Zgodnie z Martą stwierdzamy, że jest to najciekawsze i najpiękniejsze miejsce w Mongolii jakie widzieliśmy. Niesamowity klasztor buddyjski – Amarbayasgalant. Niesłychanie klimatyczna i rewelacyjnie wkomponowana w rozległą dolinę świątynia, do której prowadzi wymagająca, ciągnąca się przepięknym stepem, wolna od samochodów droga. Zapraszam jednak nie tylko do zdjęć, ale także do przeczytania całego opowiadania. Z pewnością warto poświęcić mu kilka minut. Będzie się działo!
Zacznijmy od tego, że jechaliśmy całkowicie inną drogą, niż początkowo zakładaliśmy. Był to zupełny zbieg okoliczności – omyłkowo, kilkukrotnie skręciliśmy w złą drogę. Wyszło jednak zdecydowanie na plus, gdyż jak się później okazało – pomijając już sam majestat i urodę klasztoru Amarbayasgalant, był to jeden z urodziwszych fragmentów jaki przejechaliśmy w Mongolii.
Zatem, zanim przejdziemy do nieco większej ilości tekstu – kilka zdjęć. żeby nie było, że kłamię!
Stepowanie – dzień pierwszy
Pobłądziliśmy, a raczej – nie przygotowaliśmy się odpowiednio. Dokładnie to ja, jako ten odpowiedzialny za nawigację. Niby sowieckie mapy militarne miałem (będzie o nich tekst!), papierowe mapy także, GPS działał aż miło, znam także rosyjski, dzięki któremu można dogadać się z niektórymi Mongołami. Jak to się stało, że zabłądziliśmy? Nie mam pojęcia.
Punktem odniesienia była miejscowość Orkhon Sum. Miejscowość, na którą mieliśmy odbić w niedalekiej przyszłości. Hmm. Nazwa na tyle łatwa, że nie da się jej pomylić z niczym innym – myślałem jeszcze rano.
Z takim przekonaniem nawijam więc z Martą pierwsze kilometry na koła. Na drodze prym wiedzie asfalt. Nagle, po 10 kilometrach, na rozdrożu pojawia się znak. ORKHON SUM – mówi wyskrobany w betonowej konstrukcji napis. Czytam, analizuję. Przecież miało być kolejne 20 kilometrów do skrętu na Orkhon Sum, a tutaj już znak? Nie dowierzam, jednak nie będę się przecież z mongolskim zarządcą dróg spierał. Po krótkiej naradzie stwierdzamy jednak, że skręcamy z asfaltu.
Zaczyna się szuter, który jak się wkrótce okaże – nie opuści nas przez najbliższe 100 kilometrów. W zamian, jako wynagrodzenie otrzymujemy pierwsze widoki na przepastną dolinę rzeki Orkhon. I w tym momencie mnie olśniło…
– No jasna cholera! – mówię sam do siebie. Przecież nazwa miejscowości, do której mieliśmy skręcić, aby wyjechać na właściwą drogę bierze się właśnie od tej najdłuższej rzeki Mongolii! Pytam po raz wtóry o drogę. Tym razem pada na garstkę kobiet plotkujących przy jednym z domów. Jak się okazuje „Sum” oznacza miejscowość po mongolsku i co śmieszniejsze, mówi się tak na kilka kolejnych, znajdujących się wzdłuż rzeki Orkhon. Zatem będąc w miejscowości Orkhon Sum, do tej właściwej mamy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów.
Zachęcam też zajrzeć do praktycznego tekstu o Mongolii, gdzie znajdziesz wszystko co potrzebujesz jadąc do Mongolii
W tym momencie zaczyna się, to co najbardziej lubię w podróżach. Niepewność, niespodzianka, przygoda. Do klasztoru Amarbayasgalant mamy ciągle jakieś sto kilometrów, gdyż nawet z tej pobocznej, przez nikogo praktycznie nieuczęszczanej drogi musimy odbić w jeszcze jedną, jeszcze bardziej boczną, na której nie uświadczymy już w ogóle nikogo. Sto kilometrów przepięknej Mongolii!
