Rumuńska życzliwość , ludzie są dobrzy!

„Kto pierwszy złapie gumę stawia browara” założyliśmy się parę dni temu – prawdopodobnie jeszcze na Węgrzech. Opony trzymały się dzielnie, żadna nie chciała się skompromitować na tle konkurencji. Niestety do dnia dzisiejszego (dla kogo niestety, dla tego niestety! ). Już grubo po południu jadąc razem z Kamilem, a goniąc tym samym Wojtka stało się. Kamil rzucił siarczyste „motyla noga” po czym oświadczył, że musimy chwile czasu poświęcić na wymianę dętki. Początkowo ogarnął nas lekki smutek na wieść o tragicznie przebitej gumie. Humory z czasem się poprawiły (u części załogi) kiedy to sobie przypomnieliśmy o tymże zakładzie! Wszystko co darmowe smakuje najlepiej i tyczy się to także, a może przede wszystkim piwka.

Dzisiejsze śniadanie u naszych gospodarzy było jednym z bardziej obfitych podczas całej podróży. Kawa, herbata, własnej roboty ser, kiełbasa i sernik. Do tego pomidory, jajka i inne warzywa. Jak to super jest być samowystarczalnym. Wszystko wyrośnie w ogrodzie i oborze, a woda spłynie z gór. Tak się najedliśmy, że spokojnie można było nie zsiadać z roweru przez najbliższe 2 godziny. Zadaniem najwyższej wagi było znalezienie sklepu rowerowego. Nie przewidywałem tylu problemów i to też mój zapas szprych się już skończył. Musiałem nawet pożyczać już parę sztuk od Wojtka.

rumuńskie pieniądze leie

Po drodze tylko jedna przełęcz. Ruch samochodowy umiarkowany. Asfalt też był nawet w nie najgorszym stanie. Przy drodze głównie dzieci próbujące sprzedać jakieś owoce, na drodze zaś w sporej ilości krowy. Dobrze, że chociaż stosowały się do ruchu i nie wykraczały jakoś bardzo poza pobocze.

Pokonując nieco ponad 900 metrową przełęcz udajemy się w stronę Alba Iulia. Z chłopakami umawiam się gdzieś za miastem na drodze na Sebes, a sam wybieram się na poszukiwanie sklepu rowerowego. Po kilku pytaniach i kilku ślepych uliczkach trafiam wreszcie pod właściwy adres. Szybki pomiar długości potrzebnych szprych i krótka piłka: – Ile potrzebujesz? – Hmm, a ile kosztują? – Powiedzmy, że 2 pierwsze masz a darmo… to ile byś chciał? – no to poprosił bym jakieś 10 – a co mi tam będzie zapas! – OK! Masz tu 15 za darmo! Właściciel stwierdził, że i tak są tanie. Zapewniał jednak, że są to szprychy specjalnie pod duże obciążenie, a co za tym idzie bardzo wytrzymałe. Powiedział, że ma duży respekt dla nas i sam chce zakupić w przyszłym roku jakiś rower wyprawowy celem pozwiedzania Europy. Marzy mu się kilkumiesięczna podróż! Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia, podziękować i z bananem na twarzy odjechać.

Rumuńska życzliwość bywa niekiedy naprawdę krępująca. Dalej, po krótkich problemach z znalezieniem siebie nawzajem, jedziemy znowu razem. Humor szybko zepsuła najbliższa droga tranzytowa wybiegająca z miasta. Z braku autostrady wszystkie ciężarówki jechały tą samą drogą co my – przez Karpaty, aż na południe Rumunii. Mimo płaskiego odcinka (z wiatrem w dużej mierze w plecy) jedzie nam się bardzo długo i strasznie nieprzyjemnie. Myślę, że złapanie autostopa nie zajęło by więcej jak 10 minut.

Niestety zaplanowaliśmy, że nie zdradzamy rowerów. Przynajmniej na razie. Stopa złapiemy za jakieś 2 tygodnie, ale będzie to sytuacja ewidentnie kryzysowa i podjedziemy tylko jakieś 15 kilometrów..  :  )

Zmęczeni już bardzo dzisiejszymi upałami i tą okropną drogą około godziny 18 odbijamy celem znalezienia jakiegoś noclegu. Dalsza jazda nie wróżyła nic dobrego. Same pola, a wsie tylko na horyzoncie. Kiedy to pojawia się drogowskaz – Cut 3km – bez chwili namysłu opuszczamy ten natłok ciężarówek. Nie żałujemy. Tak właśnie wyobrażałem sobie Rumuńskie wioski. Miejsca gdzie domy upakowane są ciasno, a średnia wieku mieszkańców jest nieprzyzwoicie wysoka. Środkiem drogi wracają krowy z pastwisk, a wszystkie babuszki siedzą przed swoimi domami i mimo to, że siedzą tak dzień w dzień od kilkudziesięciu lat dalej mają o czym rozmawiać. Nawet nasza obecność nie odrywa ich od wieczornych ploteczek. Próbujemy kilka razy zagadać o nocleg. Każdy wita nas z szczerym uśmiechem, ale niestety posyła nas dalej. A to na boisko, a to do lasu, a to do plebana, który akurat ma mszę w cerkwi widocznej na sąsiednim wzgórzu.

przydrożni sprzedawcy Rumuńska wieś

Jest to na tyle hermetyczna wieś, że z większym dystansem podchodzi się tutaj do nieznajomego. Odnosimy wrażenie, że nie było tu zbyt wielu turystów przed nami. W końcu kiedy niebo zaczyna już poważnie szarzeć postanawiamy przejechać wieś i ulokować się gdzieś z drugiej jej strony. Namioty stawiamy nieopodal pól, przy polnej drodze. Oby żaden zły farmer nie zagościł do nas z kosą.

Ciekawostki: -Zaczyna mi się kończyć jedzenie z Polski. Jeszcze tylko 2 kabanosy i parę sosów do makaronu. -Dla odmiany jak najlepiej mają się „krówki” które zabrałem w sporej ilości. Wystarczą jeszcze na dojechanie do Albanii! -Skończyła się także benzyna w kuchence. Tankowanie jedyne 4 Leje. :)

Więcej wpisów z Rumunii znajdziecie tutaj – Gdzie jechać w Rumunii?

Dzień 9. 116km 5h45min. 20,17km/h

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *