Pomyślałby kto, że zaledwie 6 miesięcy pracy na etat może tak zrujnować kondycję. Do Erdenet dojechaliśmy w tydzień, a ja czuję się, jakbym od miesiąca siedział już na rowerze. Rano nie chce się wstawać, a mimo że step płaski – nie chce się jechać. Nie jest dobrze. Erdenet zaś – jako miejsce, które miało wynagrodzić mi trudny – nie ma w sobie za grosz urody. Do tego zostałem tam okradziony. Pierwszy raz w podróży…
Erdenet nie zrobiło nic, żeby nam się spodobać, żeby jakoś pozytywnie zapisać się w pamięci. Tak na dobrą sprawę, gdyby nie fakt jego istnienia pośrodku niczego i i to, że jego pominięcie skutkowałoby najpewniej śmiercią głodową w ciągu kilku najbliższych dni, to najpewniej w ogóle byśmy się tutaj nie zatrzymywali.
Erdenet to typowe miasto przemysłowe. Żyje tutaj 80 tysięcy ludzi, co czyni je drugim po Ułan Bator miastem Mongolii. Jest to twór założony w roku 1974 i będący niemalże w całości efektem inwestycji władz byłego ZSRR. Główną przyczyną powstania tego brzydkiego miasta było odkrycie tutaj bogatych złóż miedzi i molibdenu. Sowieci zbudowali ogromną kopalnię odkrywkową, będącą czwartą największą na świecie kopalnią miedzi, następnie zbudowali zakład wzbogacania rud, elektrociepłownię, a także szereg innych zakładów wytwórczych często niezwiązanych z przemyslem ciężkim – jak chociażby wielka fabryka dywanów. Na koniec połączono Erdenet ze stolicą kraju nitką Kolei Transmongolskiej.
Sama kopalnia zatrudnia 8000 osób, wytwarza zaś 13% rocznego PKB Mongolii. W mieście znajduje się kilka bazarów, wiele sklepów, hoteli, knajpek, a gdzie okiem sięgnąć tradycyjne syberyjskie domki mieszają się z jurtami i wysokimi, komunistycznymi wieżowcami. Momentami czuję się nieco jakbym przejeżdżał przez Katowice, w których akurat mieszkam.
Gdzie się podziała dawna kondycja?
Do Erdenet dojeżdżamy przed południem. To miał być pierwszy dzień, kiedy przejedziemy powyżej 100 kilometrów. Chcieliśmy nieco odbić sobie te szutrowe, niesłychanie piękne, lecz wolne trasy, którymi jechaliśmy przez ostatnie dni.
Ambitne plany bardzo szybko zweryfikowało jednak życie. Już wczoraj czułem się nieco zmęczony, zaś dziś na tyle mocno osłabłem, że już po 40 kilometrach wiedziałem, że nici z dzisiejszej setki. Niesamowite, jak człowiekowi spada kondycja, kiedy pracuje w trybie ośmiogodzinnym. Na początku zakładałem sobie, że co najmniej dwa razy w tygodniu będę jeździł rowerem do pracy (16 kilometrów w jedną stronę), jednak szybko porzuciłem ten pomysł. Lenistwo i zmęczenie wygrały, a teraz widzę tego efekty. Wystarczył tydzień jazdy przez dość trudny technicznie, jednak niezbyt górzysty teren, a ja czuję już zmęczenie, które podczas wcześniejszych wyjazdów doświadczałem dopiero po miesięcznym pedałowaniu.
Jedno miłe spotanie – doktor i kolejarz w jednym
Z zbyt wieloma osobami nie mieliśmy okazji gadać w Erdenet, bo ciężko było dorwać kogoś mówiącego po angielsku, rosyjsku czy też niemiecku. Jednak w spożywczym, zaraz obok centrum Erdenet, zaczepia nas pewien dziadek. Dziadek przedstawia się imieniem Wadim i od razu zaznacza, że po Mongolsku nazywa się inaczej, jednak przedstawił się po rosyjsku, żebyśmy mogli jakoś zrozumieć i zapamiętać.
Wadim to bardzo elegancki człowiek. Pod krawatem chodzi po zakupy, na palcach pobłyskuje mu kilka sygnetów zaś w jednej ręce niesie masywną, skórzaną teczkę. Zaczepia nas po rosyjsku, więc bardzo chętnie przystajemy na krótką pogawędkę. Rzadko to spotykany język w Mongolii, więc żal byłoby nie skorzystać z sytuacji.
