Gruzja i cmentarze winem płynące

Pierwszy nocleg za nami. Pobudka przychodzi z trudem. Wstajemy mega zmęczeni, wszystko wilgotne, nad głowami gęste chmury i ogólnie brak chęci. Przesuwanie czasu o te kilka godzin i brak snu dnia wczorajszego zrobiły swoje. Ciężko jest się przedstawić od razu na ten znany nam z wcześniejszych wyjazdów „tryb wyprawowy”.

Zawsze startowało się z domu i wracało różnymi środkami transportu ziemnego. Dziwny jest taki przeskok. Tutaj pierwszy raz rower zostaje spakowany do kartonu, szybko przetransportowany i poskręcany na miejscu. Gdzieś brakuje nam tego dojazdu do danego kraju, będącego swojego rodzaju wyczekiwaniem czegoś nowego. Zawsze wszystko zmieniało się stopniowo – kilometr za kilometrem. Teraz po 3 godzinach lotu mamy nowy kraj, nowych ludzi, nowy klimat, nową przyrodę, nowe wszystko. Ciałem jest się już w Gruzji, ale umysłem jeszcze w mapach, planach podróży i tej całej logistyce związanej z wielomiesięcznymi przygotowaniami. Kilka dni nam zejdzie na przestawienie się i zrozumienie ile kilometrów i dni podróży jeszcze przed nami.

Tymczasem zaczynamy drugi dzień od kilku podjazdów. Są one z reguły dość strome, ale za to względnie krótkie, przez co wydają się być nie tak bardzo nużące. Wraz ze wzrostem nachylenia przerzutka przy najniższych przełożeniach wydaje jakieś dziwne dźwięki. Na zmianę chrobocze i rzęzi, strzela i skrzypi. Mało tego – zaczyna uczyć się wydawać coraz to nowe odgłosy, zmuszając mnie do ciągłego podgłaśniania odtwarzacza mp3. Kiedy już opuszczamy chłodny kanion, zaczynają się ciekawe, górskie widoczki i pomimo beznadziejnego światła można trochę powojować z aparatem i nowym obiektywem.

Zapraszam też do informacji praktycznych dot. Gruzji na blog DalekoNieDaleko.

Gruzińska gościnność

W podróż ze sobą zabrałem dwie książki. Jedną z nich był „Kirgiz schodzi z konia” – Ryszarda Kapuścińskiego.Pierwsze zdanie, jakie autor napisał brzmi:

„Podróż zaczynałem od Gruzji i to był błąd. Gruzja powinna być zakończeniem, a nie początkiem. Wszystko tu stwarza wrażenie przybycia do przystani, dotarcia pod dach […]Piękny to kraj Gruzja.”

Teraz wyobraźcie sobie, kiedy człowiek czyta coś takiego pierwszego dnia wyprawy. Naczytałem się o gościnności Gruzinów, o słonecznej pogodzie tu panującej i innych superlatywach tego kaukaskiego, winem płynącego kraju. Tutaj za to nic się nie dzieje. Ludzie jacyś ospali, pogoda do bani i w ogóle wszystko bardziej pasuje bardziej do pierwszego zdania książki, a mniej do jego wyjaśnienia.

