Serbowie są super – dalej na południe

Jako się rzekło – tako się stało. Rano było śniadanie i to nie byle jakie. Nie spodziewaliśmy się, że już kilka kilometrów za granicą Serbii, w pierwszy dzień, będzie nam dane skosztować tyle tradycyjnych potraw. Gospodarz Mihau jako głowa rodziny przed śniadaniem nalał po kieliszku rakiji na pobudzenie żołądka, a jego małżonka a nasza gospodyni zaczęła serwować kolejno przygotowane przez siebie przysmaki. Na talerzu znalazła się wczorajsza GIBANICA (rzeczywiście jeszcze lepsza była na zimno) w półmiskach PRŻENO (jajka z papryką odpowiednio przyprawione), SIR (nie kojarzyć z Alexem Fergusonem), oraz inny ser z sezamem nazywający się KACKAVALJ – oczywiście także własnej roboty. Poza tym jeszcze ciepły chleb dopiero co wyjęty z pieca. Palce lizać

Serbia i jej atrakcje? Co warto zobaczyć?

Zanim jeszcze się pożegnaliśmy, dostaliśmy namiar od Pana Mihau’a, na zaprzyjaźnioną kawiarnię, która jest własnością jego długoletniego przyjaciela, a w której mieliśmy zamówioną telefonicznie kawę na koszt Mihau’a. Trudno było odmówić kiedy i tak mieliśmy po drodze. Zrobiliśmy jeszcze wspólne zdjęcie, dostaliśmy prowiantu na cały dzień i po raz setny podziękowaliśmy.

Do pierwszego miasta od granicy mieliśmy kilka kilometrów. Tak się objedliśmy, że jak nigdy ucieszyła nas informacja o długim zjeździe do samego centrum. Z pełnym brzuchem jedzie się podwójnie ciężko. Wymieniamy pieniążki w kantorze (cud, że był otwarty w niedziele) i robimy małe zakupy w markecie. W mieście przez weekend odbywał się jakiś festiwal muzyczny oraz niezależnie od tego wielki zjazd motocyklowy, to też nasze rowery nie zwracały na siebie, aż tak dużo uwagi. Podobny byli też jacyś Polacy ze swoimi maszynami.

Wyjeżdżając z miasta w lusterku zauważyłem jakiegoś rowerzystę na szosówce. Czaił się cały czas za nami, aż w końcu postanowiliśmy zagadać. Max wygląda dość profesjonalnie. Mimo starego roweru marki Peugeot było widać, że bardzo lubi kolarstwo. Okazało się, że wraca z festiwalu do siebie do domu, oddalonego jakieś 80 km w tym samym kierunku gdzie jedziemy my. Takim oto sposobem mamy kompana do jazdy na cały dzień. Dzięki naszemu nowemu przewodnikowi nie było trudno znaleźć wcześniej zaklepanej kawiarni w Knjazevac. Właściciel zrobił nam po kawie i pojechaliśmy dalej. Max pokazał nam także po drodze bardzo ciekawe i darmowe źródła termalne, gdzie mogliśmy się porządnie ogarnąć i trochę schłodzić bo koło południa było sporo ponad 30 stopni.

Dowiedzieliśmy się, że czeka nas też jakaś przełęcz po drodze. Nie było to jakieś duże wyzwanie, ale i tak chłopaki pognali do przodu, a ja jako osoba bez wszczepionej chęci rywalizacji jechałem swoim tempem.

Na górze widoki całkiem niezłe lecz wiatr by dość silny i cały zjazd było trzeba dość mocno kręcić. Będąc już jakieś 20 km przed Nis zostaliśmy zaproszeni do domu Maxa na kawę i nocleg. Niestety chłopaki chcieli dojechać do Nis jeszcze dziś, więc skończyło się tylko na tym pierwszym. Szkoda. W dość sporym domu, mimo ogólnej biedy mieszkało poza Maxem sporo osób. Poznaliśmy miedzy innymi żonę Maxa, jej siostry, rodziców i brata, który skończył anglistykę i nie ma pracy! Jest to bardzo duży problem szczególnie w tym regionie, jak mówią Serbowie. Max po szkole fryzjerskiej, żona po pedagogice, a także nie mają pracy. Tragedia. Pozostaje nam jedynie życzyć szczęścia. Gramy trochę na gitarze, gadamy no i żegnamy się. Max jedzie dalej jeszcze trochę z nami, żartując przed żonką, że będzie za miesiąc.

Po drodze kiedy zaczyna już się robić zimno, a słońce chowa się za horyzontem Max wpada na pomysł, że zna jakieś ciekawe miejsce w Nisz do rozbicia namiotu. Spotykamy po drodze Milana także na rowerze, który właśnie jedzie do Nis. Był to znajomy Maxa więc zostajemy dalej przekazani pod eskortę Milanowi, a Max może wracać do domu. Szkoda było się żegnać po całym dniu spędzonym razem.

Milan

Po przejechaniu kilku kilometrów docieramy do samego centrum. Błądząc trochę kolejnymi uliczkami wreszcie docieramy. Oczom naszym ukazuje się nieoficjalne pole kempingowe wyglądające całkiem przyzwoicie gdyby nie fakt, że jest w centrum miasta. Żegnając się z Milanem i dziękując za podprowadzenie nas wybieramy jednak nocleg na gospodarza. Lepsze jednak spanie za płotem… zawsze to mniejsza szansa, że ktoś nas w nocy odwiedzi. Po krótkich poszukiwaniach udaje nam się wbić na jedną posesję.

Czytaj też – Ciekawe miejsca na Bałkanach, co warto zobaczyć?

Kiedy nasz nieco zabawny nowy gospodarz Milos wraz z matką dowiadują się, że chcemy rozbijać namioty proponują nam spanie w domu, gdyż mają dość sporo wolnych łóżek. No co zrobić, znowu trudno jest odmówić. Dostajemy na kolację po raz drugi dzisiaj PRŻENO i możliwość skorzystania z dwóch laptopów i prysznica. To już drugie kąpanie dzisiaj, niebywałe! Mam nadzieję, że nie rozchorujemy się od tego. Później przyjeżdża nie mniej zabawny ojciec Milosa przynosząc piwko. Pogadamy jeszcze do 22 i mocno zmęczeni idziemy w kimono. Dobranoc ;) 

Dzień 14. 111km 5h50min. 18,86km/h

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

1 komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.