Kaszan – rowerem w piekarniku

Są na świecie miejsca, które wybitnie nie sprzyjają życiu człowieka.  Czy to stepy Mongolii,  ogromna Sahara, pustynie zamieszkałe przez Aborygenów czy inne równie nieprzyjazne tereny. Zastanawialiście się może czemu tak często nazywa się różne regiony świata zacofanymi, a ludzi je zamieszkujących prymitywnymi czy wręcz dzikimi?

Postawmy się na ich miejscu. Czym człowiek żyjący przykładowo na Saharze się zajmuje?  Kiedy u nas od wieków nieustannie ma miejsce progres technologiczny, cały czas coś się buduje, wymyśla, projektuje, wytwarza, tam nieprzerwanie ludzkie głowy zaprząta tylko jedno – jak przetrwać. Zdobycie wody, czegoś do jedzenia – to jest priorytet i największy problem, z którym my się mierzyć nie musimy i o którym zapominamy rzucając na lewo i prawo opinie o zacofaniu, lenistwie i dzikości. Kiedy temperatura często przekracza 40 stopni nie ma mowy o jakichkolwiek aktywności twórczej. To ci ludzie są prawdziwymi twardzielami tego świata i to oni opanowali sztukę przetrwania do perfekcji, a nie żaden Bear Grylls.  Można tylko siedzieć w cieniu pod drzewem czy w jakimś kamiennym domu i czekać.  Czekać do późnych godzin wieczornych aż morderczy upał minie, powietrze przestanie palić w płucach i wreszcie będzie można zająć się życiem.

Jednak jeśli chodzi o Persów sprawa ma się trochę inaczej. Najwidoczniej pustynia pustyni nierówna. Znaleźli oni czas i sposoby na przystosowanie sobie pustyni w stopniu znacznie większym niż inne ludy. To oni jako pierwsi na świecie opracowali technologię budowy specjalnych podziemnych kanałów nawadniających nazywanych Kanatami, dzięki którym na spore odległości (od kilku do nawet 70 kilometrów) transportowana była woda. Dzięki temu wsie, które teoretycznie nie miały prawa istnieć w tak beznadziejnych warunkach z powodzeniem praktykowały rolnictwo i hodowlę zwierząt. To właśnie od Persów technologia ta rozprzestrzeniła się na cały świat. Do Ameryki zabrali ją Hiszpanie, Arabowie zapożyczyli po sąsiedzku, a do Chin dotarła dzięki Jedwabnemu Szlakowi. W całym Iranie szacowana łączna długość owych kanałów sięga 300.000 kilometrów i co ciekawe spora cześć jest cały czas w użytku. Cały system i to jak Persowie na różne sposoby rozwiązali wieczny problem niedoboru wody jest mega fascynujący i jak kogoś interesuje to bardziej to więcej można znaleźć chociażby na Wikipedii.

Kaszan

Ponownie, tak jak w Armenii znaleźliśmy się na Jedwabnym Szlaku, gdzie jeszcze nie tak dawno, zamiast niekończącego się korowodu pędzących ciężarówek, pustynię z wolna przemierzały wielbłądy obładowane w dobra, które na drugim końcu świata warte były kilkumiesięcznej tułaczki.

Zostaliśmy wraz z rowerami wysadzeni za bramkami autostrady. O godzinie 5 rano czuję lekkie szarpnięcie za nogawkę i ciche wołanie jednego z kierowców „Mister! Kaszan!”. Patrząc na zegarek myśleliśmy, że to rozświetlone tysiącami lamp miasto w dole to może być Teheran, ponieważ o tej godzinie właśnie tam powinniśmy dopiero być. Okazuje się jednak, że bus przyjechał dwie godziny wcześniej i kompletnie zaspani musieliśmy zabierać się po ciemku za skręcanie rowerów. Szkoda, chcieliśmy zobaczyć chociaż Teheran nocą i Qom – będące religijnym centrum kraju. Mimo wczesnej godziny powietrze już jest złowrogo nagrzane, a przecież dopiero zaczyna się rozjaśniać i według logiki jest to ten czas kiedy temperatura powietrza jest najniższa w ciągu dnia.

Powoli, dwupasmową i totalnie pustą drogą zjeżdżamy lekko z górki do centrum Kaszan. Na klombach, przy drogach i rondach intensywnie pracują zraszacze. W mieście pustki, wszystko dopiero budzi się do życia,  jedynie gdzieniegdzie służby miejskie zamiatają piasek z drogi, który prawdopodobnie i tak zostanie nawiany z powrotem następnego dnia. Po krótkiej wizycie w sklepie i zaopatrzeniu się w specjalne zapasy wody pędzimy na południe, na spotkanie z pustynią. Naszym najbliższym celem jest Jazd – oddalony o jakieś 400 kilometrów, czyli cztery dni drogi stąd.

Żar się leje

Gdzieniegdzie jeszcze jest zielono, czasem mijamy kilka drzewek czy kolczastych krzewów, ale im bardziej oddalamy się od miasta (a tym samym wody) tym mniej jest roślinności. Już to wiemy… będzie upalnie.  Jest godzina 10, a skóra już niemiłosiernie pali. To jest dokładnie to samo uczucie kiedy wyciągacie pizzę z piekarnika macie głowę zbyt blisko jego rozgrzanego wnętrza, lub też susząc włosy nieopatrznie skierujecie powietrze idealnie na twarz. Mało przyjemne.

