Regeneracja sił – O Armenii słów kilka

Armenia wcale nie miała łatwiejszego żywota niż jej sąsiad z północy. Przez stulecia spływała krwią w identycznych okolicznościach jak Gruzja. Co chwila ktoś ją napadał, zagrabiał ziemie, przyłączał do swojego kraju. Turcy, Persowie i Arabowie. Dwa tysiące lat temu, Armenia była rozległym terytorialnie mocarstwem, sięgającym całej Wyżyny Armeńskiej, aż do Morza Śródziemnego. Dzisiaj zaś jest dziesięciokrotnie mniejsza niż w latach świetności, wielkością zbliżona do województwa wielkopolskiego. W Armenii były źródła Eufratu i Tygrysu dziś będące w Turcji, z dala od jej granic. Na losy Armenii najważniejszy wpływ miało feralne położenie tego kraju. Umieszczona w szalenie pożądanym miejscu, była przez wieki oczkiem w głowie kolejnych zaborczych i agresywnych sąsiadów. Dzięki zajęciu tego kraju, Turkowie jak i Persowie mogli domknąć swoje mocarstwa zaporą Kaukazu od północy, morzem Kaspijskim od wschodu i morzem Czarnym od zachodu. Tym sposobem tworzy się praktycznie niemożliwa do sforsowania naturalna brama, która miała chronić miedzy innymi przed najazdami Mongołów.

Tak to właśnie Armenia była stuleciami równana z ziemią. Nawet długo po rozpadzie Imperium Mongolskiego, Erewań przechodził czternaście razy na zmianę pod panowanie Turków i Persów. Dalej w XIX wieku z rąk perskich umęczoną Armenię odebrała Rosja, żeby sto lat później, znowu Turcy dokonali rzezi, podczas której w latach 1915-1917 zginęło półtora miliona Ormian. Nawet teraz, kiedy Ormianie maja od 1991 roku swój niepodległy kraj, dalej musza walczyć z sąsiadami o swoje ziemie. Tym razem Azerbejdżan – wspierany przez Turków – rości sobie prawo do Górnego Karabachu, co także skutkuje wieloma ofiarami. Trzeba przyznać, że ciężkie życie mieli ci Ormianie. Od wieków zmuszani byli do ucieczki z kraju. Emigrowali przed kolejnymi wojnami, rzeziami, pacyfikacjami, kolejnymi kryzysami ekonomicznymi i trzęsieniami ziemi. Stąd też tylu z nich rozsianych jest po całym globie. Nie ma kraju, gdzie by nie było przedstawiciela tej narodowości. Ormian jest na świecie 10 milionów z czego tylko 3,2 żyje w samej Armenii. Przy tej proporcji, Polaków na emigracji byłoby 120 milionów!

Z jazdy nici

Dotarliście do tego miejsca? Gratuluję. Jeszcze przed startem wyprawy planowaliśmy robić sobie raz na tydzień, dzień wolny od pedałowania. Tak się właśnie złożyło… że Piotrka rozłożyło. Innymi słowy i bez rymów – miało miejsce małe zatrucie pokarmowe. Wszystko przez wczorajszą czaczę (cha-cha). Nie chodzi tutaj bynajmniej o tańce, a o samogon nazwany tą samą, dzwięczną i finezyjną nazwą. Już przed świtem Piotrek oznajmił, że nigdzie dziś nie pojedzie. Tym samym zostajemy tutaj na cały kolejny, nudny dzień i kolejną noc. Zapytałem jeszcze właściciela czy to nie problem, a kiedy powiedział, że nie ma nic przeciwko (zresztą i tak nie mają ani jednego klienta…) także zaszyłem się w śpiworze.

Wczorajszych współ-imprezowiczów już nie zobaczyliśmy. Zapowiada się bardzo leniwy, senny i bezproduktywny dzień. Piotrek śpi jak zabity. Zrobiłem sobie kupioną wczoraj brazylijską kawę, i zasiadłem do książki. Po dwóch godzinach się opamiętałem i przerywam czytanie. Co prawda mam dwie książki, ale jak z takim tempem będę je czytał to skończę jeszcze przed wjazdem do Iranu. W miedzyczasie zaczęło znowu kropić i pojawiły się te nieszczęsne mgły, które za cholerę nie chcą dać za wygraną. Dalej wziąłem się za pisanie pamiętnika. Niestety tutaj też nie ma wiele do roboty, poza dokończeniem wczorajszego dnia. Piotrek w tym czasie pierwszy raz wyszedł z namiotu, rozejrzał się po okolicy, jęknął i tyle się widzieliśmy. Później było już tylko nudniej. Poćwiczyłem, żeby się mięśnie nie zastały, zrobiłem sobie znowu brazylijskiej kawy, umyłem rower, sakwy, wysprzątałem w namiocie, posłuchałem muzyki, pogadałem z właścicielem, bezskutecznie próbowałem złapać darmowe wifi chodząc po całym obiekcie i żeby nie popaść letarg, po raz kolejny zaparzyłem sobie brazylijskiej kawy.

Ormianie (w tym właściciel restauracji) pytają dość często o nasz cel podróży. Nie chodzi im bynajmniej o docelowe miejsce, do którego zmierzamy, ale o samą ideę. Jaki mamy w tym interes, kto nam za to płaci, czy jedziemy dla pokoju na świecie, czy dla jakichś organizacji. Gruzini ani razu takich pytań nie zadawali. Ciężko im wytłumaczyć, że jedziemy tak sobie turystycznie i nie sponsoruje nas żaden rząd czy Greenpeace. Jeśli już uda się przełożyć nasze zamiary na rosyjski, to zapada dziwnie osobliwa cisza. Jakby układali sobie to w głowie, że ktoś tak z czystej przyjemności sobie rowerem jedzie. Wyraz twarzy często sugeruje, że raczej tego nie pojęli. Pokiwają głową, uśmiechną się i ponownie pogrążają się w zadumie. Jest to o tyle ciekawe, że przecież Armenia nie jest jakimś tam odizolowanym od turystyki końcem świata, gdzie by to życie wiejskie zamierało na widok dwóch rowerów.

Na dziś kilka portretów, bo też nie było co fotografować. Na początek zamyślony winowajca naszego przestoju, zaraz po wyjściu z namiotu. ; )

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.