Tajemnicze Aqda i nocleg w świątyni Zoroastrian

W nocy było chyba ze 30 stopni. W namiocie zamkniętym z obawy przed robactwem i innymi skorpionami dodatkowo wilgotność sięgająca gdzieś spokojnie 90%.  Budzę się z totalnie wysuszonym podniebieniem i ciężko mówić tutaj o wyspaniu się. Skraplająca się para ścieka po tropiku, jest godzina 5.30, słońce jeszcze schowane gdzieś tam za horyzontem, w menażce zaschnięty ryż ze wczoraj, a w butelkach odsłonięte dno. Nie jest dobrze. Niby wczoraj, jeszcze przed szukaniem noclegu mieliśmy wody standardowe 3,5 litra, który zazwyczaj wystarcza – lecz nie tym razem. Albo to nasze odwodnione organizmy tak bez opamiętania jak te wielbłądy na pustyni odróżniały zapasy, albo to ten nieszczęsny kolacyjno-śniadaniowy ryż pochłonął ponadprzeciętne ilości.

Bez jedzenia, w rekordowe 30 min zbieramy obozowisko i ruszamy. Żal opuszczać miejscówkę bo jest to jeden z lepszych noclegów na dziko jakich doświadczyłem. Powoli, cały czas prostą jak stół pustynną drogą toczymy się w kierunku miasteczka Aqda oddalonego od naszej miejscówki zaledwie o 10 kilometrów. W gardle tak sucho, że ciężko skupić się na czymś innym niż najbliższy kranik.  Wzrok wlepiam w asfalt, w milczeniu pedałuję przed siebie, a za mną zaś Piotrek, równie mocno milczący co odwodniony.

 Problem wody rozwiązuje się już przy jednym z pierwszych domów. Wybawicielem okazuje się być w średnim wieku mężczyzna podlewający akurat swój niewielki ogródek. Wodę dostajemy nie z węża ogrodowego, a z pięknego dzbanka.  Woda pyszna i zmrożona tak, że w jego środku pływa jeszcze ogromna bryła lodu. Nalewamy sobie również po trochu do bidonów – tak, żeby i Pan miał coś dla siebie – i kierujemy się w boczną drogę, aby zobaczyć stare miasto Aqda.

 Zabudowania pistynne Miasto Ardakan Iran

Grałem kiedyś w taką grę co pod tytułem Prince of Persia. Było to na tyle dawno, że nie rozróżniałem jeszcze Persji od Iranu i na dobrą sprawę było mi wszystko jedno co gdzie leży. W pamięci utkwił mi jednak klimat panujący w tej grze. Stare miasta, skakanie po dachach, charakterystyczne ostre zakończenia okien czy kopuły meczetów zwieńczone półksiężycem. Włóczymy się wąskimi uliczkami miasteczka. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć  wieże wiatrowe, rezerwuary wody,  różne dziwne zabudowania i ciągnące się w nieskończoność, rozświetlone wschodzącym słońcem  mury. Jest też zamek, stary, trzystuletni meczet czy zamknięty bazar. Zabudowania niekiedy odnowione, pięknie wykończone, pomalowane, czasem zaś totalnie w rozsypce. Przy jednej z bram wyjazdowych wisi tabliczka informująca o odrestaurowywaniu Aqda. W imię Allaha, z okazji 30 rocznicy rewolucji Islamskiej w Iranie. Dobrze, że się za to wzięli zanim całe te starożytne zabudowania całkowicie obrócił się w ruinę i rozsypią w pył – jak nasza wczorajsza miejscówka do spania.

