Transsyberyjskie spotkania. Polacy na Syberii

Na dworcu tłok. Wszyscy gdzieś biegają, rozglądają się, czegoś szukają. Jedynie pani w kasie, kontrastując z tym całym bałaganem, obsługuje kolejnych klientów elegancko, bez pośpiechu. Wypatrujemy sobie miejsce obok automatu z kawą, gdzie spoczniemy aż do przyjazdu pociągu. Na naszej drodze stają jednak bramki bezpieczeństwa, a pośrodku nich wąsaty, groźnie wyglądający strażnik.

– Można przejść? – pytam grzecznie, po czym uzyskując zgodę, przepycham się z  moim rowerem przez zbyt wąsko rozstawione słupki. Czujnik zasugerował, że w moich sakwach jest coś metalowego. I owszem, jakieś kilkadziesiąt rzeczy – uśmiecham się sam do siebie. Strażnik kręci wąsem i niewzruszenie macha ręką.

– Rozpakowywać? – pytam.  Strażnik mierzy mnie wzrokiem, jakby chciał mnie zapytać, czy mam go za jakiegoś idioty? Że niby sugeruję swoim pytaniem jakieś niebezpieczne rzeczy w moich sakwach? Że niby każę mu wziąć się do pracy? Na koniec zmiany? 

– Macie jakąś broń? – pyta.
– Oczywiście, że tak! – uśmiecham się sam do siebie i zamyślam. Noże, gaz pieprzowy, butla pełna benzyny… – Czy mam jakiąś broń? – powtarzam na głos.
– Oczywiście, że nie! Same namioty, śpiwory, ubrania i jedzenie – rzucam jednym tchem. Pan karci mnie raz jeszcze wzrokiem sugerując, żebym mu głowy nie zawracał, zadowolony z odpowiedzi lekko uśmiecha i obraca na pięcie dając przyzwolenie do przejścia dalej. 

Dworzec w Irkucku

Dworzec główny w Irkucku
Dworzec główny w Irkucku skąd startujemy

Kolej Transsyberyjska. Na pokład!

Pociąg nadjechał. Połowa ludzi wystartowała w kierunku peronu. Bagaże w dłoń, łokcie w ruch, ogólna mobilizacja.  Ci wszyscy co to chwilę temu wydawali się tacy zrezygnowani, bez życia, nagle jakby odzyskali nadzieje, wróciły im siły. Pytam jakąś kobietę, czy to pociąg do Nauszki? Grzecznie, bez narzucania się, jednak odpowiednio głośno aby przekrzyczeć wszystkich wokoło. Ta zajęta przedzieraniem się ze swoją wielką ruską torbą ignoruje mnie zupełnie. W mgnieniu oka znika w tłumie i tyle ją widziałem.

Zatem, nie do końca wiedząc w którym kierunku, przepychamy się i my z naszymi objuczonymi sakwami rowerami. Nie jest łatwo, co chwila ktoś zerka na mnie pytająco, czy aby nie mogłem spakować jeszcze więcej rzeczy, bardziej blokując przejście.

Przed każdym wejściem do wagonu stoi pani konduktor, która dokładnie, linijka po linijce lustruje każdy bilet. Z pełną powagą i profesjonalizmem ślini palce podczas przewracania kolejnych świstków papieru, skrupulatnie tłumaczy, gdzie kto ma się udać.

– Kuda jedietie? Gdzie jedziecie? – pyta, kiedy przychodzi nasza kolej. – A gdzie można? Żartuję sobie, chcąc nieco rozładować tę bezsensownie naładowaną atmosferę. Pani nie jest jednak w humorze do żartów. Uśmiecha się z grzeczności i wyciąga rękę po nasze bilety.

– A na rowery bilet gdzie? – podnosi zmęczony wzrok znad naszych biletów. – A nie ma? Pytam, teraz już wcale nie na żarty. Okazuje się, że nie, i że nie możemy kupić takowych u szanownej konduktorki. Jednak nie wszystko stracone.

