Milionowy slums i turystyka slumsowa, czyli – chodź pooglądajmy sobie biedę!

Bombaj, jak pisałem w ostatnim tekście, to miasto pod wieloma względami największe. Znajduje się tutaj także największa pralnia na otwartym powietrzu na świecie i trzeci co do wielkości slums świata. O pralni będzie niedługo vlog na kanale, o slumsie opowiem Wam dziś.

Kiedy jeszcze planowałem wyjazd, pierwsze co mi się wyświetliło jako ciekawe miejsca, warte zobaczenia w Bombaju to – slums Dharavi, a zaraz obok niego punkt – „Dharavi slum Tour”, czyli siedziba biura, w którym można zamówić wycieczkę po slumsie. Wycieczkę, podczas której można zobaczyć jak wygląda życie najbiedniejszych ludzi w mieście. Jakie mają problemy, jak sobie radzą (lub nie) w tragicznie ciężkich warunkach, jak rozwiązują (lub nie) problem braku kanalizacji i wody pitnej. Super, co nie?

Myślę sobie – kto normalny chodzi na takie wycieczki? Przecież to niemożliwe! Zacząłem wertować, szukać informacji nie tyle o samym slamsie, ale o tego typu wycieczkach i co? Aż złapałem się za głowę. W kilka minut znalazłem dziesiątki, może nawet setki relacji zachodnich turystów. Relacje ze zwiedzania slamsu. Relacje ludzi robiących sobie fotki niczym na tle Wieży Eiffla, tyle że tutaj główne skrzypce grają sklecone z byle czego zabudowania, bieda, przeludnienie i ludzkie nieszczęście.

Zwiedzanie slumsów

I tylko się zastanawiam –  po co? W jakim celu? Co z tymi ludźmi jest nie tak? Albo… co ze mną jest nie tak, że tego nie rozumiem?

Czy ci ludzie nie widzą nic nieodpowiedniego w szukaniu rozrywki, nowych podróżniczych doznań akurat w takim miejscu? W roli chwilowego podglądacza ludzkiej tragedii? Już pomijając etyczne aspekty takich wycieczek, to czy ci ludzie nie czują się tak zwyczajnie, po ludzku w tym miejscu niestosownie? Niczym podczas weekendowego wypadu z dzieckiem do zoo, gdzie eksponaty tłoczą się w o wiele za małych, brudnych i śmierdzących klatkach, a opłacony przewodnik pokazuje palcem każdego zwierzaka z osobna? W zoo, przez które prędko przebiegają, robią kilka zdjęć, żeby pokazać później znajomym, po czym uciekają do swojego czystego i kolorowego świata?

Proszę, nie róbcie tego. Niektórych miejsc zwyczajnie nie powinno odwiedzać…

No chyba, że czegoś tutaj nie rozumiem, czepiam się i przesadzam…

Slumsy Dharavi – miasto w mieście

Niemniej chciałem Wam o tym miejscu nieco napisać, bo mimo całej biedy, nieszczęścia i chaosu jakie się tam kumuluje, Dharavi to niesłychanie interesujący organizm. Jest to jeden z nielicznych tekstów – z wiadomych przyczyn – pozbawiony moich fotografii, jednak mam nadzieję, że z wieloma interesującymi informacjami.

Slums ten nazwać można miastem w mieście. Wyjątkowym tworem, który funkcjonuje już od blisko 140 lat i wykształcił wiele struktur, reguł i niepisanych zasad, mających ułatwić jego jak najbardziej normalne funkcjonowanie.

Na terenie 2,1 kilometrów kwadratowych, mieszka tutaj według różnych szacunków od 700.000 do nawet 1.000.000 ludzi, co czyni obszar Dharavi jednym z najgęściej zaludnionych na naszej planecie. Początki istnienia Dharavi sięgają 1882 roku, kiedy to Brytyjczycy zaczęli wydalać ludność lokalną ze „swojej” centralnej części miasta, znajdującej się głębiej na półwyspie.

