L’Aquila. Kiedy w jednej chwili tracisz wszystko.

Wyobraź sobie taką sytuację. Wracasz dziś z pracy czy szkoły. Jak co dzień zdejmujesz buty, odgrzewasz wczorajszy obiad, siadasz przy stole z książką. Następnie, standardowo wrzucasz puste talerze do zlewu, ucinasz sobie krótką drzemkę no i również standardowo, niezmiennie od lat spędzasz resztę dnia wraz z rodziną lub znajomymi. Dzień się powoli kończy.Robisz sobie kanapki na jutro, sprawdzasz czy koszula jest jeszcze w miarę niepognieciona, idziesz wziąć prysznic. Jesteś szczęśliwy, nic ci nie brakuje.

Noc. Wygodne łóżko, cisza, spokój, u boku leży ukochana osoba – nawet dziś nie chrapie. Jest idealnie.

Dokładnie tak samo wyglądał 6 kwietnia roku 2009, dla mieszkańców włoskiej L’Aquili. Wszystko odbywało się zwyczajnie – jak tydzień, miesiąc, rok wcześniej. Tysiące takich samych, standardowych scenariuszy. Do godziny 3:32 w nocy. Wtedy miasto nawiedziło trzęsienie ziemi. Najsilniejsze we Włoszech od 1980 roku. Ziemia zatrzęsła z siłą 6,3 w skali stopnia Richtera. Zniszczeniu uległo 15.000 domów, a 40.000 ludzi w jednej chwili straciło dach nad głową. Katastrofa zakończyła życie 308 osób. Większość ludzi w pośpiechu opuszczała swoje domy, porzucając dorobek swojego życia. Mieli już nigdy do nich nie wrócić. Ich spokojne, ułożone życie w momencie zostało zrujnowane. Stracili wszystko.

Zniszczone i opuszczone miasto 5 lat później.

Zawaliły się dzwonnice kościołów, kopuły, transepty. Dziś, będąc w L’Aquili ma się wrażenie, że trzęsienie miało miejsce zaledwie kilka, kilkanaście tygodni temu. Na naprawę naruszonych domów rząd nie ma pieniędzy. Wszystko jest jakby ciągle świeże, bardzo wolno remontowane. Nad miastem górują dziesiątki żurawi, co ważniejsze, zabytkowe budynki są odnawiane, cała reszta została jedynie spięta klamrami i rusztowaniami. Zabytkowe centrum miasta jest niemal zupełnie wyludnione. Poza robotnikami, nie ma tam nikogo. Ponad 20.000 ludzi nie powróciło jeszcze do swoich domów i raczej nie prędko się to zmieni.

Zapraszam do galerii zdjęć, które udało mi się wykonać w mieście. Spora część domów jest otwarta. Wszystko leży na tym samym miejscu od 5 lat. Książki, ubrania, zabawki. Na popękanych ścianach wiszą plakaty z piłkarzami, w lodówce leży stare jedzenie, pod ścianą stoi pianino. Niesamowite, zapierające dech w piersiach przeżycie…

1 (540) Zdjęcia miasta po trzęsieniu ziemi Miasto po trzęsieniu ziemi 1 (538) 1 (556) 1 (546) 1 (561) 1 (559) 1 (550) 1 (626) 1 (603) 1 (600) 1 (601) 1 (570) 1 (568) 1 (569) 1 (593) 1 (598) 1 (605) 1 (613) 1 (545) 1 (575) 1 (580) 1 (623) 1 (620) 1 (596) 1 (584) 1 (590) 1 (587) 1 (589)Karol Werner

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

32 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

      • Byliśmy tam dzisiaj. I chyba nic się nie zmieniło od 2014. Może tylko to, że większość domów jest pozamykana i nie dotarliśmy do miejsc gdzie widać byłoby codzienne życie. Niemniej jednak wieje chłodem i takim nieopowiedzianym smutkiem. Miejsce przytłaczające mając na uwadze, że te domy kiedyś były całkowicie zasiedlone…..

  • Reportaż umarlego miasta… Okropne jest przeżyć ten dramat, może stracić rodzinę, a z pewnością dorobek, dach nad głową, miejsce pracy, zdrowie, i nie mieć środków na nowy start…Miasto nie kwapi się z remontami, kto wie, czy nie ograniczyli tego sejsmolodzy, po zbadaniu częstotliwości zjawisk w badanym czasie na tym obszarze… Dla porównania rodzimy przykład, budownictwo na terenach zalewowych, zbyt słabe zabezpieczenie przeciwpowodziowe, zniesiony powszechny obowiązek ubezpieczenia domów, i cykliczne podtopienia, powodzie… perpetuum mobile…

  • Wszystkie media o tym trabiły, a jak przyszło co do czego to ludzie zostali sami ze swoimi problemami…

  • Piekne zdjecia! Smutna historia. Daje do myslenia nad kruchoscia tego zycia a zarazem daje powody, aby zyc pelnia!

  • Ciągnie mnie w rejony, gdzie coś się wydarzyło- czy to katastrofa, czy wojna. Chciałabym na własne oczy zobaczyć skutki takich zdarzeń, te namacalne, widoczne dla oka, i te psychologiczne. To bardzo egoistyczne podejście, w końcu coś musi się wydarzyć, żebym ja mogła zdobyć takie doświadczenia. Ale mam dosyć wysycania społeczeństwa medialnymi przekazami o ludzkich tragediach, które umierają śmiercią naturalną, gdy wałkowanie tematu przestaje przyciągać publiczność. Bo dla większości nie jest to interesujące- w końcu to trzęsienie ziemi tysiące kilometrów dalej. Ale dla poszkodowanych to zdarzenie nie kończy się wraz z ustaniem trzęsienia. Właśnie to mnie- choć może to nie najwłaściwsze słowo- pociąga, że mogłabym tam być, mogłabym pomóc, mogłabym o tym pisać, cokolwiek, ale na pewno nie pozwoliłabym na wymazanie tego z pamięci ludzi, których to bezpośrednio nie dotknęło. Tak się nie godzi, człowiek człowiekowi równy, dzisiaj temu trzeba podać rękę, a jutro sam może będziesz potrzebował czyjąś złapać.

  • Mieszkam we Wloszech od lat, trzesienie ziemi odczulem tylko 2 razy w zyciu, ale jest to cos ktorego nigdy nie zapomnisz.
    -Pierwszy raz w 1997 roku, mieszkalem w Genzano (30km odz Rzymu) bylem dzieckiem i pilem herbate przy stole okolo godziny 16ej, nagle przez pare sekund stol zaczal sie trzasc ze herbata sie wylala po brzegi a zyrandol i naczynia zaczely sie ruszac. Nie bylo zadnych zniszczen w moim regionie ale w sasiednim, na drugim wybrzezy Wloch, porozwalaly sie cale miasta.
    -Drugi raz to ten kiedy wlasnie zostala znisczona l’Aquila, wtedy mieszkalem juz w Rzymie (ok 100km od lAquili), o godzinie 6ej rano obudzilem sie bo moje łóżko zaczelo sie trsząść, wszyscy w domu powstawali, a niektórzy ludzie (szegolnie z wyzszych pieter) powychodzili na ulice.

    Dodam ze moja znajoma z Polski znala dziewczyne ktora byle na erasmusie w Aquilii i poprosila mnie bym pozwolil tej kolezance przenocowac u mnie kilka dni i zawiesc ja na lotnisko. Powiem Wam, ze dziewczyna byla przerażona, i nawet kiedy była w Rzymie, to nie mogła zasnąć i starała sie jak najdluzej byc poza domem i na otwartej przestrzeni. Sorry za jezyk ale wychowywalem sie zagranica.

    • Nie ma za co przepraszać! Straszne to. Ja jedynie ze swojego doświadczenia wiem jak wygląda tąpnięcie górnicze. Czasem jest tak silne, że i żyrandol się trzęsie, jednak trochę temu brakuje do trzęsienia. Niedawno w Rudzie Śląskiej było tąpnięcie (najsilniejsze od lat) ponad 3 w skali richtera

  • Przypomniała mi się wizyta w Christchurch. Nie wiem jak to wygląda teraz, bo w lutym tego roku mieli kolejne trzęsienie, ale napiszę jak było na początku 2015r. Centrum miasta robiło dosyć dziwne wrażenie, bo z jednej strony ciagle mijaliśmy pustostany i kupy gruzu, a z drugiej widać było, że bardzo dużo się buduje. Ciężko ocenić, czy ta odbudowa przebiega szybko czy powoli, bo tu nie ma mowy o kilku zniszczonych budynkach, ale dużej części miasta. Nawet jeśli budynki publiczne sprawnie podnoszą się z ruin, to prywatni właściciele zrujnowanych nieruchomości nie zawsze mają pieniadze czy w ogóle zamiar, żeby inwestować w nie ponownie (bo ludzie się wynieśli, więc to już nie taka dobra lokalizacja) i tym sposobem wrażenie zrujnowanego miasta może trwać bardzo wiele lat. Około 16:00-17:00 centrum zupełnie pustoszało, wszystkie restauracje się zamykały. Hipsterskich knajp i sklepów nie brakowało, ale po południu udało nam się kupić tylko przecenione sushi, które musieliśmy zjeść na ławce w parku, bo właściciel chciał już iść do domu. Za pomocą Google Maps znaleźliśmy McDonalds, ale budynek był opuszczony (nawet nie wiem czy groził zawaleniem, czy przestało się opłacać sprzedawać tam burgery, gdy wszyscy opuścili centrum) – niby nic szczególnego, ale chyba najbardziej zadziałało to na moją wyobraźnię. Z tego co mówiła nam poznana przez nas para bakpakerów, całe życie skupiło się w innych dzielnicach i na przedmieściach, które nie zostały dotknięte trzęsieniem aż tak bardzo jak ścisłe centrum. Trudno nam było te boczne dzielnice ocenić, bo nie wiemy jak wyglądały przed trzęsieniami, ale w porównaniu z centrum, rzeczywiście działo się tam dużo więcej. Wiele osób wyjechało jednak na stałe. Pracując przez 2 miesiące na wysepce obok Auckland, spotkałam dwie osoby, które powiedziały mi, że po którymś z trzęsień wyprowadziły się z Christchurch z całymi rodzinami, a człowiek, który gościł mnie i mojego chłopaka w swoim domu, powiedział, że już nigdy tam nie pojedzie, bo byłby zbyt przygnębiony tym co zostało z (podobno) pięknej starówki. Tak sobie myślę, że nawet szybka i sprawna odbudowa jakiejś zrujnowanej dzielnicy czy miasta, nie jest gwarancją, że wróci tam życie, a nawet jeśli wróci, to raczej marne szanse, że będzie wyglądało dokładnie tak samo.