Wjeżdżamy do Czarnogóry – Powitanie z morzem

Ostatni dzień w Albanii. Ostatnie lekkie podjazdy, długi zjazd i znowu zmieniamy kraj. Chciałbym jeszcze kiedyś wrócić do Albanii. Ktoś gdzieś napisał, że jest to Kuba Europy. Trudno się z tym nie zgodzić. Ze względu na swój klimat jest to chyba jedne z ostatnich takich miejsc. Turyści, a tym samym pieniądz jeszcze nie zepsuł ludności Albańskiej, tak bardzo jak kolejne kraje, które odwiedzimy w dalszej kolejności. Oczywiście nie umniejsza to im, lecz nie możemy już liczyć na całe dnie jazdy po pustych drogach. Ludzie nie będą już tak ochoczo do nas machać, ani uśmiechać się tak bardzo bezinteresownie. Ze zwykłej życzliwości. Czasem trudno było ich rozgryźć. Najpierw machają, pytają jak leci i próbują coś tam zagadać, ale gdy np. już pytaliśmy czy można by rozbić namiot na posesji – gdzieś znikał ten entuzjazm i na jego miejsce wkradała się niepewność i brak zaufania.

Widoki Albańskie to już temat na zupełnie osobna książkę i jeśli ktoś ma Mickiewiczowskie zdolności w opisywaniu przyrody powinien czym prędzej udać się właśnie w tamte regiony. Ja jedynie mogę przedstawić zdjęcia.

Dziś niedziela, a co za tym idzie znowu mamy deficyt jedzenia. Nie bardzo uczymy się na błędach bo taka sytuacja powtarza się już 3 raz. Jakiś awaryjny makaron się jeszcze znajdzie, ale nic poza tym. Trzeba racjonować żywność niczym na wojnie, gdy nie wiadomo kiedy nadejdzie pomoc.

Zapraszam do osobnego tekstu: Czarnogóra – 10 najciekawszych miejsc

Jak już wspomniałem czeka nas zjazd ku morzu, co oznacza nie mniej ni więcej jak to, że kilometry będą wpadać dużo szybciej. Nikt się jednak raczej nie spodziewał, że aż tak. O godzinie 14 mamy już 90 na liczniku. Teren z czasem stał się już kompletnie płaski. Zmagając się z wiatrem w twarz, wyczekujemy już tylko upragnionego morza. Na granicy zostaliśmy tylko sprawdzeni przez Czarnogórców. Albańska część staży granicznej machnęła tylko ręką, rzucając na pożegnanie : have a nice trip  i tym sposobem wjeżdżamy do Czarnogóry.

Wreszcie po cały dniu o przysłowiowych wodzie i chlebie docieramy do Ulcij. Robimy zakupy i pierwszy raz od dawna mamy okazje przegryźć coś z grubsza przypominającego mięso. Począwszy od Rumunii ciężko było znaleźć jakąś dobrą kiełbasę w sklepach. Wszystkie wyroby wyglądały dość podejrzanie, że aż czasem strach było kosztować.

Początkowo odpuściliśmy sobie kąpiel w morzu bo i tak wiedzieliśmy, że będzie ku temu okazja później. Z odrazą pożegnaliśmy Ulcij i te wszystkie obrzydliwie przepełnione plaże, gdzie każdy ma wydzielony swój leżak. Każdy leży na swoim kawałku ziemi i próbuje odpocząć pomiędzy setkami mu podobnych. Tragedia.

Przed wyjazdem z kraju sprawdzałem okolicę celem znalezienia czegoś ciekawego w tych regionach. Moim oczom ukazał się ogromny bo składający się z 18.000 drzew gaj oliwny. Plan był taki, żeby właśnie nocować w takim gaju, gdzieś w okolicach pobliskiego Valdanos. Jest to miejscowość położona nad zatoką, kilka kilometrów od Ulcij. Trochę zapomniana przez turystów, którzy za dużo bardziej atrakcyjne uznali właśnie to drugie miasto. I dobrze dla nas!
wybrzeże czarnogóra

Po drodze do Valdanos podziwiamy przepiękne gaje oliwne ciągnące się wzdłuż całej drogi. Mój pomysł na spanie w takim gaju rozwiała pewna para, która poinformowała nas, że wszystkie te gaje są prywatne i mogą nas z nich przegonić. Polecili nam też nieczynny kemping nad samą zatoką. Miejsce jest zamknięte od 3 lat. Nie ma się nim kto zająć, więc zaczyna już dość mocno podupadać. Ciekawe jest tylko dlaczego taki kemping nad tak pięknie położoną zatoką przestał działać, stracił zainteresowanie turystów. Mówią, że splajtował, w co trudne jest mi uwierzyć.
Gaj oliwny Ulcij czarnogóra

Valdanos i Ulcinj

Robiąc krótkie rozeznanie, odbijamy trochę na bok z prawej strony zatoki. Ludzi bardzo mało. Znajdujemy idealną miejscówkę na nocleg. Wybetonowany taras zaraz przy morzu. Nawet nie ma potrzeby rozbijania namiotu, gdyż spać zamierzamy pod wiatą, obok zabitego dechami baru. Może będzie można zrobić nawet jakieś ognisko wieczorem.