Dodatkowo proces zaludniania obszaru przyszłego slumsu przyspieszyły obawy brytyjskich okupantów związane z szybkim wzrostem zanieczyszczenia głównej części miasta. Brytyjczycy wymyślili sobie, że najbardziej szkodliwe i szkodliwe dla ich otoczenia fabryki także przymusowo trzeba przenieść na teren dzisiejszego slumsu. I tak jako pierwsi zostali przeniesieni garbarze, później garncarze, następnie kolejne i kolejne grupy zawodowe, które szybko zaczęły się adaptować, tworząc w końcu zwartą i niesłychanie ciekawą społeczność. Bo wiadomo – jeśli jest garncarz, to ktoś musi przecież dostarczać mu glinę. Jeśli jest garbarz, ktoś musi zorganizować skórę, sprzedać, a później, jeśli zostanie wyprodukowana nadwyżka – znaleźć na nią kupca. Nadwyżka, bo oczywiście pierwszymi zlecającymi byli sami Brytyjczycy.

Ludzie muszą też przecież coś jeść, trzeba zorganizować artykuły spożywcze, ktoś inny musi zaś odprowadzić śmieci, przynieść wodę czy coś zreperować. I tak slams w piorunującym tempie rozrastał się we wszystkich kierunkach. Proces ten przyspieszali dodatkowo ściągający na teren Dharavi co rusz nowi ludzie – czy to zwalniani z różnych fabryk miejskich, czy też najczęściej napływający z okolicznych wsi. Brytyjski rząd kolonialny wydzierżawił dla nich ziemie na 99 lat, jednak niezbyt przejmował się dbaniem o slums, nie mówiąc już o jego rozwijaniu. Nie obchodził ich rozwój infrastruktury. Nie przejmowali się zbytnio tym jak ludzie tam żyjący rozwiążą kwestie sanitarne, odprowadzania ścieków, czy też jak będą zapewniać sobie dostęp do wody pitnej. Dharavi musiało dbać o siebie samo.

Slumsy w Indiach

Ludzie pozostawieni samym sobie zaczęli sobie radzić, na tyle, na ile umieli. Z czasem lepiej i lepiej. Zaczęła tworzyć się zwarta, rządna normalności i porządku (na tyle, na ile to możliwe) społeczność. Zaczęły powstawać pierwsze struktury władzy wykonawczej, organizacje, nawet partie polityczne. Zaczęto tworzyć świątynie (pierwszy meczet zbudowany już w 1887) szkoły (pierwsza w 1924 roku), kolejne fabryki i domy, na które z czasem lokalne władze Dharavi nałożyły nawet symboliczne czynsze. Z każdym rokiem slums coraz bardziej przypominał coś, co można by nazwać miastem.

Eksplozja nastąpiła po uzyskaniu przez Indie niepodległości w 1947 roku, kiedy to Dharavi rozrósł się do największego slumsu w całych Indiach, drugiego w całej Azji i w końcu trzeciego największego slamsu na świecie. 

Prędko został też otoczony ze wszystkich stron przez równie szybko rozwijające się miasto i stał się głównym ośrodkiem „gospodarki nieformalnej”. Dzisiaj w Dharavi, istnieje szacunkowo 5000 przedsiębiorstw i aż 15.000 maleńkich manufaktur, jednopokojowych fabryk. Co ciekawe, z Dharavi eksportuje się rzeczy nie tylko na Bombaj czy Indie, ale także na cały świat. Obok skór i tekstyliów wytwarza się tutaj także biżuterię, kolorowe pralinki, czy też przeróżne akcesoria użytku codziennego. Całkowity obroty Dharavi szacuje się nawet na 1 mld euro rocznie, zaś przeciętne, roczne wynagrodzenie w slumsie wynosi od 500 do 2000 dolarów. Niestety, jak można się domyśleć, to nie ludzie mieszkający w slumsie zarabiają najwięcej…

Obok przemysłu ceramicznego i tekstylnego, niestety bardzo mocno rozwinął się tutaj także, jak to ładnie się mówi – przemysł przetwórstwa surowców wtórnych. Mówiąc zaś wprost – okolice Dharavi i sam slums stały się śmietnikiem Bombaju. Do slumsu wysyła się śmieci z wielu części miast i szacuje się, że aż 200.000 osób pracuje właśnie w tym „sektorze”. Bardzo to przykre, że miasto nawet teraz, zamiast tamtejszym ludziom jakoś pomóc, zasypuje ich śmieciami, płacąc za ich segregację groszowe wynagrodzenia.