W miedzyczasie znaleźliśmy źródełko. Woda pompowana  jest z podziemnych, zakończonych charakterystycznymi kopułami zbiorników, zwanych cysternami.  Sposób pozyskiwania wody w takich pustynnych miasteczkach jak Aqda jest wybitnie fascynujący. Zresztą pisałem już o tym kilka wpisów temu. Napełniliśmy wszystkie butle jakie mieliśmy pod ręką, bidony, no i nas samych.  Jest już godzina 6.30 rano. Wokoło żadnych ludzi. Mimo ramadanu, pierwszy raz zjedliśmy oficjalnie posiłek w mieście (w dodatku zaraz obok meczetu…) korzystając z wody, pozmywaliśmy także ładnie gary. W miedzyczasie zaczyna pojawiać się słońce, a sterczące wysoko ponad kopulastymi dachami minarety nabierają ognistych kolorów. Wtedy właśnie, w idealnym momencie niemal potykamy się o schody, którymi można wejść na dach i przyjrzeć się okolicy z góry. Naprawdę polecam – gdziekolwiek będziecie w Aqda, czy innych miastach lub krajach o podobnej, pustynnej zabudowie – szukajcie jakiegoś wejścia na dach. Piękna sprawa.

Po niedługim błądzeniu wydostajemy się na główną drogę prowadzącą do Jazd. Jednak zanim zaczniemy dzisiejsze pedałowanie na dobre, zatrzymujemy pod sklepem – jednak nie tak do końca w celu uzupełniania zapasów jedzenia czy picia (chociaż również kupujemy jakieś piwko i Sprite). Na śniadanie zaprasza nas kilku kierowców jadących swoimi załadowanymi do granic niemożliwości, niewielkimi ciężarówkami. Jest jajeczniczka na pomidorach, obowiązkowy czaj,  chleb lawasz no i oferta podwózki do samego Kerman – czyli jakieś 500km na południe. Niestety propozycję musimy odrzucić, ponieważ naszym docelowym miejscem – oddalonym najbardziej na południe  jest Jazd – skąd jedziemy już w drogę powrotną przez Kurdystan irański, iracki oraz Turcję. Zgadzamy się natomiast na śniadanie, a jakże! W takim uśmiechniętym towarzystwie to aż sama radość i grzech odmówić – zwłaszcza, że ryżu było tak niewiele. Dorzucamy się ze swoimi plackowatymi chlebami lawasz do ogólnej puli i siadamy na niewielkim, wspólnym dywanie.

Spiekota dnia codziennego

Oficjalnie można już zacząć dzień z rowerem. Wykręcimy jakieś 115 kilometrów tego dnia, co na totalnie płaską drogę nie jest jakimś wybitnym wyczynem. Standardowo już i tradycyjnie w okolicach 11 pustynia zaczyna płonąć. Powietrze pali w płucach, a woda w bidonie, która jeszcze chwilę temu nadawała się do picia, teraz mogłaby śmiało służyć do zaparzenia czaju.

Minęliśmy miasto Ardakan i na przerwę zatrzymaliśmy się w następnym, położonym kilka kilometrów dalej –Meybod. Wymieniliśmy jeszcze troszeczkę dolarów na riale, kupiliśmy nieprzyzwoicie taniego arbuza i wzięliśmy się za szukanie cienia. Piotrek uparł się – i słusznie – żeby szukać jakiegoś klimatyzowanego pomieszczenia, ponieważ ciągle jeszcze mamy w pamięci te morderczą przerwę pierwszego dnia na pustyni, kiedy to zatrzymaliśmy się w parku pod betonową wiatą, a rozżarzone powietrze tak nas wymęczyło, że po 4 godzinach pseudo odpoczynku wystartowaliśmy jeszcze bardziej zmasakrowani.

Padło na sklep budowlany. Panowie nie mieli nic przeciwko, żebyśmy się usadowili wraz z rowerami gdzieś z boku – zaraz obok wystawowych kafelek i paneli podłogowych. O tej porze i tak nigdzie nie ma klientów, nikt nie wystawia nosa z domu, wszyscy siedzą przy klimatyzatorach. Panowie – bardzo miło z ich strony – podrzucili nam po soczku i ciastkach, posiedzieliśmy trochę, rozłożyliśmy sobie maty dmuchane, ja poczytałem książkę, posłuchałem muzyki, a Piotrek chrapał w najlepsze. Kilka zdjęć:

W kierunku Jazd

Do Jazd mamy zaledwie 40 kilometrów więc ponowne kręcenie korbą zaczynamy z wolna o 17. Dalej jest koszmarnie ciepło, ale ileż można siedzieć bezczynnie  w jednym miejscu. Wyjeżdżamy główną drogą z miasta, wzdłuż której, w idealnych odstępach od siebie powbijane w ziemię są znaki imitujące tulipany z twarzami Mudżahedinów, którzy zginęli podczas działań rewolucyjnych w 1979 roku. Zgodnie z legendą na grobach tych, którzy polegli za Iran wyrastają właśnie tulipany. Znajdzie się też Chomeini, także w otoczeniu tulipanów…

Obraz Malowidło Chomeiniego

W tempie ekspresowym docieramy do Jazd, gdzie na przedmieściach zaczynamy się rozglądać za jakimś noclegiem na gospodarza. Poza tym, po drodze pękła mi pierwsza szprycha i wreszcie przyda się ogromny, ciężki klucz 24 do zdejmowania wolnobiegu, który wiozę cały czas na dnie sakwy.

Po kilku nieudolnych próbach dogadania się z ludźmi albo nic z tego, albo zostajemy wysłani na plac zabaw obok głównej drogi, albo otwiera kobieta i z żalem stwierdza, że to ona by nas z chęcią przygarnęła, ale męża w domu nie ma… Powoli robi się ciemno, a my wbijamy się coraz głębiej w miasto, tym samym coraz bardziej oddalając od awaryjnej pustej przestrzeni pod namiot. W końcu lekko zrezygnowani zaczynając już wyjeżdżać zaczepiamy młodego chłopaka w koszulce FC Barcelony. Trafiliśmy szóstkę w totka, bo Peyman jest studentem angielskiego na uniwersytecie Jazd i poza tym, że można się w końcu bez problemu dogadać –  mówi, że nam pomoże z noclegiem!

Zoroastryzm

Peyman jest także Zoroastrianinem lub jak też się ich nazywa – Zaratusztrianinem. Nie muzułmaninem, a zoroastrianinem – czyli wyznawcą jednej z najstarszych monoteistycznych religii świata, która powstała już tysiąc lat przed Chrystusem. Zoroastryzm był przed islamizacją główną religią Iranu, teraz zaś wyznawców jest nie więcej niż 40.000 – czyli zaledwie trochę więcej aniżeli żydów. Żyją w kraju radykalnie muzułmańskim, ale jak twierdzi Peyman- cieszą się w pełni prawami jako konstytucyjna mniejszość religijna. Mówi nawet, że ich kobiety wcale nie musza zakrywać głów chustami i chociaż nie widziałem ani jednej z odsłoniętymi włosami to powiedzmy, że wierzę mu na słowo.

Zoroastrianie są przez muzułmanów nazywani czcicielami ognia. Niedaleko od Jazd – będącego głównym ośrodkiem tej religii w Iranie – w górach znajduje się jaskinia Chak Chak, w której od tysięcy lat podtrzymywany jest właśnie ogień. Całą ideologia tej wiary nie odbiega wiele od znanej chrześcijanom, żydom czy muzułmanom. Sąd ostateczny, czyściec, niebo, piekło i takie właśnie sprawy…

Ciekawszym wierzeniem Zoroastrian jest to, że uważają ciało po śmierci za nieczyste, zbrukane. Z tego powodu nie mogą oni grzebać ciał w ziemi, ponieważ jest ona uważana za nad wyraz czystą. Spalić ciała także nie mogą, bo jak wiadomo są oni wyznawcami ognia, który również uważają za najświętsza świętość. W ten sposób Zoroastrianie są trochę w kropce, ale wymyślili jeszcze lepszy sposób żegnania zmarłych. Stworzyli tak zwane Wieże Milczenia. Można je zobaczyć poza miastem, na południe od centrum. Kładziono tam zwłoki zmarłych i zostawiano na pożarcie sępom – cieszącym się swoją drogą wielkim szacunkiem w Zoroastryzmie – tym samym, nie skażając ziemi. Dopiero resztki doczesne w postaci białych kości były strącane do specjalnego szybu znajdującego się w wieży.

Podobno jeszcze w latach ’60 Wieże Milczenia były regularnie używane. Teraz, kiedy oficjalnie praktyka ta została zabroniona, zwłoki Zoroastrian chowane są w betonowych grobach –tak aby nie skazić ziemi.

Photo from http://andrewschneider.com/
Photo from http://andrewschneider.com/
 

Nocleg w Świątyni Zoroastrian

Wracając zatem do noclegu! Po niekrótkich pertraktacjach z przełożonymi i poszukiwaniu klucza dostajemy pozwolenie na rozbicie namiotu w … Świątyni Zoroastryjskiej! Jednej z kilku działających w Jazd. To się nazywa fart. Świątynia składa się z dwóch kwadratowych, niewielkich placów, oczka wodnego, a przez środek w kamiennym korycie płynie niewielki strumień. Obok świątyni, raptem kilkanaście metrów dalej znajduje się meczet, gdzie akurat muezin zaczyna nawoływać ludzi do wieczornej modlitwy. Niesamowity klimat. Dostajemy do dyspozycji kuchnię, wodę do umycia, także zostajemy zaproszeni na mecz koszykówki, ale jesteśmy tak zmasakrowani jazdą, że musimy odmówić. Ograniczamy się do ryżu, kilku szklanek czaju no i idziemy spać.

Noleg w świątyni Zaratusztrian Iran  Spagetti

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

17 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    • Eh no niestety… z Jazd powrót do Esfahan i przez Kurdystan na północ… :) Ale następnym razem, kto wie…

  • „Ciekawszym wierzeniem Zoroastrian jest to, że uważają ciało po śmierci za nieczyste, zbrukane. Z tego powodu nie mogą oni grzebać ciał w ziemi, ponieważ jest ona uważana za nad wyraz czystą. Spalić ciała także nie mogą, bo jak wiadomo są oni wyznawcami ognia, który również uważają za najświętsza świętość. W ten sposób Zoroastrianie są trochę w kropce, ale wymyślili jeszcze lepszy sposób żegnania zmarłych. Stworzyli tak zwane Wieże Milczenia. Można je zobaczyć poza miastem, na południe od centrum. Kładziono tam zwłoki zmarłych i zostawiano na pożarcie sępom – cieszącym się swoją drogą wielkim szacunkiem w Zoroastryzmie – tym samym, nie skażając ziemi. Dopiero resztki doczesne w postaci białych kości były strącane do specjalnego szybu znajdującego się w wieży.”

    Bardzo ciekawe, tylko na mój chłopski rozum trochę niespójne, chyba, że w tej ichniej teologii jest coś, o czym nie wiem, bo skoro truchło jest nieczyste i w ziemi chować go nie wypada, to jak tu „szanować” sępa, który je zżera. Właśnie takie pytanie zdałbym jakiemuś zoroastrianowi – mając nadzieję, że nie skończę jak Sokrates ;)

    pozdrawiam serdecznie :)

    • Może szanować sępa za to, że dzięki niemu nie mają problemu z chowaniem ciała? Akurat wierzenia i religie często są pokrętne, więc zawsze znajdzie się jakieś wytłumaczenie… ;)

    • Jaki Pan… na 'Pan’ trzeba mieć krawat! ;)
      Nie byliśmy nawet w Teheranie. Przejechaliśmy busem z Tabriz do Kashan. Niestety poruszanie się rowerem po takich molochach jak Teheran to jest beznadziejne doświadczenie i całkiem świadomie zrezygnowaliśmy ze stolicy.

  • Tak mniej więcej – z tym, że nie ta skala trudności. Tam są mostki, tutaj jest kilkanaście milionów ludzi i niewiele mniej samochodów….

    • Ależ oczywiście; problem podobny – powód zupełnie inny.

      Skoro mowa o Wenecji, to proszę sobie wyobrazić inwalidę na wózku. Podobno, wg jakiś tam europejskich gremiów, Wenecja została obrana najmniej przyjaznym dla inwalidów miastem. I chyba mieli racę, bo samemu pamiętam, że ostatniego dnia mojego pobytu w tym mieście, szwendanie z podręcznym bagażem na kółkach przyprawiało mnie w szewską pasję.