Dwie niezwykłe historie, które nigdy by się nie wydarzyły gdyby nie blog

Jedna wydarzyła się w Indiach, druga w Polsce. Niby zupełnie różne, nie mają ze sobą nic wspólnego. Obie jednak są niesłychanie bardzo pozytywne, pokazujące siłę internetu i to jak świat jest niesamowicie mały. Czysta abstrakcja!

Kiedy słyszysz powiedzenie „świat jest mały” najpewniej masz do opowiedzenia kilkanaście historii, które potwierdzają tę tezę? Ja do niedawna także myślałem, że mam niezłe historie do opowiedzenia. Jednak to co się wydarzyło w Indiach to już przechodzi wszelkie ludzkie pojęcie.

I tak właśnie, dzisiejszy tekst miał być tylko o Indiach, jednak w trakcie jego pisania przypomniałem sobie o innej historii z Polski, która także nie miała by miejsca, gdyby nie blog. Blog, no i czytelnicy rzecz jasna. Bo to dzięki Wam sprawę udało się doprowadzić do końca, i to dzięki Wam finalnie miała ona sprawiedliwy finisz. Historia straszna, jednak koniec końców z pozytywnym zakończeniem. I to od niej chciałbym zacząć, a do Indii przejdziemy w drugim punkcie…

Sprawca potrącenia poszukiwany!

Dokładnie 3 września zamieściłem na facebooku taki oto post. Dziewczyna znajomego została potrącona przez jakiegoś faceta jadącego na motorze. Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia zostawiając dziewczynę potrzaskaną na drodze. Długo nie myśląc poprosiłem Was o pomoc w jego znalezieniu. Jedyne co mieliśmy, to zdjęcia elementów, które odpadły z motoru po zderzeniu i jego upadku. Zresztą przeczytajcie sami:

Wiadomość bardzo szybko rozeszła się po internecie. Oczywiście nie był to viral idący w setki tysięcy zasięgu, ale jak się okazało… to wystarczyło! Wiadomość o poszukiwaniu, wraz z zdjęciami elementów motoru dotarła chyba na wszystkie możliwe fora motorowe. Znalazła się na stronach internetowych, różnych forach i grupach facebookowych. Bardzo zaimponowała mi społeczność jeżdżąca na motorach, niepoprzestająca na samym potępianiu zachowania swojego „kolegi”, ale bardzo czynnie angażująca się w poszukiwania. Po zaledwie godzinie już było wiadomo jaki to dokładnie model motoru, co bardzo mocno zawęziło poszukiwania.

Co wydarzyło się dalej? Wszystkich informacji ze względu na ochronę świadków podać nie mogę, jednak elementy, których sprawca nie pozbierał wystarczyły do zidentyfikowania winowajcy. Jedna z osób, która zobaczyła fotografie umieszczone w moim poście rozpoznała pewne elementy i pomogła w odnalezieniu sprawcy wypadku policji.

Sprawca szybko został złapany. Okazało się, że wcześniej już zostało mu zabrane prawo jazdy kat. B za jazdę pod wpływem alkoholu, dodatkowo nie miał też prawa jazdy na motor. Został postawiony przed sądem i od kilku dni odbywa karę 1 roku pozbawienia wolności. Dodatkowo musi wypłacić odszkodowanie poszkodowanej, a także nałożone zostały na niego trzyletnie zawiasy. Mam nadzieję, że da mu to trochę do myślenia…

Niesamowite spotkanie w Indiach

Druga sytuacja jest już zupełnie inna i w stu procentach pozytywna!

Tak samo jak poprzednia historia, związana jest ona z mediami społecznościowymi, jednak tym razem z Instagramem. Skala przypadku i niesamowitości jest tutaj tak wielka, że do tej pory nie mogę uwierzyć w to co się w Indiach wydarzyło. Jeśli ktoś przebije tę historię pod kątem powiedzenia „świat jest mały” stawiam wino! :D

A więc było to tak…

Wszystko wydarzyło się w Indiach, w Pushkar. Po całodniowym zwiedzaniu tegoż świętego dla Hinduizmu miasta, udałem się autobusem do oddalonego o 10 kilometrów Ajmar, gdzie czekałem na pociąg do Jaipur. Jako, że do pociągu miałem sporo czasu, a mój żołądek zaczął sprawiać mi małe problemy, wolałem czas ten spędzić w zasięgu kilku kroków od toalety. Siedzę więc na dworcu kolejowy przeglądając internety, a nade mną kręcą się dwa wielkie wentylatory. W pewnym momencie na pasku wyskakuje powiadomienie – „ktoś chce wysłać ci wiadomość na Instagramie”. Zerkam znudzony, czytam i w ułamku sekundy otwieram oczy z niedowierzania. Wiadomość była tej treści:

Sir I saw you in Pushkar. I am big fan of yours

Czyli w dosłownym tłumaczeniu: Widziałem pana w Pushkar. Jestem wielkim fanem

Patrzę na to i nie wiem co odpisać. No nie wiem!