Wskakujemy także pierwszy raz do morza trochę popływać, przy czym skutecznie omijając jeżowce. Nawet jednego drania udało mi się wyłowić (zdjęcie na samej górze)

Rozgościliśmy się na dobre. Ludzie zaczęli powoli uciekać ponieważ słońce już prawie chowało się za horyzontem. Powyciągaliśmy wszystko co się dało z sakw. Materace przygotowane do spania, a na palnikach zaczynał dochodzić makaron. Wtedy czar prysł.

Miało być tak pięknie! Zajęci swoimi kolacjami nawet nie zauważyliśmy, że ktoś się nam przygląda. Jegomość z wielką latarką i napisem security na plecach rzucił krótkie „hello!”. Wszystko stało się jasne. Stwierdził, że musimy się wynosić ponieważ zamykają o 21. Co zamykacie, zapytałem? Macie 30 minut – ripostuje. Na darmo były tłumaczenia, że tylko jedna noc, że już ciemno i że przecież nikogo tutaj nie ma w okolicy komu mielibyśmy przeszkadzać. Rozgoryczeni zaczynamy się pakować.

Co prawda pan z latarką zaczął się tłumaczyć, że to jego robota i nie może nam tu pozwolić zostać, ale decyzji nie zmienił. Przecież to nie pierwszy raz kiedy ktoś z ochrony obiektu nas nachodzi i jakoś ludzie zawsze wykazywali się odrobiną zrozumienia i zdrowego rozsądku.

Nic na to nie poradzimy. Zbieramy się z lekkim opóźnieniem. Jest już kompletnie ciemno. Z czołówkami na głowach pokonujemy lekki podjazd i z braku jakiejkolwiek alternatywy zmuszeni jesteśmy i tak spać w gaju oliwnym. Z braku mocniejszego oświetlenia, ciężko było wybrać jakieś odpowiednie miejsce. Nie wiemy za bardzo gdzie się kładziemy. Jedynie uważamy, żeby ulokować się względnie daleko od drogi, co i tak średnio się udało.

Mamy tylko nadzieję, że nie rozbijamy się na ziemi jakiegoś farmera. Kto by się nie zdenerwował na widok ludzi śpiących w jego blisko tysiącletnim gaju. Na wszelki wypadek nie rozbijamy namiotów gdyby trzeba było się szybko ewakuować. Mimo sporego zmęczenia nie mogliśmy długo zasnąć. Jeszcze przed północą zaraz obok nas wyły krótką chwilę jakieś zwierzęta. Brzmiało to niczym hieny, o których oglądałem niedawno jakiś film na National Geographic… do dziś jestem ciekaw co to było. Trochę wiało grozą.

Dzień 21. 124km 6h47min. 18,25km/h

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

5 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Wydaje mi się, że też byliśmy na tym kempingu, niestety też musieliśmy się wynieść. Byliśmy trochę rozczarowani w szoku, bo miejsce na kamping bardzo fajne. Tam mieliśmy swoją pierwszą morską kąpiel ale w porównaniu do późniejszych woda tam była strasznie brudna z jakimiś pływającymi śmieciami. Fajnie blog piszesz, pozdrawiam i życzę powodzenia przy następnych wyprawach!

    • prawdopodobnie dlatego został zamknięty. Nieszczęsna zatoka powoduje, że syf nie ma jak uciekać i jest spychany na plażę…

  • Zdjęcia są po prostu G-E-N-I-A-L-N-E !!! Nie dość że widoki niesamowite to do tego jeszcze umiejętność kadrowania… rewelacja :)

  • „Po drodze do Valdanos podziwiamy przepiękne gaje oliwne ciągnące się wzdłuż całej drogi. Mój pomysł na spanie w takim gaju rozwiała pewna para, która poinformowała nas, że wszystkie te gaje są prywatne i mogą nas z nich przegonić. ” – piękne są te gaje! Szkoda, że nie mogłeś tam przenocować…