Początkowo jedziemy niezbyt uczęszczaną drogą prowadzącą przez nieduże wsie Abouzeidabad oraz Hasanabad, ale po kilkunastu kilometrach odbijamy na główną drogę, którą dojedziemy już do samego Jazd.

„Struna wiatru trąca piasek, piasek drży i śpiewa.”

Wielbłąd na pustyni  Pustynia w środkowym Iranie  Meczet w Mahabad

Pustynia tutaj jest głównie kamienista i mało ma wspólnego z znanymi piaskami Sahary czy innymi sławnymi pustyniami. Jedynie kilka kilometrów za Kaszan można znaleźć parę małych wydm. Cała reszta krajobrazu to wszechogarniająca pustka, co jakiś czas zaburzona pojawiającymi się wioskami i starymi, podupadającymi Caravanseraiami.

Rowerem przez pustynię
Rowerem przez pustynię
 
Chwila dla sponsora
Chwila dla sponsora
 
Rowerem przez pustynię
Rowerem przez pustynię
 
Czasem bywa nawet zielono!
Czasem bywa nawet zielono!
 

Caravanserai

Miejsca gdzie karawany kupców i pielgrzymów przemierzające Jedwabny Szlak mogły się zatrzymać,  posilić, uzupełnić zapasy wody,  wymienić się informacjami z innymi podróżnymi, a przede wszystkim złapać wytchnienia po morderczej wędrówce.  Cały jedwabny szlak od Armenii,  aż po zatokę Perską był usiany niegdyś licznymi caravanseraiami, będącymi nierzadko cackami architektonicznymi dawnej Persji. Miały one kształt kwadratowy lub prostokątny i były ogrodzone wysokimi, zbudowanymi z cegły i kamienia murami. Na środku był duży dziedziniec, po bokach którego znajdowały się pokoje gościnne. Wewnątrz znajdowały się łaźnie, młyn,  piekarnia, bazar, miejsce do modlitwy czy tez budowle zwane Ab Anbar będące tradycyjnymi, perskimi rezerwuarami świeżej wody, działającymi zresztą do dnia dzisiejszego (budowle na zdjęciach poniżej z charakterystycznymi kopułami). Był też kominek, gdzie można było rozpalić ogień w zimne dni, a tam, gdzie temperatury były nie do zniesienia budowało się wieże wiatrowe, skutecznie chłodzące pomieszczenia.

Woda na pusyni

Caravanserai
Caravanserai
 
Ab Anbar
Ab Anbar
 
Ab Anbar
Ab Anbar
 
 
Miejsce odpoczynku
Miejsce odpoczynku
 

Wraz z wybiciem godziny 12.30 miarka się przebrała i zgodnie stwierdzamy, że nie da się już dalej jechać. Szukamy cienia. Tak się akurat składa, że dotarliśmy do wsi Khaled Abad gdzie robimy sobie przerwę w parku. Kładziemy się na kilka ładnych godzin pod jedną z betonowych altanek, których w całym Iranie jest od groma. Co chwila, w każdej większej mieścinie. Konsumujemy rozgrzanego na słońcu arbuza, chłodną wodę nabraną chwilę temu z przydrożnego agregatu, które w Iranie także są praktycznie w każdym mieście.

Dystrybutory wody w Iranie

Zmasakrowani podróżą autobusem próbujemy zasnąć, jednak temperatura w okolicach 45 stopni skutecznie to uniemożliwia. Poza tym betonowa konstrukcja dodatkowo oddaje ciepło i mimo, że jesteśmy w cieniu, zamiast wypoczywać, męczymy się niemiłosiernie do późnych godzin popołudniowych.

Ponowny start ma miejsce dopiero po godzinie 17, ale ciągle ciężko mówić tutaj o ochłodzeniu. Mam nawet wrażenie, że ziemia dopiero oddaje temperaturę i jest jeszcze gorzej.  Jak najczęściej jest to możliwe robimy postoje. Raz dostajemy butelkę zamarzniętej wody od robotników drogowych zaklejających dziury w jezdni, innym razem zauważamy kanał z wodą, a po kolejnych 30 minutach jazdy ma miejsce cud! Allah wysłuchał nasze modły i oto za niewielkim murowanym domkiem nieznanego przeznaczenia, kawałek od drogi znajdujemy jacuzzi!

Jacuzzi na pustyni!
Jacuzzi na pustyni!
 
 

Aż żal było opuszczać to miejsce. Ponownie startujemy po 19, ale nie ma już zbyt wiele czasu na jazdę. Godzinkę później robi się już ciemno i trzeba szukać miejsca pod namiot. Początkowo próbujemy znaleźć jakiś nocleg na gospodarza, ale po kilku niepowodzeniach rezygnujemy i znajdujemy opuszczone zabudowania będące w bezpiecznej odległości od następnej wioski i drogi. Prawdopodobnie jakieś stare pozostałości po zagrodach dla baranów czy coś w tym stylu. Wreszcie w przyjemnym chłodzie bierzemy się za tradycyjny makaron i idziemy spać, zamykając szczelnie namioty z obawy przed skorpionami i innym dziadostwem. Na licznik wpada 117 kilometrów podczas 6 godzin i 40 minut jazdy. Chyba całkiem niezły wynik ;)

Nasz nocleg
Nasz nocleg
 

A na koniec zapraszam na blog Gdzie są Kasperki po więcej ciekawych miejsc z Kaszan i okolic.

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

7 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *