Historie przelotne #2: Kaznodzieje z Omanu i piechur Rasul

Druga odsłona Historii Przelotnych, czyli niepublikowanych rozmów przy drodze z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Rozmów często spontanicznych, zaskakujących, czasem też smutnych, intrygujących lub po prostu zwyczajnie życiowych. Tym razem zapraszam do tureckiego Kurdystanu, a także na pobocze jednej z szutrowych dróg na wschodzie Kirgistanu.

Allach jest wielki!

DSC_6046-2
fot: Piotr Sitnik


Miejsce spotkania: Wschodnia Turcja, gdzieś w okolicach jeziora Van.
Kurdystan.

– Salam alejkum – dobiega nas jakiś głos z pobocza.
– Ła alejkum salam – odpowiadamy wraz z Piotrkiem w tym samym momencie.

Byłaby to kolejna, przydrożna rozmowa o wszystkim i o niczym – jakich co dzień mieliśmy w Turcji kilkanaście – gdyby nie specyficzni rozmówcy.

Ekipa czterech mułłów, Omańczyków, którzy do Turcji przybyli edukować braci w wierze. Samolotem do Ankary, z Ankary na wschód do Erzurum, gdzie niedługo miała mieć miejsce jakaś wielka pielgrzymka, rekolekcje czy coś w ten deseń. Tam też zmierzają, jednak przyjechali nieco przed czasem i niemałym objazdem przemierzają kurdyjskie góry swoim nietanim Landroverem, celem podziwiania natury, odpoczynku. Nie spieszy im się zbytnio, to też chętnie przystają na krótką pogawędkę o najważniejszych dla ludzkości kwestiach.

Czterech mułłów. Jeden kierowca, drugi tłumacz z arabskiego na angielski, trzeci kaznodzieja, czwarty się nie przedstawił. Dobre dziesięć minut słuchamy przekładu z arabskiego na temat wiary, niewiary, grzesznych ludzi, pokoju i niepokoju na świecie. Zaprawdę inspirująca rozmowa, jednak po kilku chwilach niedopuszczania nas do głosu (takie przyzwyczajenie zawodowe pewnie) odpuszczamy i tylko głowami kiwamy niczym te lemingi na znak zgody.

– Allach jest wielki! Przyjdziecie posłuchać mojego kazania? – zagaduje na koniec ten w białym turbanie, najwyższy rangą spośród pozostałych. Szczerze mówiąc to tak średnio jest nam po drodze, tematyka też zbytnio nas nie kręci z tego co zdążyłem już zauważyć. Z grzeczności odpowiadamy, że się postaramy, choć i tak za tydzień musieliśmy być na lotnisku w Gruzji, skąd wracaliśmy po dwóch miesiącach podróży do kraju.

Komu w drogę, temu… zdjęcie na pamiątkę.

DSC_6040

 

Rasul. Wychodzić sobie wykształcenie 

historia3Miejsce spotkania: Zachodni Kirgistan.

Jedziemy w stronę miasta Osz i Jalal Abad. Nagle podbiega do mnie idący w tym samym kierunku młody Rasul. Elegancko ubrany, ze skórzaną teczką na ramieniu. Łapie mnie za przedramię.

– Podrzucisz mnie do szkoły? – rzuca po angielsku na przywitanie.
– No pewnie! – wypalam bez namysłu. Droga nudna, słuchanie muzyki już mnie mierziło, więc mocno ucieszyłem się, że z kimś w końcu będę mógł porozmawiać. Kiedy chłopak zaczyna przymierzać się do wsiadania na bagażnik, przypominam sobie, że przecież mój rower przecież tyko ze mną i bagażami waży dobre 130 kilogramów! Rasul się nakręcił. Już przewiesił swoją skórzaną torbę przez ramie, mocniej wcisnął czapkę na głowę, a ja tutaj muszę odkręcać obietnicę i tłumaczyć, że przy 200 kilogramach to możemy daleko nie ujechać.

Widząc jak szybko smutnieją mu oczy, prędko wyciągam z kieszeni ostatnie dwa cukierki z Polski jakie mam w kieszeni i daję mu na drogę. Tak samo jak resztkę wody, która mi się ostała w butelce.

– Dzięki! Teraz to mogę iść o własnych siłach – śmieje się, a mi jest zwyczajnie głupio.

Okazuje się, że Rasul uczy się w technikum informatycznym. Codziennie z plecakiem szkolnym przemierza w jedną stronę 10 kilometrów paskudną, kamienisto-szutrową, spaloną słońcem, zupełnie nieocienioną drogą. Chodzi tędy już od 3 lat, czasem na noc zostaje u znajomych, mimo wszystko jednak miesięcznie pokonuje nawet do 300-350 kilometrów!

Przez tę cholerną drogę co dwa miesiące muszę zmieniać buty! Dobrze, że te z kitajskie (chińskie) są takie tanie! – ponownie się uśmiecha, jakby dumny z siebie. Na szczęście został mi jeszcze ostatni rok, później złapie jakieś praktyki już na miejscu w Osz i będę mógł wyjechać. Bardzo marzy mi się Europa! – mówi, po czym patrzy na mnie tym wzrokiem, który widziałem już tyle razy. Już wiem, zaraz o co zapyta…

– A tak w ogóle nie umiałbyś załatwić mi tam jakiejś pracy? – pyta z tym samym błyskiem w oku, który miał przy pytaniu o podrzucenie do szkoły.

Pytanie to słyszę bardzo często i za każdym razem, z tym samym przepraszającym zakłopotaniem, jakby wyrzutem sumienia odpowiadam,  że to nie takie proste, że niestety nic w stanie zrobić nie mogę. Że idzie za tym szereg przeróżnych dokumentów, jakichś niezrozumiałych pozwoleń, porozumień, ustaleń międzynarodowych. Że to nie tylko pojechać, znaleźć pracę i zostać na zawsze.

Niestety. Każdorazowa, choćby najszczersza chęć pomocy z mojej strony bez pardonu zostaje stłumiona przez bezsilność. I każdorazowo,z bólem serca muszę takiego Rasula i wszystkich mu podobnych rozczarować. W takim momentach, bardziej niż kiedykolwiek, doceniam to, w jakim dostatku żyję…

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

10 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.