NAJgorszy kebab w życiu, turecki czaj i mała podwózka

Podczas spożywania tradycyjnego, porannego makaronu Piotrek zaproponował, żeby puścić w niepamięć wszystkie przykre sytuacje z dnia poprzedniego i dać Turkom jeszcze jedną szansę. Widocznie pusty żołądek sprzyja klarownemu myśleniu i przyznać muszę, że szło całkiem nieźle, bo przez cały ranek nie spotkaliśmy żywej duszy. Ciszę i spokój zakłócały jedynie wściekle ujadające i próbujące nas dogonić raz po raz psy. Wszyscy ludzie jakby się gdzieś zakamuflowali, albo co gorsza, przygotowywali do natarcia.

Po blisko godzinie jazdy, kiedy mentalne blizny niemal się już zagoiły, przy drodze zaczynają pojawiać się jakieś zabudowania. Serce zaczyna bić szybciej, dostrzegamy pierwsze sylwetki, a po kilku kolejnych chwilach niepewności, uszu naszych dochodzą jakieś okrzyki. Jako, że nie rozumiemy nic poza niezbyt często używanym teszekkur (dziękuję ), odruchowo zaczynamy mocniej naciskać na pedały. Nawołującym okazał się być starszy gość, który za nic nie chce dać za wygraną. Dopiero po kilku kolejnych niezrozumiałych zdaniach Piotrek wyłapał ten jeden magiczny, bardzo dobrze znany nam wyraz.

Góry turcja wschodnia Kurdystan

Czaj!

Słowo to zatrzymuje znacznie skuteczniej piotrkowy rower niż najlepsze hamulce tarczowe. To co Karol, napijmy się może herbatki?!  W sumie czemu nie – pomyślałem. Chwilę później siedzimy już na plastikowych, niebieskich krzesłach z rodziną Amira i popijamy czarny,  aromatyczny i mocny jak diabli czaj. Popularność tego rodzaju herbaty na Bliskim Wschodzie i okolicach jest niesamowicie ciekawym zjawiskiem. Piją ją wszyscy, wszędzie, cały czas i w nieprzyzwoicie ogromnych ilościach. Podpytujemy nieśmiało ile taki Amir jest w stanie wypić dziennie szklaneczek i szczerze mówiąc, sam nie potrafił podać nawet przybliżonej liczby. Liczenie skończył w okolicach piętnastej szklaneczki i wzruszając jedynie ramionami oznajmił, że nigdy tak naprawdę nie zwracał na to uwagi i żadnych statystyk nie prowadził.

Amir mówi trochę po angielsku, więc wypytaliśmy co nieco o dalszy przebieg naszej trasy, zliczamy wspólnie kolejne czekające nas przełęcze, kilometry dzielące nas od najbliższego miasta i cały czas opróżniamy kolejne, co rusz uzupełniane przez córkę Amira szklaneczki. Po raptem 30 minutach okazuje się, że nasz żołądek już więcej nie przyjmie tego roztworu i zgodnie stwierdzamy, że zaczyna nas solidnie mdlić. Nie wiem ile czasu parzyła się ta herbata, ale jak na mój gust, to o dobre 15 minut za długo…

Nowi kumple
Nowi kumple
 
 
 

Autostopem?

Uderzamy w kierunku miasta Siirt. Całkowicie zmuleni tym czajem zmuszeni jesteśmy do dłuższej przerwy albo… złapania jakiegoś stopa. Ha! Dawno nie oszukiwaliśmy! Po zaledwie kilku próbach zatrzymał się biały, półciężarowy samochód, z pustą, wręcz oczekującą naszych rowerów odsłoniętą paką. Jak w pysk strzelił nam się przyfarciło, bo grupa robotników w liczbie trzech osób zmierzała akurat do samego Siirt. Ładnie się rozgościliśmy, miejsce wygodne jest, wiatr we włosach jest (taka namiastka jazdy rowerem), piękne widoki są i w ogóle super jest. Niestety nasz kochany Amir coś źle nas poinformował i zamiast prorokowanego blisko 15 kilometrowego podjazdu, mamy co najmniej 20 kilometrowy zjazd. Gwint jasny! To jest właśnie ten moment, w którym chce się wyskoczyć z samochodu, podziękować za fatygę robotnikom i kontynuować jazdę samemu. Nijak nie możemy się jednak skontaktować z szanownymi panami siedzącymi w kabinie,  a nie śmiałbym straszyć kierowcę i zagadywać go podczas jazdy przez okno. Zwłaszcza, że ten kolejne serpentyny pokonuje jak szatan. Aż ponownie nas mdli. Wyprzedza cwaniak na zakrętach, za nic ma linie ciągłą czy co gorsza nadjeżdżającego z naprzeciwka Transita. Panowie najwyraźniej się spieszą. Mamy w tym też trochę zabawy, bo z szyderczym uśmiechem na ustach możemy sobie pomachać do tych których wyprzedzamy, a którzy jeszcze nie tak dawno nie chcieli nas zabrać ze sobą…

 
Uwaga bede wyprzedzał
Uwaga bede wyprzedzał
 
 

Najgorszy kebab w życiu.