Mimo niesprzyjających warunków, mieszkańcy jednak robią co mogą, aby żyć jak najbliżej granic normalności. Dziś większość mieszkań, ma gazowe butle, pociągnięty na lewo prąd, a niektórzy nawet niewielkie, kolorowe telewizory. To jednak ciągle namiastka normalności w Bombaju, będącym biznesową stolica Indii. W mieście wytwarzającym 6.16% indyjskiego PKB, gdzie wynajem mieszań jest jednym z najdroższych na świecie.

Co ciekawe, także Dharavi może pochwalić się jakimiś dobrymi liczbami. Przynajmniej dobrymi jak na slams. W Dharavi wskaźnik analfabetyzacji zaledwie 32%, co czyni ten slams najbardziej wykształconym w Indiach. Jakkolwiek to brzmi…

Rząd Indii ma ponoć plan przebudować Dharavi. Władze chcą sprawić, aby warunki do życia były tam lepsze, mają zamiar polepszyć warunki sanitarne, zaopatrzeniowe, stworzyć szpitale i wybudować prawdziwe szkoły. Kiedy? Oczywiście nie wiadomo…

 

pinterest.com
źródło: tourmet.com

 

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

39 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Poruszający tekst. Zgadzam sie w 100% do pewnych miejsc nie powinno sie wybierać jako zwiedzający. Jeśli juz kusi nas aby zobaczyć jak wyglada slums to zróbmy coś dobrego dla tych ludzi. I nie chodzi mi o rozdanie pisaków czy innych bzdetnych dupereli. Pomóżmy choć jednej rodzinie spełnić jakieś prozaicznie w naszym mniemaniu a istotne i nieosiągalne dla nich marzenie.

  • Przeraził mnie tytuł. Zwątpiłem w Karola na minutę. Już jest dobrze, już przeczytałem. Szacunek za takie podejście do tematu. Drugi trudny temat z Indii w ciągu kilku dni i drugi raz potraktowany rzetelnie. Tacy Ci blogerzy źli. Ukłon.

  • Bardzo potrzebny tekst moim zdaniem. Zgadzam się w zupełności. O to chodzi w podróży, żeby poznawać prawdę, „przywozić” ją, a potem się nią podzielić, a nie odwiedzać tego typu „atrakcje” i chwalić się zdjęciami z pobytu w slumsie… Jak mieszkający tam ludzie muszą się czuć, obcując codziennie z grupami ciekawskich turystów, którzy chcą popatrzeć sobie na ich biedę?

  • Karol jedna uwaga, ludzie którzy tam mieszkają to nie najbiedniejsi mieszkańcy Mombaju, nawet w Twoim tekście jest mowa o przedsiębiorstwach, prądzie, tv a do tego, za te sklecone z byle czego domostwa często się płaci czynsz. Myślę, że widziałeś ludzi, którzy śpią na chodnikach, pod mostami, ci nie mają niczego…
    Moje odczucia do pomysłu odwiedzania slumsów są takie same jak Twoje. Ale ostatnio ktoś opowiadał mi o dokumencie o Kiberze w Nairobi i niestety zdaje się, że i ten problem jest bardziej złożony :(

    • Wiadomo, jak wszystko. Nie wiem kto jest biedniejszych, może masz rację. Niezaprzeczalne jest, że każdy przytoczonych przypadek nie jest zbyt bogaty. A co do ludzi spiacych na ulicach, pamiętaj też, że sporo z nich to sprzedawcy nocujacy tak właśnie, bo zwyczajnie mają zbyt daleko do domów… Jednak czy można nazwać ich bezdomnym?

  • Popieram, nie ma co się szczycić że zwiedziło się tamtejszy slums.Bardzo fajnie że przedstawiłeś historię powstania miejsca i podałeś fakty. Poszerzasz naszą wiedzę (moją na 100%) Dobrze się czyta o Indiach tylko zastanawiam się czy nazwy miasta jak Dharavi wymawia się jak jest napisane czy Daravi??

    • Dh jest spółgłoską przydechową. Na oznaczenie przydechowych spółgłosek używa się umownie w zapisie właśnie literki h obok spółgłoski przydechowej bo daje takie słabe „h”. Wymawiasz „d” dodając extra mocniejszy „wydmuch” powietrza. Jeśli znasz niemiecki to tam także są spółgłoski przydechowe np. t,p na początku wyrazu – Tinte, Post. O ile po niemiecku jeśli powiesz bez przydechu to będziesz zrozumiany, ale w językach azjatyckich ta różnica jest bardzo istotna znaczeniowo i pisemnie oczywiście.

  • Karol, fajny tekst. Troche sie nawet z nim utozsamiam, bo mialam identyczne wrazenia, kiedy po raz pierwszy uslyszalam o slum tours w Kiberze, w Nairobi. Okropnie mnie to zniesmaczylo. Jakis czas pozniej trafilam jednak w Ugandzie na mlode osoby, ktore wykorzystuja organizacje wycieczek po slumsach, to rozwijania lokalnej spolecznosci (budowy szkol, kursow zawodowych itp), tak, aby ci ludzie, szczegolnie mlodzi, mieli szanse na lepsza przyszlosc. I to dziala! Z tym, ze to juz bardziej podchodzi pod NGO niz biznes. Pisalam na tym nawet jakis czas temu na blogu, wiec jak bedziesz ciekaw, to mozesz zajrzec. Mnie sie po tym doswiadczeniu opinia troche zmienila i, jesli chodzi o slum tour, nic nie jest juz czarne albo biale.

    • Ja rozmawiałam z chłopakiem ze slumsów w Johannesburgu. On również wykorzystał to, aby pomóc społeczności i opowiadał co od tamtego czasu się zmieniło. Niesmak miałam po tym, gdy okazało się, że firma organizujaca wycieczki nie płaci mu za oprowadzanie ani grosza „bo przecież dostaje napiwki”.

  • Chciałam napisać coś podobnego, co Justyna. Wiele tych wycieczek pomaga miejscowej ludności. Jada się w chatach u prywatnych osób, odwiedza bazary miejscowej ludności, zyski idą na lokalną społeczność. Ostatnio byłam na takiej wycieczce (ni po slumsach, ale powiedzmy po biednej dzielnicy) właśnie z tych powodów. Więc tak – pornobieda jest odrażająca, ale jeśli naprawdę taka jest, to czemu kręci nas wschód? Czemu jeździmy ciągle tam gdzie jest syf? Czemu poszedłeś do slumsów a nie do dzielnicy milionerów?

    • Nie poszedłem do slumsów, przeczytaj tekst :) Oczywiście, tylko to jest znowu ten sam temat – czy to pomaga, czy wzmacnia stereotyp – (może troche europocentryczne myślenie) „poczekajmy na białego, on ma kase i chętnie się podzieli”. Jak piszę w tekście – oni dają sobie radę, wyrabiają dość duże obroty, a ten Twój obiad, przy tej skali nie ma tutaj najmniejszego znaczenia dla ogółu. Dla jednostek może tak, ale dla 99.9% osób śmiem wątpić.

  • Niezupełnie zgadzam się z autorem. Dlaczego niektóre rzeczy wypada oglądać, a inne nie? Bieda towarzyszyła nam od zawsze, nie jest to zarazliwa choroba, której powinno się unikać. Moim zdaniem za bardzo autor demonizuje turystów. Nigdy w Indiach nie byłam, ale na pewno chciałabym zobaczyć jak mieszkają inni. Nie ma w tym nic złego. Ci ludzie często pomimo biedy są szczęśliwsi niż Europejczycy z pieniędzmi jakimi posiadają. Oczywiście chciałabym, aby ludziom się lepiej żyło w Indiach, ale musimy pamiętać, że oceniamy ich warunki życia przez pryzmat Europy, a to nie jest zawsze trafne. Na koniec chciałam powiedzieć, że bardzo lubię twojego bloga i życzę Ci kolejnych wspaniałych i udanych podróży :)

    • Hej, dzięki za komentarz, rozumiem punkt widzenia i szanuję. Ale skąd wiesz, że są szczęśliwi? Szczęśliwsi? :) to jedno z najczęściej zaludulnionych miejsc na ziemi, więc czy ja wiem, czy patrzymy na nie europocentrycznie? Z tego co wiem, czytałem i rozmawiałem, to Ludzie w Indiach mają podobne zdanie o takim slumsie ;) No i oczywiście nie ma nic złego w oglądaniu stłoczonej w slumsie biedy, ludzkiej tragedii dla rozrywki. Raczej nikomu nie szkodzisz samym oglądaniem. Jeśli masz taką potrzebę to oglądaj. Ja jednak udawanie się w takim miejsca tylko po to zwyczajnie nie rozumiem.
      Miłego dnia!

  • Bardzo fajnie, że komuś chce się jeszcze zwiedzać te „złe” strony. Szczególnie, że to miejsce jest tak daleko i nie każdy może sobie na to pozwolić.

  • Na Filipinach w Manili jest slum tour organizowany przez NGO, która dochody z wycieczki przekazuje lokalnej społeczności. Podczas wycieczki obowiązuje zakaz robienia zdjęć (ja miałam pozwolenie jako bloger, bo zależało im, żeby szerzyć świadomość, że Filipiny to nie tylko rajskie plaże), a NGO ma pozwolenie od władz, żeby zabierać tam turystów. Przewodniczka podczas tej wycieczki opowiadała nam bardzo dokładnie jak wyglądają warunki życia w slumsach i na czym polega to błędne koło, a także jakie szanse mają ludzie na wyjście ze skrajnej nędzy (m.in. dzięki pomocy NGO).

    Nie było selfie na tle rozpadających się domów nad rzeką, w której pływają fekalia. Była za to bardzo grobowa atmosfera. Było nas 5 osób i każdy opuścił Happyland (co za ironia, że tak nazywa się wysypisko śmieci, na którym mieszkają ludzie) z poczuciem, że nie mamy prawa skomentować tego co widzieliśmy. Bo wszyscy mieliśmy szczęście urodzić się w miejscu, gdzie dostaliśmy szansę na wykształcenie, na nie poznanie tego czym jest głód, na godne warunki mieszkaniowe, a nie wychodzenie codziennie z domu, który stoi na palach w wodzie parującej od toksyn i gówna na podwórko, które tak naprawdę nie istnieje.

    Nie uważam, że slumsów nie powinno się odwiedzać w ogóle, bo ja nie czuję, że miałam radość z patrzenia na ludzką tragedię. Ale uważam, że jeśli już chcemy zobaczyć jak wygląda ta ciemna strona „raju”, to należy robić to odpowiedzialnie i z szacunkiem.

    • Po części zgadzam się z Karolem – bo faktycznie zarabianie na oglądaniu cudzej biedy ciężko tolerować. Także działanie NGO może być kontrowersyjne w niektórych miejscach – jeśli lokalni ludzie potrafią sobie sami poradzić, a wygląda na to, że w tym wypadku chociaż częściowo tak jest, to wkraczanie z butami do ich życia „bo my jesteśmy z zachodu, wiemy co jest dla Wam trzeba i Wam pomożemy” na siłę też nie jest dobre. To bardzo cienka granica i trzeba dobrze wyczuć teren, żeby zamiast pomóc nie zaszkodzić. Turystyka do slumsów, żeby się pochwalić w jakim to strasznym miejscu się było i pokazać selfie z barakami nie jest fajna, ale zgadzam się, że warto czasem wejść do takich miejsc, żeby nabrać dystansu do swojego życia i warunków w jakich żyją ludzie. Chociaż w Indiach nie musi to być akurat wycieczka do zamkniętej społeczności – w tym kraju biedę można zobaczyć na każdym kroku i nie trzeba daleko szukać. Ważne, żeby zawsze z tego coś wyciągnąć – dla siebie w podejściu do świata, dla innych żeby im pokazać jak inne miejsca mogą wyglądać i także dla tej społeczności, jeśli jest coś co można dla nich zrobić, nie szkodząc.

      Pozdrawiam!

  • Slamsy …no cóż. Wybierajac się w podróż do innego kulturowo kraju …właśnie przyciąga Tam nas ,chęć zobaczenia czegoś innego .Świat właśnie taki jest , różnorodny. Jak bedziemy chcieli cieszyć oczy ,pięknymi widokami pojedziemy np.w Bieszczady lub do Florencji , zależy co kto lubi
    Nie twierdzę ,że indyjskie Slamsy to ,,7,, cud świata z listy UNESCO ,nie mniej jednak ; Indie właśnie takie są . Kolorowe , uśmiechnięte ale i ….maja swoje Slamsy .
    A my to niby co …w naszym kraju też są ,, takie różne wstydliwe ,, miejsca.
    Tylko ,że wstydzić się nie mogą Ci którzy je zamieszkują …Oni tam wyrośli ,często nie znają innego życia.
    Wstydzic powinny się władze .
    Karol, odwalasz kawał dobrej roboty .Trzymaj tak dalej.
    Serdecznie pozdrawiam.

  • Bardzo ciekawy i poruszający tekst. Cieszę się, że podjąłeś tą tematykę.. odnośnie tego, że są miejsca których nie powinno się odwiedzać, przypomniała mi się od razu Twoja interwencja w sprawie faceta, który robił vlogi z Pakistanu. Dziękuje za tekst i za tą reakcję, myślę, że to co zrobiłeś było potrzebne :) .

  • Ciekawie relacjonujesz swoje wyprawy a przy tym jesteś wrażliwym człowiekiem, nie jest ci obojętny los tych biednych ludzi. Poruszająca historia. Tak jak ktoś napisał, że ci ludzie często nie znają innego świata, wychowali się w slumsach i dla nich to „normalność”. My niekoniecznie możemy zrozumieć ich świat, często zadajemy sobie pytanie jak można normalnie żyć w takich warunkach?Niestety władze nie robią nic żeby poprawić ten stan rzeczy i to jest najsmutniejsze, że ci ludzie tam mieszkający muszą sami troszczyć się o swój byt.
    Karol podziwiam ludzi, który mają pasję w życiu, twoją pasją niewątpliwie są podróże. Życzę ci kolejnych ciekawych wypraw i przygód!!!

  • Slumsy, jak slumsy. W każdym większym organizmie jak ten, tworzy się oddolnie proces wyciągania z dołów społecznych. To, co jednak mnie bardziej interesuje, to dlaczego zamazałeś na pożyczonych zdjęciach „białe twarze”, a te „ciemne” zostawiłeś?

    • Bo o tych białych pisze w sposób negatywny i to one teoretycznie mogą mnie pozwać za upublicznianie wizerunku i przedstawianie w negatywnym świetle.

  • Fajny i moim zdaniem potrzebny artykuł. Zgadzam się z Twoim podejściem. Ciekawość ludzka rzecz, ale czasem warto ją trochę pohamować…

  • Niesamowite, wręcz potworne ze względu na rozmiar. Widziałem podobne, ale „maleńkie” na wybrzeżu morza Marmara, pod Stambułem, w okolicach Paryża… Wszędzie ludzie jakoś się urządzają, niekiedy nawet nieźle. Są nawet lokalni bogacze, którzy za nic nie chcą się wyprowadzać. Sprzyja im łagodny klimat i możliwość obywania się bez opłat (do czasu, gdy nie zacznie je pobierać ktoś z wewnątrz). Ale atrakcji dla obcych tam niewiele, chyba, że zabłądzi któryś w takie miejsce z którego się nie wraca.
    Co do mnie jednakowo nie przepadam za oglądaniem biedy, jak za oglądaniem bogactwa. Odnoszę wrażenie, że zarówno jedni jak i drudzy tworzą swoje światy w których nie ma miejsca na czyjeś wścibstwo. A przecież świat jest wszędzie interesujący, nierzadko piękny i ogólnie dostępny.
    Co do biedy… Mieszkałem przez krótki czas w wiosce murzyńskiej w Senegalu, gdzie po wodę trzeba było chodzić parę kilometrów, ludzie można rzec, wegetowali a mimo to byli szczęśliwi, bo u siebie i wśród bliskich. Było miło i sympatycznie, ale że nie miałem możności wykazać się czymś pożytecznym, a ileż można się pętać po buszu, choćby nie wiem jak pięknie świeciło słońce i szumiały akacje, z ulgą wróciłem do swojej chłodnej i mokrej cywilizacji.
    Pozdrawiam i życzę zdrowia. Za jakiś czas też się gdzieś wybiorę, by nadrobić czas uziemnienia w firmie i dwadzieścia lat bez urlopu.
    A na razie zbieram informacje, najcenniejsze właśnie na blogach liczących tylko na siebie włóczykijów po świecie. Hej! ;)

  • Karolu muszę przyznać że to smutna i zarazem poruszająca Historia. Odwiedziłeś to miejsce ponieważ zaprowadziły Cię tam twoje myśli i czyny ostatnich kilku lat. Życie tych ludzi Ci turyści widzą jak by patrzyli przez brudną szybę. Ciekawe czym u tych turystów po wszystkim wypełniony jest ich umysł ?

  • Według mnie ludzie właśnie powinni podróżować do takich miejsc, aby zobaczyć jak żyją ludzie w skrajnej biedzie. Po odpowiedniej refleksji może docenią to co mają. Takie podróże napędzają również tamtejszy biznes, więc jest pożyteczny dla osób tam mieszkających. Pisanie, że pewnych miejsc nie wypada odwiedzać jest nienormalne – po prostu odwiedzanie pewnych miejsc wymaga odpowiedniego zachowania. Dlaczego np. odwiedza się Auschwitz? Przecież tam zginęło tyle osób, nie powinno się tego odwiedzać i że to jest chore? Ludzie powinni sobie właśnie uświadomić, że cały świat to nie jest piękna Europa, gdzie wszystkim żyje się dobrze, ale istnieją ludzie na świecie którzy o takich warunkach mogą sobie pomarzyć.

  • Przeczytałam i myślalam podobnie. Właśnie wróciłam z Indii, odwiedziłam slams, nie dlatego by oglądać biedę i robić sobie fotki. Przekonał mnie fakt, że część dochodów z tych wycieczek trafia do ludności ze slamsów, dofinansowane są szkoły, dzięki temu przewodnicy mają pracę i otrzymują wynagrodzenie. Naszym przewodnikiem byłam Swathi, mieszka w slamsach z 3 rodzeństwa i rodzicami, studiuje, jej marzeniem jest mieszkanie z własną toaletą. Mimo, że jej rodzice i rodzeństwo pracują, nie stać ich na mieszkanie czynszowe, zresztą te w slamsie wcale nie jest tanie. Dla mnie ta „wycieczka” była bardzo trudna, wyszłam popłakana, ale z przekonaniem, że poza solidnym napiwkiem, pomogliśmy choć trochę. A życie tam jest naprawdę bardzo przejmujące i trudne. Zdjęć robić nie wolno, co oczywiście zostało uszanowane i nie wydaje mi się, żeby sami pracownicy, czy mieszkańcy odbierali to, że ich się ogląda jak zwierzęta w zoo. Raczej pogodnie nastawieni, życzliwi, dzieci machały do nas i odnosiło się wrażenie, że nasza obecność ich cieszy.