Wadim okazuje się być akuszerem (odbiera porody). Jeździ od pacjentki do pacjentki już prawie 25 lat. Wcześniej pracował jako maszynista w Kolei Transsyberyjskiej i przez 20 lat jeździł na trasie Moskwa – Ułan Bator. Na potwierdzenie tego faktu, wyjmuje ze swojej teczki, spomiędzy setek kartek, karteczek, plastrów i innych papierów – wizytówkę. Na pożegnanie życzy nam zaś powodzenia i bezpiecznego pobytu w Erdenet, co jak zaraz się okaże, wcale się nie spełni…
Jedno niemiłe spotkanie – kradzież telefonu…
Zmęczenie nie ustępuję, zostajemy zatem jeszcze na kilka godzin w Erdenet. Jako, że nie ma tutaj zbyt wiele rzeczy wartych zobaczenia, postanawiamy przysiąść w jakiejś restauracji i nadrobić braki w kaloriach i w sieci. Znajdujemy jakąś niewielką, ulokowaną na parterze czteropiętrowego budynku domową knajpkę i w towarzystwie kilku innych Mongołów siorbiemy zupę i wcinamy tradycyjne, smażone na baranim tłuszczu, zawierające równie barani farsz placuszki khuushuur.
Wybranie akurat tej knajpy to był błąd, ale o tym przekonałem się dopiero po kilkunastu minutach od wyjścia na zewnątrz. Chcę odpisać na maila, którego chwile wcześniej otrzymałem od pewnej telewizji zapraszającej na casting, sprawdzam, szukam telefonu, a tego nie ma. Nie mam pojęcia kiedy, ani skąd został mi skradziony. Pewnie wyjęty z kieszeni, ewentualnie z torby podręcznej. Szybko, niepostrzeżenie.
Szybki powrót do knajpy, jednak jak można było się spodziewać właściciele nic nie zauważyli, nikogo na gorącym uczynku nie przyłapali, niczego nie znaleźli. Zdenerwowanie szybko przerodziło się w smutek, następnie w rezygnację i jeszcze większy brak motywacji do dalszej jazdy. Bardzo polubiliśmy się z tym telefonem.
Postanawiamy (a bardziej ja narzucam taką decyzję) zostać w tym nieszczęsnym Erdenet na noc. Szybko znajdujemy jakiś niedrogi hostel, zbijamy horrendalnie podbitą specjalnie dla nas cenę i zaszywamy się w małym, nawet nie tak tragicznym pokoiku. Szczerze mówiąc spodziewałem się gorszych standardów, a tutaj nawet tapeta nie odpada od ściany, a jedyny mankament to niedomykające się drzwi od toalety i rozmontowana spłuczka…
Oby następny dzień był lepszy.
Zachęcam też zajrzeć do praktycznego tekstu o Mongolii, gdzie znajdziesz wszystko co potrzebujesz jadąc do Mongolii
Zdarza się – nieprzyjemna historia. Rozumiem, że telefonu nie odzyskałeś? To była ta xperia, którą robiłeś zdjęcia na insta?
Taak. No niestety, bez szans. Znajomy z Polski dzwonił chwilę później, ktoś odebrał, po czym telefon wyłączył. Koniec historii. :)
Ojej, przykro mi bardzo… Miejsce rzeczywiście mocno nieciekawe, ale za to droga do niego wygląda całkiem fajnie :)
Dla pocieszenia mogę powiedzieć że mi na Sycylii ostatniego dnia podróży niepostrzeżenie skradziono torebkę, z telefonem, kartami do bankomatu, dokumentami, pieniędzmi i aparatem fotograficznym w którym były zdjęcia z całej podróży…do tego stres czy wpuszczą mnie do powrotnego samolotu bez dokumentów. Zawsze może być gorzej :) choć szczerze współczuję!
Jeden zakład produkuje 1/10 PKB całego państwa? Niesamowite.
pierwsze zdjęcie z blokiem i jurto przypomina mi scenę z alternatyw4 jak balcerkowa odpowiada aniołowi jak ktoś całe życie mieszkał w mieście to się za chiny do wiochy nie przyzwyczai. powodzenia
Nie wiem, czy czytałem do tej pory aż tak negatywny wpis na Twoim blogu. Aż to do Ciebie niepodobne ;) No ale i ponarzekać czasem trzeba, szczeglnie gdy jest ku temu powód. A w mieście poważnie nie było całkowicie nic interesującego? Nie pytam oczywiście o atrakcje turystyczne, ale czasem takie wybudowane po środku niczego przemysłowe ośrodki też potrafią zaciekawić np. skrupulatnie zaplanowanym układem urbanistycznym. Choć jurty pomiędzy nowo budowanymi blokami wyglądają raczej słabo ;)
Serio? To musisz lepiej się rozejrzeć po blogu, bo nigdy nie miałem oporów pisać tekstów o miejscach, które mi się nie podobały – jak to jest na wielu innych blogach. Poszukaj dobrze, z pewnością znajdziesz ich kilka, nawet kilkanaście ;)
Można napisać ciekawie o nieciekawym miejscu :). Co do kondycji sama czuję to po sobie. Od kilku miesięcy nie byłam w górach i teraz w Nowej Zelandii wysiadam w pierwszych 15 minutach!
Super tapeta! Co to za „pierożki” na talerzu?
Placki. Opisane w tekście przecież ;)
[…] raz będąc na wycieczce w Chorwacji podczas biwaku na dziko, drugi raz jak byliśmy z Martą w Mongolii ukradziono mi telefon. Śmiesznie jak później podglądałem w apce jak ten telefon śmiga sobie z […]