– Biegiem do kasy! – rozkazuje, po czym dodaje – mamy jeszcze kilka minut czasu, jak się pospieszycie to zdążycie!  Zatem Marta, jako ta szybsza z naszej dwójki połówka, biegnie ponownie w kierunku dworca, że aż dym spod butów idzie. Ja w tym czasie zabieram się zgodnie z poleceniami naszej konduktorki za rozbieranie rowerów. Ku mojej uciesze pani zapewnia, że rowery przewoziła już nie raz, problemu ze spakowaniem nie będzie, jednak nieco porozkręcać trzeba.

W całym procesie demontażu towarzyszy mi mocno już wypity inny pasażer pociągu, który korzystając z przerwy postanowił nieco się przewietrzyć. Wypytuje standardowo o podróż, Polskę, jak mi na imię. Stara sobie przypomnieć coś po angielsku, jednak nijak nie idzie nam ta rozmowa. Niestety, mimo najszczerszych chęci zmuszony jestem ignorować kolegę, gdyż całą uwagę poświęcam rozkręconym i położonym na ziemi elementom ekwipunku, żeby żaden czasem nie zmienił właściciela.  Kolega, którego imienia przez plączący się język nawet w połowie nie zrozumiałem, pojął najwyraźniej fakt, że nieco mi przeszkadza swoimi ciągle powtarzającymi się pytaniami. Stwierdziwszy, że większy pożytek będę miał z jego trzęsących się rąk, niż plączącego języka, postanowił mi jednak pomóc. Na szczęście, ledwo złapał się za jakikolwiek klucz, przybiega Marta ściskając w dłoni dwa świeżutkie kwitki bagażowe. Zresztą, ku niezadowoleniu kolegi i tak skończyłem już rozkładać rowery. Żeby jednak nie wyjść na kompletnego gbura i ignoranta pozwalam sobie nieco pomóc wnosić sakwy do pociągu.

Podróż koleją transsyberyjską
Nie, nie tego pociągu. Ta parowa lokomotywa tylko zdobiła centrum miasta…

Co tam w przedziale słychać?

Wszystko spakowaliśmy bez najmniejszego problemu. Sakwy mamy w przedziale, rowery zaś w specjalnym pomieszczeniu bagażowy, gdzie zmieściłoby się jeszcze kilka innych.

W przedziale, razem z nami śpią dwie panie. Z początku milczące, cierpliwie obserwujące całe to nasze przerzucanie sakw. Nawet lekko poddenerwowane, że tak długo nie możemy się rozpakować i blokujemy tym samym wyjście z przedziału. A przecież spać już trzeba, północ powoli dochodzi!

Jedna pani jest wyraźnie pochodzenia mongolskiego, tudzież buriackiego, druga to z krwi i kości słowianka. Chcąc nieco ożywić atmosferę i zacząć jakąś rozmowę wychodzimy z inicjatywą do pani, jak się dowiadujemy, wracającej do Ułan Bator. Niestety ciężko się porozumieć, gdyż pani rosyjski zna dość pobieżnie, żeby nie powiedzieć praktycznie wcale. Ale co to dla nas! Sugerujemy, gdzieś po 5 minutach prób, że fajnie byłoby się nauczyć czegoś po Mongolsku. Powtarzamy na zmianę „Spasiba”, „po Mongolsku”, „spasiba”, „po mongolsku”? Aż w końcu na twarzy naszej mongolskiej sąsiadki rysują się pierwsze oznaki zrozumienia. Oczy jakby jej pojaśniały, lekko wydęła usta, po czym wyrzuca z siebie pełna entuzjazmu:

-Bairlda!

No więc powtarzamy na zmianę. Pierwszy raz, drugi, dziesiąty. Bairlda, bairlda, bairlda. Aż do skutku. Mimo – w moim odczuciu – idealnej już wymowy tego, jak na standardy języka mongolskiego i tak łatwego słowa, pani ciągle z niezadowoleniem kręci głową. Bardzo trudny to język, jeszcze przekonamy się o tym wielokrotnie w samej Mongolii.

Na tym jednak kończymy naszą dzisiejszą lekcję mongolskiego, gdyż właśnie odezwała się do nas pierwszy raz druga pani, która zajmuje dolną pryczę naprzeciw mnie.

