Dzień 28. Dzisiejszy nocleg – jak się dowiadujemy – mieliśmy w części serbskiej (prawosławnej) Sarajewa, zaś zaraz za sąsiednią górą jest część miasta chorwacka i muzułmańska. Sarajewo poza tym, że jest stolicą kraju jest też miastem przez które biegnie granica miedzy obiema krainami, które to są składowymi Bośni i Hercegowiny. Miasto jest szybko odbudowywane po działaniach wojennych zakończonych jeszcze nie tak dawno temu, lecz mimo to można zauważyć mnóstwo różnej wielkości dziur po pociskach. Na mijanych domach wyraźnie widać jak operatorzy dział i karabinów słali seriami swoje pociski.
Trochę zajmuje nam znalezienie właściwiej drogi wyjazdowej. Wreszcie po kilku zakrętach znajdujemy w końcu nasze ostatnie, wspólne skrzyżowanie na tej wyprawie. Chłopaki od teraz obierają kurs bezpośrednio na Kraków, ja zaś jadę na zachód w stronę Chorwacji.
Z sakwami ostatnio jechałem samemu w zeszłym roku w Alpach, także doświadczenie jakieś tam jest. Jazda samemu ma także swój urok. Główny problem to brak towarzystwa, to też trzeba umiejętnie i w miarę często zagadywać tubylców, lub też być bardzo odpornym na samotność i mieć czym zająć umysł. Sprawdza się tutaj bardzo poczciwy odtwarzacz mp3 z możliwie jak największą ilością utworów.
Jeszcze zanim opuściłem Sarajewo zaczęły pojawiać się pierwsze znaki pokazujące ilość kilometrów do Mostaru. Nie bardzo wiedziałem jak wygląda trasa, to też z racji dużej odległości nie brałem poważnie przejechania ponad 130km. Na dobry początek dnia, na poboczu podczas jednego z pierwszych podjazdów leży sobie 10 euro czekając na swojego szczęśliwego znalazcę. Padło na mnie i czym prędzej udaję się do kantoru z chęcią wymiany i jak najszybszego upłynnienia gotówki. Pech chciał, że dziś znowu niedziela i trzeba będzie poczekać do jutra. Takie oto szczęście w nieszczęściu… (albo odwrotnie.)
Droga jak to było przedstawione na mapie, miała biec w większości wzdłuż rzeki. Mapa tym razem się nie pomyliła. Moja dzisiejsza towarzyszka zwie się Neretwa i jest to największa i najdłuższa rzeka po wschodniej stronie Adriatyku. Nie jechało się łatwo. Droga kanionem ma swoje zalety i wady. Do tych pierwszych z pewnością można zaliczyć urok jazdy kanionem i co chwila zmieniające się widoki, zaś minusem jest zdecydowanie przeciąg panujący w takim miejscu. Szanse na wiatr w twarz teoretycznie są 50/50 lecz ja mam wrażenie, że w tym aspekcie fortuna nie jest mi zbyt przychylna i te proporcje zmieniają się zdecydowanie na moją niekorzyść. Zaowocowało to średnimi prędkościami rzędu 13km/h. Dodatkowo ruch samochodowy jest dość wysoki i w kulminacyjnym momencie rozładowała mi się bateria od mp3. To już jest istna tragedia. Co chwila z prędkością dźwięku przelatywały obok mnie cysterny, jakby wszystkie ze sobą rywalizowały. Co ciekawe były to cysterny jednego koncernu i najwidoczniej władze ogłosiły jakiś konkurs na najszybsze pokonanie odcinka od punktu A do punktu B, a kierowcy wzięli to sobie baaardzo do serca. Kilka razy gdyby nie lusterko wylądował bym w rowie zmieciony podmuchem powietrza.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Jak by tego było mało pierwszy raz od naprawdę długiego czasu złapałem gumę. Oponę przebił jeden z tych 'popularnych’ drucików, które to znajdują się na poboczu w ogromnych ilościach. Po kilku sekundach jechałem już na feldze to też od razu musiałem dać się do wymiany. Wszystko to zaowocowało 50 kilometrami o godzinie 13.00 i powoli przestawałem mieć nadzieje na dojechanie do Mostaru, który to jest gdzieś tam jeszcze 80 kilometrów przede mną.
Nie dość, że nie miałem wymienionych pieniędzy, to jeszcze sakwy zaczynały coraz bardziej świecić pustkami, a makaron który gotowałem 20min temu i zjadłem do połowy, pechowo wydostał się na zewnątrz menażki zabrudzając całą sakwę od środka. Jednak mimo wszystko miałem szczęście łapiąc gumę akurat w tym miejscu w którym złapałem. Przydrożny sklepik okazał się dla mnie bardzo szczęśliwy. Właścicielka od razu przybiegła do mnie z butelkowanym soczkiem i po chwili upewniwszy się, że jestem głodny (a co będę kłamał:D) dostałem pokaźnych rozmiarów kanapkę! Po poklejeniu dętki przysiadłem się na chwilę do jej syna i „jego przyjaciela” aby podyskutować trochę o nadchodzącej kolejce Premier League i rozważyć wszystkie za i przeciw postawieniu pieniędzy na Manchester United.