Jak wiadomo Turcja kebabem stoi. Od samego początku pobytu w tym kraju prześladuje mnie myśl o spróbowaniu takiego prawdziwego,  rodzimego kebaba. Takiego z prawdziwego zdarzenia, z baranim mięsem w środku. Podbijam nieco speszony pod restaurację (wszak rzadko bywam) i zlecam zamówienie. Pan kucharz rzecze jednak, że kebabów nie ma na tę chwilę, ale specjalnie dla mnie zrobi jednego, tylko muszę dać mu 20 minut czasu na rozpalenie czegoś tam. Mówił jednak w jakimś dziwnym migowym dialekcie i nie mam do końca pewności czy dobrze się dogadaliśmy.  Dla spokoju rzucam jeszcze raz  „kebab” i kiedy ten z uśmiechem przytakuje głową,  opuszczam lokal. Jedziemy zwiedzać Siirt. Z ciekawszych rzeczy, znaleźliśmy sklep monopolowy, jednakże piwo ponownie było w cenie zaporowej i z zakupów zrezygnowaliśmy. Kupiłem jednak jakąś podróbkę koli, która jak się okaże, lada chwila uratuje mi życie.

Wracamy do restauracji, płacę za kebaba, opuszczamy ścisłe centrum miasta i następuje degustacja. Źle się jednak dogadaliśmy z kucharzem. W plastikowym, przezroczystym pudełku dostałem kilka kawałków grillowanego mięsa (ostrego jak diabli), pomidor wymieszany z jakąś pastą (ostrą jak diabli x100), do tego kilka liści sałaty i chleb lawasz. Pożar. Po pierwszych kęsach jestem pewny, że o żadnym delektowaniu się mowy być nie może. Męczę się niemiłosiernie, Piotrek się śmieje, popijam zimną jeszcze kolą, próbuję zneutralizować ostrość chlebem, Piotrek dalej się śmieje, zeruję już 1,5 litrową butelkę coli,  ten dalej rechocze. Tortura zamiast rozkoszy. Miał być turecki kebab w bułce taki jak to kupuję zawsze po godzinie 22 na ulicy Mickiewicza w Katowicach, a nie jakieś plastikowe pudełko z ogniem w środku. Koniec świata. Co się to porobiło, żeby u nas lepsze kebaby robili?! Zdjęcia brak, bo się wkurzyłem. Γ W ogóle ciekawostką jest, że w Turcji popularnym zjawiskiem jest zamawianie jedzenia online z dostawą. Zamawia się praktycznie wszystko: od tradycyjnych tureckich kebabów (sic!), przez popularne pizze czy szeroko rozumiane dania azjatyckie, a skończywszy na daniach serwowanych przez największe fast-foodowe giganty jak Mc Donald’s czy KFC. Zjawisko to jednak jest popularne głównie w zachodniej szczęści Turcji. Przykładowo w Stambule, gdzie punkty McDonalds są praktycznie wszędzie, a czas dostarczenia głupiego, małego szejka zamówionego online zajmuje nie więcej niż 15 minut!  Γ Kolejny, niezbyt rozpieszczający nas dzień dobiega końca. Podbijamy jednak jeszcze raz do centrum miasta w poszukiwaniu sklepu rowerowego. Piotrek podczas wrzucania roweru na pakę zerwał sobie licznik, a jak wiadomo – tak jechać się nie da. Rowerzysta bez licznika jest jak Turek bez czaju. Ja korzystając z okazji odwiedzam także inne ciekawe sklepy, w tym jeden po brzegi wypełniony przeróżnymi mosiężnymi, miedzianymi i ocynkowanymi szklankami do kawy oraz innym rękodziełem. Pięknie wykonane i aż się skusiłem na małą pamiątkę.

Wieczorna kiełbasa.

Kupiliśmy także kiełbasę (przynajmniej tak nam się wydawało) na wieczorne ognicho i pod tym kątem rozglądamy się za miejscówką do spania. Trzeba sobie w końcu humory poprawić. Z głównej drogi odbijamy na jakiś kemping czy coś w tym stylu. Szybko znajdujemy właściciela i próbujemy się dogadać co do stawki za namiot. Przemiły Kurd twierdzi, że nie jest z niego żaden socjalista, imperialista ani komunista (cokolwiek chciał przez to powiedzieć) i nie chce od nas ani grosza. Mało tego. Dostajemy bardzo praktyczny grill, do tego brykiet i do późna siedzimy w kilka osób przy stole popijając ponownie szklaneczki z czarnym czajem. Towarzystwo doborowe: Arab, Kurd, Turek i dwóch nas. Dobranoc. Na koniec też kilka portretów zrobionych przez Piotrka.

Wpis powstał przy współpracy z pizzaportal.pl oraz fly.pl

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

15 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

  • …przeczytałam , obejrzałam i bede śledziła podróz. … a czy moglibyscie gdzies umiescic na stronie -mapkę jak sie poruszacie po Turcji, gdzie juz byliscie i jak zamierzacie jechac? Fajnie by było tą trase sledzic wraz z mapką…pozdrawiam ..i ….zazdroszczę…wspaniałego slonca i wiatru we wlosach- a w takich warunkach to coz tam kebab- to drobnostka. Czekam na relacje.

    • Hej! Całościową mapkę jak jechaliśmy przez Turcję wrzucę w następnym wpisie ;) Pozdrawiam serdecznie!

  • „Zdjęcia brak, bo się wkurzyłem” hahaha :D Potwierdza się przysłowie, że jak Polak głodny, to zły ;)

  • Bardzo dziękuję za wpis. Mieszkam drzwi w drzwi z Turczynką. Teraz wiem, że kiedy namówię ją na wspólne gotowanie, przed konsumpcją powinnam przygotować sobie kilka litrów czegoś do picia ;)

      • Pewnie jak zobaczył obcego to dał łagodnego ;p Ta czerwona pasta to pewnie była jakaś lokalna odmiana harissy. Na takie ostre dania najlepiej ajran do popicia ;) Woda niestety nie łagodzi, a czasami nawet wzmaga ostry.

  • Ciekawe, ja jestem wielbicielem tureckiej herbaty – ale może dlatego, że herbatę w ogóle lubię, zachwycają mnie naczynia z których herbatę się w Turcji robi i z których się ją pije. A jeśli chodzi o kebab, faktycznie nie jest w bułce!, ale jest po prostu zajepyszny, faktycznie są to kawałki mięsa, najczęściej baraniny poprzeplatane jarzynami lub jedną jarzyną np bakłażanem i do tego często są upieczone pomidory lub zrobiona z nich pasta, a wszystko to leży na ichnim chlebku i jest nim przykryte jakby prześcieradłem ;-) mmm ja zrobiłam zdjęcie ;-)
    ps, ale rowerem przez Turcję!!! to jest coś!

    • Ja także lubię czarną herbatę, nie ulega wątpliwości, jednak czasem jest po prostu za mocna…

      Może wiesz w takim razie skąd u nas kebab w bułce się wziął albo w picie, skoro oryginalny ma być na chlebie lawasz? Po prostu z braku lawasza? ;)

  • Zdaje się, że wiem o czym piszesz, jak w przypadku tego kebaba. Swego czasu zawitałem do restauracji tajskiej, i nieopatrznie zamówiłem wersje z ostrością „na dwie gwiazdki” czyli jak dla Tajów. To był po prostu Sądny dzień!!. A tak z innej beczki, to widzę, że dla poprawienia humoru nie tylko grilla odpaliliście, ale jeszcze do tego założyłeś koszulkę wyjściową:-) (tą czerwoną z Iranu). Pozdrawiam

    PS To jakie plany na ten rok?

  • kebab „w bułce” to jest w istocie doner-kebab, czyli taka europejska wersja…

    bo ogólnie kebab to jest siekane mięso, zaś wersja „w bułce” to ewenement.
    więc jak najbardziej ten turecki – to był poprawny, typowy kebab, siekane pieczone mięso+dodatki – warzywa, sosy, osobno placki.
    zawiódł brak wiedzy zamawiającego , co to naprawdę jest kebab =)

  • Kebap w Turcji ma wiele odmian, nazw i sposobów przygotowanie, Polska ulica nauczyła nas, że musi być w bułce, a to nieprawda! Taki w Katowicach to marna podróbka, jak w Krakowie, jak w w-wie itd.