Przeprawa przez rzekę
Droga jest dość trudna. Licznik rowerowy niezbyt często wskazuje więcej niż 10 kilometrów na godzinę. Jak dzień długi drogę umilają nam tysiące świerszczy, od czasu do czasu przebiegnie przed nami maleńki tarbagan, a na niebie dostojnie przeleci kilka orłów szukających jakiejś padliny na obiad. Przez najbliższe godziny jedziemy ciągle z widokiem na majestatyczny Orkhon. Rzeka to spokojna, szeroka, meandrująca tak, że patrząc z oddali, trudno odgadnąć w którym kierunku płynie. Uczta dla oczu.
Kliknij w poniższe.
Nazajutrz, po spokojnej nocy, porannych odwiedzinach dzikich koni i spakowaniu namiotu udajemy się w kierunku promu na rzece. Tego najbardziej się obawialiśmy, gdyż wiedziałem, że czeka nas przeprawa przez rzekę, ale nie wiedziałem czy będzie tam jakikolwiek most. Nieliczni spotkani po drodze ludzie mówili, że coś tam jest, że jakoś rzekę można przekroczyć. Tłumaczyli, kreślili gestami jakieś dziwne formy, konstrukcje, starali się opisać mi coś, czym rzekomo można przekroczyć rzekę. Za nic zrozumieć nie mogłem co nas czeka, a widząc już sam prom na własne oczy, stojąc przed nim bezpośrednio, zrozumiałem, że za nic w świecie wytłumaczyć mi tego nie mogli. Konstrukcja dziwna, jedyna w swoim rodzaju, obsługiwana przez nie wiadomo kogo.
Wajcha od promu
Dobijamy do brzegu. O dziwo, przed promem stoi jakiś stary samochód. Dziwne, bo nic nas nie mijało jak dzień długi. Przed nim czteroosobowa, kolorowo poubierana familia, wyraźnie naradzająca się w jakiejś kwestii. Gesty, krzyki, atmosfera ogólnego poddenerwowania. Szybko dochodzimy do wniosków, że tak samo jak my, tak i oni nie mają pojęcia jak odpalić tą blaszaną kładkę, aby przeprawić się na drugi brzeg i przy okazji nie zatopić siebie wraz ze swoim pojazdem. Na szczęście Mongołowie do cierpliwych nie należą i impas trwa bardzo krótko. Zwłaszcza mężczyźni, motywowani pierwotną chęcią imponowania płci piękniejszej, nie mogą wytrzymać tej upokarzającej bezradności i zabierają się za uruchamianie promu.
Zatem rower trzeba przez najbliższe 10 kilometrów pchać. W tym momencie pojawia się drugi problem, czyli… bagno. Okazuje się, że pośrodku tegoż stepu płynie mała rzeczka, meandrując praktycznie od jednego pasma górskiego na wschodzie, do drugiego na zachodzie. Tnąc i nawadniając cały step tak, że praktycznie przez kilka dobrych kilometrów brodzimy w wodzie. Jakby tego było mało, w wodzie pełnej bydlęcych odchodów. Marta, jako przyszła lekarka wymienia w kółko wszystkie choroby, wirusy, pałeczki bakterii, które właśnie mamy między palcami stóp (kochane sandałki!), a które przez rany na nogach mają dość prosty dostęp do naszych ciał. Mantra ta trwa przez dobre 30 minut. Ciężko znaleźć mi jakiś pozytyw z pokonywania tego fragmentu trasy.
Opustoszały buddyjski klasztor Amarbayasgalant!
No i jest w końcu bohater dzisiejszego dnia! Z gracją, samotnie stojący u zboczy masywu górskiego, niemalże na samym końcu tej pechowej doliny. Dominuje nad okolicą, majestatycznie ją dopełnia, dodaje jeszcze większego uroku, godności, magii. Warto zaznaczyć, że jest ten wpisany na listę UNESCO, XVII-wieczny klasztor buddyjski, jest jednym z trzech największych kompleksów klasztornych w Mongolii. Jest on także jednym z nielicznych, które nie zostały w pełni zniszczone podczas stalinowskich czystek religijnych. Zniszczone zostało „zaledwie” 10, z 37 świątyń.