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Połączenie makaronu, darowanej mi kanapki i krótkiego odpoczynku zrobiło swoje i przeniosło się na ilość i szybkość pokonywanych kolejnych kilometrów. Nawet wiatr, który wcześniej nieustannie robił mi na złość zdawał się współpracować, co też spowodowało odżycie we mnie nadziei na dojechanie do Mostaru.
Czytaj też – Cmentarze winem płynące.
Mijając kolejne znaki informujące o odległości do Mostaru coraz bardziej byłem pewny, że dam radę. Z kilkoma przerwami na jedzenie i kąpiel w rzece wreszcie jest tablica informująca o wjeździe do miasta. Przedzierając się przez nieduże przedmieścia udaje mi się przed 19 dojechać do starego miasta. Jeszcze tylko podprowadzę rower kilka kroków po śliskim bruku, żeby tylko nikogo z turystów nie rozjechać i oto jest – sławny mostarski most! Odbudowany po wojnie, jest głównym symbolem tego miasta, przyciągającym doń rzesze turystów. I jak to często ma miejsce, także Mostar jest rozdeptywany przez rodaków. Tym razem jednak nie jest to nikt kto by kazał się przetransportować do BiH samolotem lub też swoim wygodnym kamperem. Zaraz przed samym wejściem na most dostrzegam rower z tylko częściowo przypiętymi sakwami, a obok siedzi Wiola z Krakowa! Rozmowa zaczyna się od standardowego 'where are you from?’ po czym po wspólnym upewnieniu się, że jesteśmy z tego samego kraju dalej nie wiedzieć czemu, nikt z nas przez dłuższą chwilę nie przechodzi na język polski. Czasem ciężko sobie uświadomić taki zbieg okoliczności.
Jak się okazuje Wiola jest także w podróży po Bałkanach i to znacznie dłużej niż ja. Jeszcze po powrocie do Polski nie mam długo żadnej wiadomości o dalszych Jej losach, gdyż postanowiła jeszcze się pokręcić po okolicy. Brak limitów czasowych to jest coś pięknego. Niestety ja mam takowe i muszę wydostać się z Mostaru aby znaleźć przed zmrokiem jakieś miejsce do spania. Wiola ma już gdzieś w okolicy swoją miejscówkę to też nie bardzo ma się po co uwijać. Tym samym niestety nie mam zbyt dużo czasu na pogadanie i po wymianie kontaktami czym prędzej uciekam.
Centrum miasta nie jest najlepszym miejscem do szukania noclegu to też postanawiam wyjechać kawałek. Pech chciał, że ten kawałek biegnie pod górkę i tym samym cała operacja wydostawania się z miasta przeciągnęła się na tyle długo, że złapała mnie noc. Trzeba przyznać, że Mostar prezentuje się bardzo ciekawie o tej porze – w dodatku z góry – lecz dla mnie zaczyna się nerwówka. Nie mam lampek na rowerze (leżą gdzieś tam głęboko w sakwie), ani nigdzie po drodze nie znajduje odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu które byłoby choćby kawałek od drogi . Wreszcie po kilku kilometrach pojawia się pierwszy dom. Od razu, bez wahania podbijam i robiąc smutno-wyczerpaną minę proszę o kawałek miejsca na rozbicie się. Bez problemu dogaduję się z jednym z trzech synów właścicieli po Angielsku i już po chwili siedzę wyczerpany dniem w swoim niedużym namiocie. Na kolację dostaję jeszcze przepyszną lemoniadę i kolejne już dziś kanapki tylko, że tym razem zamiast mielonki pomiędzy chlebem znalazła się tradycyjna Chorwacka (i nie tylko?) cienko krojona, sucha i bardzo słona szynka której nazwy nie pamiętam ale liczę na Wiolę która pewnie wie o co chodzi i raczy się podzielić tym w komentarzach!
Shashin Error:
No photos found for specified shortcode
Shashin Error:
No photos found for specified shortcodeKrótki filmik:
Dzień 28. 135km 7h25min. 18,12km/h
W Mostarze piłam najlepszą kawę na świecie. Trafiliśmy do lokalnej knajpki, w której właściciel dał nam do spróbowania każdej potrawy z karty plus lokalne deserki. Pycha! Ale samo miasto nieco przeraża…
Bośnia i Hercegowina – mój bałkański sen..
Uwielbiam Bośnię. Co do noclegu – ja jeździłam bez namiotu po Bałkanach, więc raczej hostele (stacje benzynowe, plaża, jak nic się nie znalazło..) i w Mostarze fajna akcja – zostałyśmy dosłownie zgarnięte przez jakąś babcię, która stała na balkonie. Poczęstowała turecką kawą, ciastkami..
W BiH widzieliśmy tylko Mostar. Stanowczo za mało, koniecznie trzeba wrócić po więcej! Całą trasę z PL aż po Czarnogórę przez Słowenię, Chorwację i Bośnię i Hercegowinę zaplanowaliśmy i przemierzyliśmy sami. To była niesamowita przygoda. Co prawda nie mieliśmy tylu przebojów, ale też było ciekawie :) Opisałam tu:
http://kamtraveller.blogspot.com/2016/02/grecja-ateny-i-okolice-w-praktyce.html
Może ktoś planuje wyjazd w tamte strony? Zapraszam do poczytania. Jest sporo przydatnych informacji.