Podróż była długa i wybitnie męcząca. Zdecydowanie bardziej wolę męczyć się na rowerze niż walczyć całą noc z niewygodną pozycją w autobusie. Jesteśmy dwie godziny przed czasem w Kermanszah i szczerze kocham za to tutejsze autobusy. Kończymy wycieczkę na wielkim dworcu autobusowym oddalonym kilka kilometrów od centrum. Ledwo wygramoliliśmy się z busa, ledwo poskręcaliśmy rowery, wokoło nas było już 5 kierowców proponujących podwózkę taksówką. Bez skrępowania podeszli, pooglądali, bez pytania wyjęli ciastka z naszego woreczka leżącego na ziemi (!) i przyglądali się, bezczelnie zajadając. Troszeczkę się zdenerwowaliśmy tym obcesowym ich zachowaniem a Piotrek zwłaszcza, bo stracił ostatnia paczkę ciastek. Tłumaczę panom (jakby nie zauważyli), że z rowerami jesteśmy i z ciekawości pytam, jak to oni wyobrażają sobie spakowanie ich do taksówki? Oni zachowują się jednak jakby pora była zbyt wczesna na myślenie i powtarzają tylko niewzruszenie: no problem mister, no problem.
Jest dobrze. Priorytetem na ten ranek jest wymiana pieniędzy, ponieważ powoli zaczynają kończyć mi się riale, a przed nami perspektywa kilku dni jazdy bezdrożami Kurdystanu, gdzie kantoru raczej się nie uświadczy. Tak się składa, że dzisiaj piąteczek, o czym oczywiście zapomnieliśmy. Piątek to dzień wolny/święty w Islamie, a co za tym idzie wszystko jest pozamykane. Sklepy, markety, instytucje, kantory – czyli zasadniczo to czego potrzebujemy. Piątek to także dzień ulicznych modlitw o czym przekonujemy się już po kilku kilometrach jazdy:
Panie, wymień pan dolary!
Niefortunnie wjechaliśmy w złą drogę i zamiast na męską część ceremonii, trafiliśmy do pań. Zatrzymuje nas policjant i stanowczo kiwając głową sugeruje, żebyśmy pojechali inną drogą. Postanawiam mundurowego trochę zbić z tropu i zapytać o wymianę walut. Haczyk został połknięty. Chciałem wymienić jedyne 10 dolarów. Pan policjant upewniwszy się, że nie ma u siebie w portfelu odpowiedniej, zadowalającej mnie sumy, zwołuje pozostałych pilnujących porządku kumpli i robią naradę. Mimo że grupka zrobiła się już całkiem pokaźna. Łudziłem się, że chociaż policjanci zarabiają tutaj przyzwoite pieniądze, no ale niestety. Chyba, że te wszystkie miliony trzymają w słoikach na strychu, bo dalej nikt nie miał wymienić nieszczęsnych 10 dolarów. Nasz policjant wcale nie chciał dawać za wygrana i widać było, że postawił sobie za cel numer jeden dociągnąć sprawę do końca. Trafiło na przypadkowo przechodzącą grupę kobiet. Czy to z własnej woli, czy lekko przymuszonej pewna pani w czarnym czadorze zgodziła się wymienić nam pieniążki. Zamiast dolarów zażyczyła sobie euro, a targu dobiliśmy po trochę zaniżonym kursie. Pięknie dziękujemy, pytamy jeszcze o drogę, a także najbliższy otwarty sklep i żegnamy się z naszymi dobrodziejami.
Koniec Ramadanu i udawana gościnność?
Tak się składa, że wczoraj było wielkie święto muzułmanów Id al-Fitr. Zakończył się miesiąc postu, a co za tym idzie bez obaw i skrępowania możemy jeść wszędzie, o każdej porze i bez chowania się po krzakach. Dlatego też na idealnie przystrzyżonym trawniku rozłożyliśmy pseudo kocyk w postaci wielkiego worka, w który piekarnie zawijają chleb lawasz. Śniadanie jak śniadanie, wszystkie podobne do siebie i niczym szczególnym by się nie zapisało w naszej pamięci gdyby nie gość, których podszedł do nas pogadać.
Wysoki, w średnim wieku facet, zapytuje czy może nam jakoś pomóc i czy podoba nam się w Iranie. Jest to jednak tak często zadawane pytanie, że kiedy miałbym pisać o każdym takim spotkaniu, zanudzilibyście się tutaj na śmierć. Pan miał za żonę Ukrainkę, ale także nie to było powodem dlaczego zapamiętałem go jakoś szczególnie. Kiedy odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że nic nam nie potrzeba, a wszyscy w Iranie są niesamowicie dla nas dobrzy i gościnni, on wzdychając odparł lekko zasmuconym głosem: „Tak to jest. Jesteśmy dobrzy dla przyjezdnych, ale nie dla siebie nawzajem”. Nijak nie wiem jak się do tego odnieść i trzeba przyznać, że dał nam trochę do myślenia. Może miał rację, może miał gorszy dzień, może coś w tym jednak jest, że ludzie faktycznie są milsi dla gości z zagranicy niż dla swoich rodaków i może nie tyczy się to tylko Irańczyków, a wszystkich po trochu? Nie wiem.
Ciekawostką są rozsiane dosłownie wszędzie takie oto puszki. Można natknąć się na różnej wielkości, ale tak jak na zdjęciu są zdecydowanie najczęściej spotykane, a przysięgam, że jest ich w Iranie całe mnóstwo. Czasem zdarzało się, że na poboczu drogi stało kilka w odstępie 3 metrów od siebie. O co chodzi? Jak się nietrudno domyśleć, są to skarbonki. Pieniążki są zbierane na ubogich, organizacja działa bardzo prężnie i co ciekawe, nie ma nic wspólnego z kościołem.
Super się czyta. Wiele dowiaduję się dopiero z Twojego bloga , więcej aniżeli z opowiadań po powrocie z podróży… :)
Jak ja zazdroszcze… Dziękuję za każdy wpis :) Czekam na kolejne :)
Kachna! Zachęcam do podania maila po prawej w newsletterze. Nic Cie nie ominie! ;)
Ciekawe czy u nas „zafunkcjonowałyby” takie puszki ? Jak długo ?
Osobiście przyznam, że jakoś sobie tego nie wyobrażam…
[…] godziny spędzamy w mieście, po czym także busem udajemy się 600 kilometrów na północ – do Kermanszach – gdzie temperatura powinna być dużo bardziej znośna. Tak więc, co można robić przez […]