ENG – Good Monday to all of you! I was the most beautiful Buddhist temple which we saw in Mongolia PL – Dzień dobryyyyy! To była zdecydowanie najpiękniejsza świątynia buddyjski jaką widziałem w Mongolii. #Amarbayasgalant #widokZrana #landscape #traveling #podróże #mongolia Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Karol Werner (@kolemsietoczy)
Na terenie klasztoru jesteśmy praktycznie sami. Przechadzając się pomiędzy jego starymi budynkami, spotkaliśmy zaledwie dwóch młodych mnichów buddyjskich. Reszta zapewne spędza wolny, popołudniowy czas w domach obok. Te klasztorne, w których niegdyś medytowali i uczyli się mnisi, są teraz zupełnie opustoszałe, dawno nie pełnią już swojej funkcji. Na dobrą sprawę, w użytku są tylko świątynie.
To tyle. Nie będę się tym razem rozpisywał o klasztorze, gdyż zdjęcia są wymowniejsze od treści. Zatem dziękuję za uwagę i zapraszam do innych tekstów. Dajcie znać, jak się podobało! :)
Świetne są te panoramy!
Cieszę się! Niedługo z Cypru cały wpis właśnie z panorama! ;)
Faktycznie wygląda to zachęcająco. Może też się skuszę na wydanie niecałych 20$ na tą wtyczkę? :)
Alez piekne zdjecia! Cudne miejsce!! Zazdroszcze :)
Nie ma chyba drugich takich bezkresnych przestrzeni, ja w Mongolii! Dobry pomysł z panoramami, a szczególnie z wstawkami tekstowymi, urozmaicają oglądanie :)
yea! ;)
Spoko opcja z panoramą
no to spoko :D
Cudne, Miśkowe marzenie do zrealizowania, klasztor fantastyczny. A masz może jakieś zdjęcia z wnętrz? Czy zamknięte na 4 spusty?
Same budynki? Jedynie na filmach, które jak tylko posklejam to wrzucę :)
Fantastyczny pomysł z tymi panoramami!
Niesamowite miejsce i piekne zdjecia!
Nie sposób wyrazić tego, w jak mocny sposób mnie inspirujesz tymi widokami, oraz niebanalnymi opisami miejsc i kultur. Poprzednim razem urozmaiciłeś mi zwiedzanie Gruzji i okolic, a tymczasem tylko czekam na moment, w którym wyruszę właśnie w stronę Mongolii, Nepalu i Indii. Wielki ukłon za dzielenie się swoim doświadczeniem :)
Nawet nie wiesz jak takie wiadomości motywują do siadania po pracy nad blogiem! :) Dzięki również i szerokości
Bardzo trafiony pomysł z panoramą, oby było takich więcej :)
Bardzo fajnie napisane a zdjęcia jak zawsze cacuszko :)
ekstra! Ktoś czytał nie tylko foty oglądał :D
przepiękne zdjęcia-dziękuje
to ja dziękuję :)
Jak zwykle świetne zdjęcia, panoramy też całkiem, całkiem ;-) Mongolia na tych obrazkach prezentuje się naprawdę pięknie, moim zdaniem to najbardziej zachęcający wpis w Twojej mongolskiej serii. Aż się chyba za biletami do Mongolii będę musiał rozejrzeć ! ;-)
Świetne zdjęcia, taka świątynia w środku bezkresnego stepu musi robić niesamowite wrażenie. Szczególnie to widać na widoku z góry. Dotarłeś do informacji, co powodowało usytuowanie klasztoru w tym a nie innym miejscu, z dala od głównej drogi?
podobają mi się bardzo te panoramy :D
najlepiej! uwielbiam takie wpisy
Niesamowite te zdjęcia robisz.
Dziękuję! ;)
powinno mnichom pozwolić wrócić klasztor aby ożył ..
rewelacja!
Super pomysł z tą panoramą, oddaje dużo więcej niż zwykłe zdjęcie :) piękne widoki, a ten klasztor jak wisienka na torcie, oby więcej takich relacji.
Widziałam w 2012! Jest niesamowity!
Ile kilometrów ogólnie przejechałeś w Mongolii? Mój nawiększy dystans to był 100 km jednego dni i chyba bym nie dała rady następnego dnia wejść na rower. I pchać rower przez bagno przez 10km? No ale jak piszesz przygoda :)
Asfaltem ponad 100, ale to wyjątek. Zazwyczaj na spokojnie, po 30-70km. Już minęły mi czasy kładzenia największego nacisku na kilometry ;)
Niesamowite miejsce, piekne zdjecia, zachwycajace panoramy (!!!!), tylko mam nadzieje, ze nie zlapaliscie nic po tej przeprawie bagnem pelnym krowich odchodow;)
Wygląda na to, że jakimś cudem nic nikt nie złapał. Ale niezbyt przyjemne to było…
Super wpis, super fotki. Widzieliśmy sporo podobnych klasztorów w Himalajach (zachęcamy do zwiedzenia np. w Ladakh w Indiach), ale te na mongloskich stepach też mają swój nieprawdopodobny urok!
Świetna fotorelacja :-).
Niezwykle inspirujące krajobrazy :)
Świetny opis, świetne zdjęcia! Ile ja bym dał żeby się tam wybrać… Pozdrawiam (-:
My cierpimy na kretynizm przestrzenny i potrafimy się zgubić nawet w mieście ;) natomiast zazwyczaj przynosi to wiele radości, smaczki i perełki, które sprawiają, że ta właśnie podróż staje się niezapomnianą. Co chyba nastąpiło w waszym przypadku :) Widoki mega. Znam ludzi, którzy robili sporo biznesów w Mongolię i kochali ten kraj bezgranicznie. Teraz mogę sobie unaocznić dlaczego :)
Wiesz co, Karol, te zdjęcia przestrzeni są tak świetne, że aż się nie chce czytać tekstu! ;) Wcale się nie dziwię, że się zgubliście ;)
I ciekawi mnie jak przekleiłeś w treści insta?
Karol, bardzo mi się spodobało budowanie napięcia – najpierw monotonia mongolskich przestrzeni, trawa, trawa, góra, trawa (swoją drogą, ona naprawdę ma taki kolor!?) i potem bang – klasztor! I zgadzam się, wygląda po prostu genialnie! Jak dla mnie esencja Mongolii! Taj takiej mitycznej, zakodowanej w naszych głowach, bo zapewne esencja prawdziwej współczesnej Mongolii zlokalizowana dziś jest w Ulanbataar! :) Pozdrawiam!
dokładnie tak. Ułan Bator rządzi i dzieli. Myślę, że dojedziemy także i do tego miasta swojego czasu :)
Jestem pod wrażeniem. Nie będę powtarzał treści zawartych we wpisach wszystkich poprzedników. Ja chociaż przez chwilę jechałem z Wami, oczywiście nie trudząc się drogą pomiędzy zdjęciami. Nie mam prawa Wam zazdrościć, ale chciałbym taka eskapadę przeżyć. Jesteście pozytywnie nakręceni i niech to „koło się toczy” jak najdłużej. Dzięki za świetną fotorelację. Pozdrawiam i Powodzenia.
Cokolwiek znaczy „nie trudząc się drogą pomiędzy zdjęciami” – dzięki za miłe słowa ;)
Jestem pod wrażeniem Waszej przygodowej podróży i pełna podziwu za odwagę.Jednak młodość robi swoje.
Klasztor na takim pustkowiu.Przeraża mnie dotarcie tam rowerami.Trzeba mieć szczęście szczęśliwie tam dotrzeć.
Piękne zdjęcia i opisy.Na pewno nigdy tam nie będę,więc dzięki temu blogowi miło mi się uczestniczyło w tej wyprawie.
Życzę dalszych miłych podróży.
Dzięki bardzo. Zachęcam do zapisania się do newslettera. Będzie więcej Mongolii niedługo :)
Jak zwykle bardzo ciekawie i nieesamowite fotki!! Szczególnie panorama z klasztorną okolicą zrobiła na mnie duże wrażenie!!!Siedząc teraz w pracy i czytając i oglądając Twoje zdjęcia czuję się trochę jakbym sam tam był…….
Jest 1.00 w nocy…. Znów nie mogę oderwać sie od tekstu i zdjęć…
haha ponownie przepraszam! :D
Świetne. Pozazdrościć. Pozdrawiam.
[…] Poświęciłem temu miejscu cały osobny artykuł i to do niego odsyłam. Opustoszały buddyjski klasztor i poszukiwania wajchy do promu. 60 zdjęć. […]
[…] z Dalajlamy, rodzina niedawno była w odwiedzinach, na swego rodzaju pielgrzymce nieopodal w buddyjskiej świątyni Amarbayasgalant, zaś w rogu pokoju znajduje się wielki posążek buddy, który – o ironio – niemal […]