mnie do szkoły? – rzuca po angielsku na przywitanie.
– No pewnie! – wypalam bez namysłu. Droga nudna, słuchanie muzyki już mnie mierziło, więc mocno ucieszyłem się, że z kimś w końcu będę mógł porozmawiać. Kiedy chłopak zaczyna przymierzać się do wsiadania na bagażnik, przypominam sobie, że przecież mój rower przecież tyko ze mną i bagażami waży dobre 130 kilogramów! Rasul się nakręcił. Już przewiesił swoją skórzaną torbę przez ramie, mocniej wcisnął czapkę na głowę, a ja tutaj muszę odkręcać obietnicę i tłumaczyć, że przy 200 kilogramach to możemy daleko nie ujechać.
Widząc jak szybko smutnieją mu oczy, prędko wyciągam z kieszeni ostatnie dwa cukierki z Polski jakie mam w kieszeni i daję mu na drogę. Tak samo jak resztkę wody, która mi się ostała w butelce.
– Dzięki! Teraz to mogę iść o własnych siłach – śmieje się, a mi jest zwyczajnie głupio.
Okazuje się, że Rasul uczy się w technikum informatycznym. Codziennie z plecakiem szkolnym przemierza w jedną stronę 10 kilometrów paskudną, kamienisto-szutrową, spaloną słońcem, zupełnie nieocienioną drogą. Chodzi tędy już od 3 lat, czasem na noc zostaje u znajomych, mimo wszystko jednak miesięcznie pokonuje nawet do 300-350 kilometrów!
– Przez tę cholerną drogę co dwa miesiące muszę zmieniać buty! Dobrze, że te z kitajskie (chińskie) są takie tanie! – ponownie się uśmiecha, jakby dumny z siebie. Na szczęście został mi jeszcze ostatni rok, później złapie jakieś praktyki już na miejscu w Osz i będę mógł wyjechać. Bardzo marzy mi się Europa! – mówi, po czym patrzy na mnie tym wzrokiem, który widziałem już tyle razy. Już wiem, zaraz o co zapyta…
– A tak w ogóle nie umiałbyś załatwić mi tam jakiejś pracy? – pyta z tym samym błyskiem w oku, który miał przy pytaniu o podrzucenie do szkoły.
Pytanie to słyszę bardzo często i za każdym razem, z tym samym przepraszającym zakłopotaniem, jakby wyrzutem sumienia odpowiadam, że to nie takie proste, że niestety nic w stanie zrobić nie mogę. Że idzie za tym szereg przeróżnych dokumentów, jakichś niezrozumiałych pozwoleń, porozumień, ustaleń międzynarodowych. Że to nie tylko pojechać, znaleźć pracę i zostać na zawsze.
Niestety. Każdorazowa, choćby najszczersza chęć pomocy z mojej strony bez pardonu zostaje stłumiona przez bezsilność. I każdorazowo,z bólem serca muszę takiego Rasula i wszystkich mu podobnych rozczarować. W takim momentach, bardziej niż kiedykolwiek, doceniam to, w jakim dostatku żyję…
Polacy nie doceniają tego co mają i nie mają świadomości, że w innych miejscach jest naprawdę źle i ciężko. U nas może nie jest kolorowo, ale na pewno mamy szansę żyć normalnie, na godnym poziomie. Tak samo nie doceniamy siebie i naszej narodowej pracowitości i ambicji.
Ostatnia historia daje dużo do myślenia:)
Faktycznie, pytanie o pracę jest bardzo częste, zaraz po propozycjach matrymonialnych.
o popatrz, nie mam tego problemu
Też słyszałam to pytanie wielokrotnie. Czasami jeszcze o studia i jak za nie zapłacić.
Często można posłuchać i nic więcej – pomoc trudno.
Mam kolegów w Turkmenistanie i gdy się dowiaduje jak jest w ich kraju i, że w Polsce to raj na ziemi zaczynam doceniać to co mam. Im mamy lepiej w życiu tym bardziej jesteśmy nieszczęśliwi. Nie potrafimy docenić małych gestów i cieszyć się sobą. To staje się już smutne…
też nie raz byłam proszona po pomoc w Europie i zawsze się czuje glupio, że nie potrafię nic zrobić. a panowie mułłowie (?) to mi się kojarząż z mormonami co też jeżdżą po świecie i nawracają!
Tak, tak – dobrze odmieniłaś. Mułłowie, czasem nie muły ;)
Biedny Rasul. Ile tam takich może być. U nas tyle ludzi mogłoby się uczyć i to na dobrych warunkach, ale nie maja chęci albo motywacji.
Hm. Ile? Myślę, że większość, spośród tych, którzy mają ambicje się uczyć …
[…] zapadających w pamięci. Ostatnio pisałem o Wadimie i Tigranie, który ubił Azera, a także kaznodziejach z Omanu i piechurze Rasulu. Dziś chciałem Wam opisać kolejne dwa spotkania z Azji, jednak tym razem nie skupiać się na […]