– Z Polszy przyjechali? – pyta. Odpowiadam twierdząco, nie udając przy tym zdziwienia. – Domiecka Irina mam na nazwisko! – uśmiecha się, po czym tłumaczy.  – Jestem z pochodzenia Polką! Dziadka przysłali w czasie wojny na Sibir. W wiadomych celach, jak tysiące mu podobnych.  Próbujemy nieco wypytać o szczegóły,  region Polski, z którego pochodził, jednak dziadek Iriny zmarł krótko przed jej narodzinami, a z jej rodzicami niechętnie dzielił się swoją przeszłością.

Polacy na Syberii

Irina nie jest odosobnionym przypadkiem! Tego samego dnia mieliśmy już sytuację, gdzie mężczyzna w średnim wieku, także zwrócił uwagę na nasze pochodzenie. Jak w przypadku Iriny, także i utaj rozpoznani zostaliśmy przez nasz język, jednak niczego więcej się nie dowiedzieliśmy, gdyż pan gdzieś się spieszył i tylko pomachał na pożegnanie, życząc udanej podróży.

Przybywam jednak z kilkoma ciekawymi informacjami. Z najnowszych, pochodzących z roku 2002 badań wynika, że w całym Obszarze Irkuckiego Okręgu Konsularnego żyje aktualnie nawet do 30 tysięcy osób mających polskie pochodzenie.  Z czego zaledwie 5416 z nich przyznaje się do bycia Polakami.

Dysonans ten nie bierze się z jakiegoś wstydu, czy też niechęci do swojego pochodzenia. Ludzie ci w większości w ogóle nie czują się Polakami, bo jak tutaj pielęgnować swoją narodowość nic nie wiedząc o swoim kraju i nie mając z nim, ani ze swoimi rodakami kontaktu od pokoleń? Pamięć to jedyne co się w sporej części przypadków uchowało, często pamięć bardzo wybiórcza, symboliczna.

Inną, dość częstą przyczyną tak małej wiedzy na temat swojego pochodzenia jest fakt, że kolejne pokolenia Polaków (z naciskiem na okres represji Stalinowskich) zwyczajnie nie były informowane o swoim pochodzeniu przez rodziców, z obawy przed prześladowaniami. Wszystko to zaowocowało solidną i szybką asymilacją z ludnością rosyjską.

Dobrowolnie na Syberię?

Jednak nie zawsze zasiedlanie tej części Rosji odbywało się pod przymusem. Ciekawostką są wsie – jak ta znajdująca się 100 kilometrów od Irkucka – Wierszyna, której założyciele, na początku XX wieku dobrowolnie przyjechali na Syberię.

Wszystko działo się na skutek reform rolnych Stołypina – rosyjskiego polityka, premiera Rosji w latach 1906-1911. Chciał on zrewolucjonizować rosyjskie rolnictwo, dając m.in. chłopom ziemię na własność. Uważał on, że dopiero ziemia, którą uprawia się dobrowolnie –  czyli z pasją, zaangażowaniem – daje wielki plon, nie zaś ziemia, do której uprawy zmusza się zesłańców.

Postanowił skusić chłopów z zachodniej części cesarskiej Rosji, do osiedlania się na dalekiej Syberii. Proponował im długoletnie zwolnienie z podatków, brak jakichkolwiek zobowiązań, a także możliwość posiadania takiej ilości ziemi, jaką tylko dali radę wykarczować. Jak można się domyślać plan ten zainteresował wielu chłopów, którym nie wiodło się w Polsce. Na ten przykład, spora część tych, którzy wyjechali do Wierszyny, pochodziła z okolic Zagłębia Dąbrowskiego.

Ciekawą relację napisały też Paczki w Podróży! Serdecznie polecam ich tekst o Kolei Transsyberyjskiej! :)

Dworzec w Nauszki. Ostatnia stacja przed granicą z Mongolią.
Dworzec w Nauszki. Ostatnia stacja przed granicą z Mongolią.

W stronę Mongolii

Po jeszcze kilku przelotnych rozmowach z innymi pasażerami, głównie Mongołami, w końcu idziemy spać.

Koleją Transsyberyjską przemieściliśmy się od Irkucka do Nauszki – czyli do ostatniej stacji przed granicą z Mongolią. Tam też wysiadamy, jak wszyscy inni pasażerowie. Pociąg dalej nie jedzie. Aby pojechać do Mongolii, trzeba udać się kilkanaście kilometrów dalej na samochodowe przejście graniczne w mieście Kiachta. Tamże też kierujemy swoje koła.

Nie znaczy to jednak, że następny wpis z serii „Tajga i Step„, będzie właśnie z tamtego kraju. Jeszcze nie teraz! Aktualnie dopracowuję praktyczny tekst o Bajkale i okolicy, gdzie znajdziecie informacje jak tam najlepiej dojechać, czym i za ile jeździć po okolicy no i co przy okazji zobaczyć. Będzie też więcej praktycznych porad o kupowaniu biletu na Kolej Transsyberyjską. Do następnego!

Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

20 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Oczywiście, ze tak. Niektórzy po zakończeniu wygnania, wracali po części europejskiej tylko po to, by prosić o zezwolenie powrotu na Syberię. Głównie badacze…

  • Karol! Mam ciekawą historię ;) Tydzień temu wróciłem z mojej pierwszej podróży rowerowej (wschodnia Polska i kawałek Ukrainy) Było świetnie, ale przechodząc do sedna kilka nocy mieliśmy przyjemność spędzić u hostów z warmshowers. Jednym z nich był niejaki Oleg mieszkający ok 50 km na południe od Lwowa w miejscowości Rozvadiv, przemiły dwudziestoparolatek i entuzjasta podróży. Wspomniał, że my (ja i 2 koleżanki) jesteśmy jego drugimi gośćmi a pierwszym, 2 miesiące wcześniej była niejaka… Marta :) Też z Poznania i też na rowerze, bardzo dużo o niej mówił, m.in. że pojechała na Syberię i kiedy pokazał nam jej profil na FB od razu rozpoznałem błękitny rower, żółte sakwy i ten uśmiech! :D Pozdrowienia!

  • Oj z tym dobrowolnym wyjazdem na Syberię to raczej mniejszość. Syberia zawsze będzie kojarzyć się z tragedią i zsyłkami. Wybierz się do Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku na Górnym Śląsku. Tam najlepiej to wytłumaczą.

  • Kurczę, podróż transsyberyjską to moje marzenie z czasów studenckich, do tej pory niespełnione… Co gorsza, nie ma za bardzo widoków na to, by miało spełnić się w najbliższym czasie. Dzięki za ciekawy wpis :)

  • Sporo czytałem o polskich zesłańcach na Sybir w XIX wieku – pamiętniki, listy, opracowania, sporo rękopisów.Nie takie te zesłanie za cara było straszne, jak nam się wydaje, gdyż nakładamy na to nasze XX-wieczne pełne grozy doświadczenia. Dodam, że wielu Polaków po zakończonej zsyłce wracało na Syberię. Dlaczego? Ano wracali po 10, 15 czy 20 latach do kraju, w którym nie mieli już nic – ani rodziny, ani przyjaciół, ani perspektyw. Więc wielu wracało, a część nawet robiła tam kariery.
    A pozostając przy temacie zesłań, to od jakiegoś czasu mi chodzi po głowie, aby powtórzyć wyczyn Rufina Piotrowskiego, który z zesłania uciekł na piechotę. Może by się dało jakiś fajny projekt podróżniczy z tego zrobić? Nie obrażę się, jak ktoś mi ten pomysł ukradnie – nawet więcej – będę mu kibicować :) A zainteresowanych odsyłam do pamiętników pana Rufina dostępnych w Tarnowskiej Bibliotece Cyfrowej: http://dlibra.biblioteka.tarnow.pl/dlibra/results?action=SearchAction&QI=F473849C080ADA3C5EECCD0105BD9594-5

  • Zazdroszczę! Tym bardziej, że sam mam plan wyruszyć na Syberię terenówką i dotrzeć do zapomnianych miejscowości! Trzymam kciuki i ślinię się przy każdym kolejnym Twoim wpisie ;) Pozdrowienia!