Co się okazało? Napisał do mnie Hindus imieniem Pinak. Po kilku kolejnych wiadomościach i upewnieniu, czy aby mnie nie wkręca (wszak mógł znaleźć mnie też po hasztagach) wymieniliśmy się kontaktami.  Po 20 minutach siedzieliśmy już nieopodal w przydrożnej knajpie siorbiąc rozpuszczalną kawę. Pinak pracuje wraz z ojcem przy naprawach samochodów, amatorsko sobie fotografuje i jak sam twierdzi – śledzi mojego Instagrama już od długiego czasu.

W Puszkar widział mnie podczas robienia fotografii. Tej poniżej. Jak stwierdził – nie chciał mi przeszkadzać i też nie był na sto procent pewny czy ja to ja, więc zamiast osobiście – wolał zagadać kilka godzin później przez Instagrama.

Jest to tak nieprawdopodobne, że nie mogę przestać uśmiechać się do monitora podczas pisania tych słów. Nie jestem najlepszy w obliczaniu prawdopodobieństw i innych takich, jednak z ciekawości sprawdziłem statystyki mojego konta na Instagramie. I co się dowiedziałem?

Obserwuje mnie 27100 osób. Dokładnie 0.91% spośród obserwujących mieszka w Indiach. Daje to liczbę 246 osób.

246 Hindusów śledzi mój profil! Zaledwie 246 osób, w kraju zamieszkałym przez 1 236 344 631 osób! Jednak mając na uwadze fakt, że piszę po polsku, nawet te 246 osób mnie zaskoczyło. Jednak nie ważne!

Myślę, że śmiało mogę też założyć, że duża część z tych 246 osób raczej mniej niż bardziej regularnie śledzi to co wrzucam. Tak samo jak mogę założyć, że raczej totalnie niskie jest prawdopodobieństwo, iż ktoś z nich pamięta jak wyglądam, gdyż raczej nie wrzucam zbyt dużo fotografii samego siebie. Zatem jakie było prawdopodobieństwo, że akurat trafię na jedną z tych 246 osób? W dodatku w kilkutysięcznym miasteczku? I jakie musi być prawdopodobieństwo, że Pinak akurat mnie rozpoznał, skojarzył twarz z Instagramem, przypomniał sobie nazwę konta (bo przecież obserwuje też setki innych osób!) i jeszcze… zdecydował się do mnie napisać. Normalnie kosmos!

Jak sobie to proporcjonalnie przełożyłem na skalę Polską – przy tych proporcjach w nazym kraju (lub kraju o tej samej ilości osób) obserwowałoby mnie 7 osób! I z jedną z tych osób się spotkałem w ciągu zaledwie dwutygodniowego pobytu, umówiłem na kawę i szczerze polubiłem. Niezły czad :D

Pinak

Co jeszcze fajniejsze w tej całej historii – Pinak następnego dnia przyjechał do oddalonego 150 kilometrów na wschód Jaipur, aby razem udać się na zwiedzanie miasta. Pokręciliśmy się pół dnia po okolicy, razem udaliśmy się do Fortu Amer i jeszcze na wieczorne piwko. Coś niesamowitego!

Serdecznie pozdrawiam i przesyłam pozytywną energię! :)

 

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

38 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

  • Oj tak, świat jest mega maly! Ja w zeszłym roku natknęłam się w małym hostelu w tym samym pokoju (!) na jednej z Filipinskich wysp na kolegę Polaka, który mieszka w tym samym mieście co ja w Szkocji. Żadne z nas nie miało pojęcia ze drugie jest na Filipinach i akurat w tej samej miejscowości i hostelu w tym samym czasie!;) skończyło się oczywiście piwem :D

  • Siedziałem sobie w hostelu w Bangkoku i przyszedł tam taki Polak z koleżanką. Wypiliśmy kilka piw, później poszliśmy w miasto tu tam siam, kilka piw, pojechałem spać. Jak to bywa mieliśmy się już nigdy nie spotkać. 2-3 miesiące później wpadliśmy na siebie na schodach w hostelu w Kuala Lumpur. #takbylo

  • No dobra, moja historia nie przebije Twojej, ale też miałam śmieszną sytuację z cyklu „świat jest mały”. Wspomniałam ostatnio na Instagramie, że jadę do Londynu i po chwili odezwała się do mnie jedna z czytelniczek, że mieszka w Londynie i chciałaby się spotkać. Zaczęłyśmy się umawiać i okazało się, że czytelniczka ta mieszka 300 m od miejsca, w którym ja miałam wynajęte mieszkanie na ten pobyt :) biorąc pod uwagę wielkość Londynu, to spory zbieg okoliczności :)

  • Naprawdę niesamowite :) Mi się kiedyś przytrafiła ciekawa historia kiedy pracowałem w barze w Sydney. Pewnego wieczoru podchodzi gość i pyta czy nie ma dla niego pracy, po krótkiej rozmowie okazuje się że jest Słowiakiem i mieszka w hostelu, w jednym pokoju z Polakiem. Akurat ten Polak był z nim niedaleko, zawołał go i okazało się że jest z tego samego miasta co ja, ba mamy pełno wspólnych znajomych, bywaliśmy prawdopodobnie nie raz w tym samym pubie, na tej samej imprezie ale nigdy się nie widzieliśmy :D Dopiero się poznaliśmy na drugim końcu świata, przez innego człowieka, przez zupełny przypadek. Skończyło się na piwie, wielu piwach i to nie raz :D

  • Obie historie niesamowite… Swoją drogą szacunek, że nie odpuściłeś i konsekwentnie szukałeś możliwości odnalezienia sprawcy wypadku. Wiele osób by już odpuściło wychodząc z założenia, że to nie ich sprawa.

  • A ja slyszalam od znajomego taka historie: byl kiedys w Istambule i w hostelu poznal pewna dziewczyne. Spedzili razem milo dzien, ale ich drogi potem sie rozeszly. Jakis czas pozniej otwiera w domu komus drzwi, a tu ta sama dziewczyna! Okazalo sie, ze napisala requesta na couch surfingu do jego wspollokatora (moj kumpel w tym czasie nie przyjmowal gosci) i ten ja przyjal. O na tez byla tym spotkaniem mega zdziwiona, bo nawet nie pamietala, ze goeff mieszka w manchesterze.

    Albo inna historia tez couch surfingowa. Napisala do mnie kumpela, ktora szukala hosta w Belem w Brazylii. Znalazla tam naszego hosta (pokazal sie jej jako moj znajomy). Zaczela przegladac jego profil i jakiez bylo jej zdziwienie kiedy zobaczyla na nim swoje zdjecie! Okazalo sie ze pare lat wczesniej byli razem na imprezie w londynie, z ktorej pochodzilo zdjecie. Nie poznali sie wprawdzie wtedy, ale juz w belem, po tskim zbiegu okolicznisci tak ☺

  • W czasach gdy nie było internetu i komórek… zdradzający mąż natknął się na teściową albo przyjaciółkę żony w innym mieście;). Nie….poważnie już naprawdę fantastyczne i bardzo pozytywne spotkanie. Ale internet pomógł :).

  • Takie spotkania i znajomości to coś wyjątkowego i wspaniałego. A co do wypadku to jesteś czlowiekiem o wielkim sercu. Oby na świecie było więcej takich ludzi jak Ty.

    Pozdrawiam!

  • Lato 2014, Armenia, gdzieś między Goris a jeziorem Sevan. Stoimy z przyjaciółką na rozjeździe po środku niczego (zostawił nas tam kierowca, który skręcał), łapiemy stopa dalej już jakiś czas, bo ruchu w zasadzie brak. Nagle w oddali pojawia się rowerzysta w sile wieku, jak się okazuje Holender, który co roku przez kilka miesięcy jedzie rowerem z Holandii w świat, bo jest na emeryturze i ma czas. Gawędzimy sobie dobre pół godziny o kraju, o przebiegu naszych podróży i o planach. Żegnamy się przybiciem piątki, życzymy sobie powodzenia i każdy udaje się w swoją stronę.
    Lato 2016, Uzbekistan, Taszkent. Siedzimy z tą samą przyjaciółką w hostelowym pokoju, nagle wchodzi starszy człowiek, cały zakrwawiony i oklejony jakimiś plastrami, pół głowy owiniętej bandażem. Wita się, patrzy na nas, my na niego, chwila konsternacji, i nagle: znamy się! Armenia, dwa lata temu! Ten sam Holender, na tym samym rowerze. Trafił do hostelu nieplanowanie, na jedną noc, bo miał wypadek.
    Świat rzeczywiście jest mały :)

  • Wow, świat robi się naprawdę coraz mniejszy :) :) Kiedyś lecąc z Chin do Kataru usiadła obok mnie w samolocie dziewczyna, która okazało się i to przez zupełny przypadek, że… urodziła się dokładnie tego samego dnia, miesiąca i roku co ja :) Na dodatek nasze ówczesne drogi życiowe były niemal identyczne, obie singielki, zawodowo zajmowałyśmy się tym samym i w tym samym celu byłyśmy w Chinach. Tak oto poznałam swoją hiszpańską siostrę bliźniaczkę. Przypadek? Nie sądzę ;)

  • Moje historie nie przebiją Twojej, ale i tak są warte opowiedzenia :)
    1. Work&Travel na granicy Karolin, trzy miesiące nużącej roboty w supermarkecie i baaardzo odlegla wizja miesięcznego roadtripu przez Stany. W weekendy staraliśmy się więc robić jak najwięcej mini-wycieczek, a we wrześniu dostaliśmy kilka dni wolnego – mogliśmy polecieć na jakieś 5 dni do Nowego Jorku. I tak się złożyło, że akurat wtedy ktoś wybrał naszego kolegę z bazy au pair (długo to trwało, panowie mają z tym gorzej). Przed wyjazdem do swojej „rodzinki” tenże kolega miał mieć koło Nowego Jorku kilkudniowe szkolenie oraz jednodniową wycieczkę fakultatywną do miasta. Umówiliśmy się z nim na Top of the Rock, a potem wypiliśmy szybkie piwko :) Samo spotkanie było ugadane, ale to, że tak nam się zgrały terminy… What were the chances?!?!?! :D
    2. To samo po drugiej stronie świata. My o Australię ledwo zahaczyliśmy – 3 dni w Sydney -> nocny autokar -> 2 dni (w tym 1 nocleg) w Melbourne i już musieliśmy odlatywać. Dziwnym zbiegiem okoliczności znajoma z liceum, studiująca na przciwległym końcu kontynentu, akurat wtedy postanowiła uczcić koniec egzaminów krótką wycieczką. Wspomniała o tym na facebooku i spotkaliśmy się w jakiejś wegańskiej kawiarni w Mlbrn :D
    3. Trzecia historia z Iranu. Tego samego Chińczyka spotkaliśmy 5 (p-i-ę-ć) razy w różnych miasta, w różnych okolicznościach. Ja wiem, że turyściaki najczęściej kręcą się w tej samej okolicy, koło hosteli i zabytków, ale doba ma 24h,a Iran jest całkiem sporym krajem, więc to musiało być coś więcej niż zwykły przypadek :) Za trzecim razem (Jolfa) powiedzieliśmy sobie cześć, za czwartym trochę o tych spotkaniach pożartowaliśmy, a za piątym (w autokarze Jazd-Sziraz) ustaliliśmy, że wspólnie pojedziemy do Persepolis ;)
    4. I w sumie w zeszłym roku skoczyłam na krótkie (pożegnalne, chlip) winobranie do Szwajcarii. Na studiach co wakacje jeździłam na winobrania, trochę żeby zarobić, a trochę żeby pozwiedzać. Raz byłam w Beaujolais i tam poznałam bardzo miłe małżeństwo, które rok w rok przyjeżdżało na zbiory do tej samej winnicy. I w zeszłym roku postanowili spróbować w jakimś nowym miejscu, a padło akurat na Szwajcarię :D Pokrętny zbieg okoliczności, bo w Krakowie nie natknęliśmy się na siebie ani razu, a to przecież to stosunkowo małe miasto ;)

  • Pięknie. Przypadków prawie nie ma. Są za to silne więzi często rozciągające się na wiele wcieleń. Pozdrawiam. Jacek

  • A mnie rozpoznał na Helu gość z którym czterdzieści lat temu piekliśmy o świcie małże na plaży w Bułgarii. Niby nic takiego, ale wtedy nie miałem siwych włosów i w ogóle…
    Dzięki za pozytywną energię i nawzajem. ;)