Kiedy już się zastanawialiśmy, czy aby gościnność tutaj nie jest w odwrocie i nie zanika z napływem poszukujących jej polskich turystów, udaje nam się znaleźć nocleg na gospodarza! Zatrzymujemy się zaraz przed kolejnym, dłuższym podjazdem pytając pewnego jegomościa o pozwolenie rozbicia namiotu, gdzieś tam u niego za płotem. Na podwórzu ganiają się kurczaki, indyki i dwa psy. Bieda przeogromna, zresztą jak w całej Gruzji. Czasem, aż chwyt za gardło i strasznie mi głupio jest wyjmować kolejne rzeczy z sakw – powszechnie uważane za drogie – jak telefon czy aparat. Większość domów od kilkudziesięciu lat nie była remontowana. Jak postawione kilkadziesiąt lat temu tak stoi. Zresztą za co tutaj remontować, kiedy (o ile ktoś ma pracę) średni zarobek to 250 lari, a emerytury wahają się w okolicach 130 lari (przypominam 1lari=2zł). Panuje wszechobecna nędza, a pieniędzy raczej nie przeznacza się na nowe kafelki w toalecie, czy panele na tarasie. Kafelki są z reguły potłuczone, a taras to wylewka będąca w stanie zaawansowanego rozkładu. Gospodarz, którego imieniem niestety nie pamiętam – zaprasza nas do siebie – ale nie w celu rozbicia namiotu. Zaprasza nas do spania u niego w domu. Co prawda łóżko jest zbyt krótkie (albo ja jestem ponadwymiarowy), ale i tak bardzo się cieszymy.

Gospodarstwa mają jak już napisałem ubogie, ale domy za to pokaźne z wieloma pomieszczeniami w środku. O dziwo, bardzo mało osób mieszka w takim domu i często jest kilka nieużywanych łóżek. Nierzadko zdarza się, że w ogromnym dwupiętrowym budynku mieszkają po 4-5 osoby, gdzie liczba pokoi oscyluje w tym samym przedziale liczbowym. Czasem – jak dzisiejszego dnia – jest to tylko małżeństwo. Tym sposobem nagminnie będzie się zdarzać, że Gruzini nawet nie chcą słuchać o rozbijaniu namiotów tylko od razu zapraszają do siebie do domu. Wygląda na to, że sława gruzińskiej gościnności ma się w dalszym ciągu jak najlepiej.

Gospodarz nasz szanowny jest właścicielem sklepu ulokowanego naprzeciwko jego domu. Zostajemy zaproszeni na kolację. Kiełbasa z nieprzyzwoicie ostrą musztardą – smakowo przypominającą wasabi, bardzo słony ser krowi, równie mocno posolony pomidor z cebulą no i chleb. Do tego piwo w kuflach nalane wprost z niedużego dystrybutora. Siedzimy tak i gadamy starając się przekazać coś o nas, przy pomocy naszego mocno improwizowanego rosyjskiego. Opowiadamy o planach na najbliższe 45 dni, o krajach, które zamierzamy odwiedzić i tym podobne. W miedzyczasie przychodzą różni znajomi pana sklepikarza, a to coś kupić, a to zapytać – co to za jedni do wsi przyjechali – albo przysiąść się do nas.

To dopiero początek i z czasem nabierzemy większej wprawy w improwizacji. Będziemy zdolni (albo tak nam się chociaż będzie wydawać) podyskutować na ciekawsze tematy aniżeli to, jak się nazywamy i ile mamy lat. Jakie to szczęście (z czysto komunikacyjnego punktu widzenia!), że Gruzini władają tymże językiem. W innym przypadku ciężko byłoby się porozumieć po angielsku, nie wspominając już o ich rodzimym języku, będącym jednym z najstarszych na świecie. Tymczasem kończymy drugi dzień.

Gruzińskie cmentarze

Ciekawe są także cmentarze w Gruzji. Zamiast nagrobków często stawiane są obrazy z podobizną zmarłego, a obok stoi butelka z winem. Jest to zwyczaj, zgodnie z którym powinno wypić się za zmarłego, do którego akurat dana butelka jest przyporządkowana. Chcesz wypić za zmarłego leżącego kawałek dalej – zmieniasz stolik i wznosisz toast tamże. Na stolikach tych rodzina biesiaduje w każdą rocznice śmierci i inne święta, wspominając nieboszczyka i wznosząc kolejne toasty za jego osobę. Ciekawe jak u nas wyglądałyby takie cmentarze z litrami darmowego wina. Już widzę te rozmowy pod bramą: „za zmarłego się nie napijesz Zbyszek?!”

Dzień 2. 90km 6godzin 40minut

Karol Werner

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

5 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *