Z czego znane są Azory? Wyjątkowe ananasy, jedzenie z wulkanu i coś jeszcze!

Długo myślałem jak podzielić wpisy z Azorów. Ostatnio jestem zwolennikiem pisania jednego, opasłego tekstu praktycznego jak w przypadku wycieczki na Teneryfę, jednak tym razem chcę zrobić wyjątek. Ba, muszę! Uzbierało się po prostu za dużo ładnych kadrów i zwyczajnie szkoda jest mi ich wrzucać tylko do jednego wpisu.

Postanowiłem więc, że może warto wrócić do starej blogowej tradycji, rozdzielić relację na kilka wpisów i nieco dłużej racjonować Wam te piękne widoki.

Więc postanowione! Tekstów będzie 4, natomiast filmów 2 (zachęcam do zostawienia suba, aby nie przegapić odcinków). Nie mówię, że plan ten nie ulegnie zmianie, bo za chwilę jadę na rower do Niemiec i muszę dokończyć kilka rzeczy w mieszkaniu (przeprowadzki to masakra.) ale będę robił wszystko co w mojej mocy, aby spełnić obietnice. Trzymanie kciuków wskazane :)

 

Co wiesz o Azorach?

Kiedy pojawiły się w miarę tanie bilety na największą z 9 wysp azorskich – Sao Miguel (700 zł w dwie strony TAP’em z jedną nocą w Lizbonie), długo się nie zastanawialiśmy.

Zaraz po tym jak zarezerwowaliśmy bilety doszło jednak do nas, że nie mamy bladego pojęcia o Azorach. Zero. Nic. Nie wiemy nawet z czego są znane, co warto zobaczyć, a co lepiej pominąć.

Zaczęło się więc wertowanie polskiego i anglojęzycznego internetu. Portali, blogów, map googla i przewodników w poszukiwaniu ciekawych miejsc na Azorach. Na mapę naniosłem ponad 20 potencjalnie ciekawych miejscówek. Niektóre okazały się być strzałem w dziesiątkę, inne nieco mniej. Jak to zresztą zawsze bywa w podróży. Wszystkim będę się przyglądał dokładnie w osobnym wpisie.

Po powrocie postanowiłem sobie odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Z czego znane są Azory, a także co najbardziej utkwiło mi w pamięci? Co wyróżnia Sao Miguel i same Azory na tle innych miejsc? Co czyni je wyjątkowymi na skalę europejską, a przynajmniej na skalę miejsc, które widziałem!No i znalazłem odpowiedź. A nawet cztery!  Po pierwsze Azory to…

Bezkresna zieleń

Zieleń o wielu obliczach, odcieniach, nasyceniu. Raz mroczna i ponura, a po kilku chwilach soczysta, wielobarwna, żywa i radosna. Zgodnie z Martą stwierdzamy, że to własnie przyroda jest tym, co najbardziej nam w głowie zostało. Tym, po co w dużej mierze warto się na Azory wybrać. Jakże inna jest to wyspa niż nie tak odległa Teneryfa. Tamta zielona tylko na północy, tylko do pewnej wysokości. Na azorskiej Sao Miguel ciężko zaś znaleźć miejsce, które nie byłoby czymś porośnięte. Krzewy, bluszcze, drzewa (o dziwo mało palm!), niezliczone pola, łąki. A tam, gdzie jest zbyt stromo, albo zbyt dużo skał, aby cokolwiek wyrosło – tam królują mchy.

Ma to też swoje drugie oblicze. Bo jak jest zielono, to musi być wilgotno i deszczowo. Ręcznik przez noc nie wyschnie, nie ma opcji. Zmoczona deszczem koszulka też nie.

No ogólnie masakra… jednak żalił się będę w osobnym wpisie. Tutaj mam dla Was kilka zielonych widoków. Również w skali makro – to dzięki Marcie, która przejęła nowy obiektyw i ani myślała oddawać.

Co zamiast pomarańczy?

Dacie wiarę, że na Azorach uprawia się herbatę i ananasy? Kryje się za tym bardzo ciekawa historia, mianowicie – Azory od wielu lat stały… pomarańczami!

Tak, wiem, bez sensu. Ale dajcie mi chwilę!

Pomarańcze te były bardzo pożądanym produktem na rynku europejskim, zwłaszcza brytyjskim. Eksport Azorów utrzymywał się dzięki temu na wysokim poziomie przez ponad wiek (od XVII wieku). Pieniądze do budżetu wpadały, wyspy się rozwijały. Wszystko super było do czasu, kiedy to nad Azory przybyło jakieś choróbsko. Nagle wszystkie drzewa pomarańczowe zaczęły chorować. Zanim zdążono cokolwiek z tym zrobić i jakoś temu zaradzić – większość padła.

Był to spory cios dla XIX-wiecznej gospodarki tych maleńkich wysp. Jednak władze nie myślały się poddawać i zaczęły szukać rozwiązania jakby tutaj ponownie ożywić eksport. Bo jeśli nie pomarańcze to co?

Jedyne w Europie pola herbaciane są na Azorach!

I tutaj szerokim łukiem wracamy do pierwszego ze wspomnianych produktów – herbaty. Nasiona herbaty na wyspie znalazły się jeszcze przed chorobą, gdyż król Portugalii otrzymał je w prezencie od chińskiego cesarza. Kiedy przyszła choroba stwierdzono, że czemu by ich nie posadzić. Wilgotno jest, powinno dać radę! Posadzono więc pierwsze krzaki i obserwowano.

Początki nie były zbyt obiecujące. Rosło słabo, albo w ogóle. Azorczycy jednak nie chcieli się poddawać. Postanowili sprowadzić dwóch speców od herbaty z samych Chin i dopiero dzięki nim krzaki zaczęły się rozwijać jak należy.

Zaczęto więc rozszerzać plantacje. W najlepszych czasach było ich tutaj aż 14. Dziś ostały się dwie i obie raczej są reliktem świetlanej przyszłości, miejscem wytwarzającym herbatę tylko na potrzeby lokalnego rynku i miejscem turystycznym. Jednak to nic! Zdecydowanie warto je zobaczyć i zwiedzić. Obie są na północy. Pierwsza znajduje się tutaj, druga, większa, bardziej okazała i położona na ładnych zboczach w tym miejscu. Bardziej przypadła nam do gustu właśnie ta druga miejscówka – Cha Gorrena. I nie dlatego, że wstęp do muzeum jest za darmo, podobnie jak degustacja. Po prostu jest ciekawsza i bardziej okazała. Ale w sumie, są one tak blisko siebie, że można przy okazji zobaczyć też drugą.

Wyjątkowe azorskie ananasy. Ale czemu?

A co z ananasami? Azorczycy postanowili pójść za ciosem i mniej więcej w podobnym czasie rozpoczęli sadzenie krzewów ananasowych (tak, tak – ananasy nie rosną na drzewach :D). Jednak tutaj początki były znacznie trudniejsze niż w przypadku herbaty. Rośliny zwyczajnie nie chciały rosnąć. Było im zwyczajnie za zimno.

W sumie co się dziwić. Temperatury latem na Azorach sięgają maksymalnie 24 stopni. Azorczycy także i tutaj nawet nie myśleli się poddawać.

Ktoś wpadł więc na pomysł, aby zbudować szklarnie. Podniosło to temperaturę, rośliny zaczęły rosnąć, jednak w dalszym ciągu było im zbyt zimno i nie chciały kwitnąć. A bez tego, jak wiadomo nici z owoców. Co wymyślili Azorczycy, aby wymusić zawiązywanie się owoców ananasa? Postawiono na środku każdej szklarni metalową beczkę, wrzucono do niej suchych liści i podpalono. Nie wiem jak to działa, nie znam się (coś ma tutaj na rzeczy obniżenie się poziomu tlenu w szklarni?), ale ananasy zaczęły dzięki temu kwitnąć! Czyni to ananasy z Azorów jedynymi na świecie uprawianymi pod szklarniami, a samych szklarni jest ponoć na Sao Miguel 6000. Choć mam co do tej liczby małe wątpliwości, bo jakoś wiele tych szklarni nie widzieliśmy, a wyspę zjechaliśmy w sporej części. Ponadto z satelity też nie widać ich zbyt dużo.

Aha, w kwestii zadymiania – jeszcze jedną wielką zaletą tej metody jest fakt, że wszystkie krzewy zaczynają kwitnąć dokładnie w tym samym momencie, co znacznie ułatwia organizację uprawy i zbiorów.

We vlogu będzie więcej o herbacie i ananasach, więc zachęcam do obserwowania i subskrybowania.

Co zjeść na Azorach? Jedzenie z Wulkanu!

Kolejną i ostatnią rzeczą, która przychodzi mi do głowy myśląc nad wyróżnikami Azorów są źródła termalne. Źródła i to, w jaki sposób je Azorczycy wykorzystują.

Jest na Sao Miguel taka miejscowość, co się zwie Furnas. Położona w środku wyspy, z dala od brzegu – o ile w ogóle tak  można powiedzieć na tak małej wyspie. Mniejsza z tym! Furnas znajduje się w kalderze wulkanicznej i znane jest z tego, że pod ziemią cały czas tutaj wrze. I to nie jakoś bardzo głęboko, ale praktycznie zaraz pod stopami, a czasem nawet i na powierzchni. Tworzą się wywierzyska gorącej wody, z których zrobiono baseny termalne, a kawałek dalej ten fakt wykorzystano w jeszcze inny, osobliwy sposób.

Zapraszam też na wulkan Teide z Teneryfy

W kulinariach! Zakopuje się tutaj pod ziemią, w specjalnie przygotowanych dołach metalowe kociołki i dzięki buchającym z wnętrza ziemi gorącym gazom gotuje się w nich potrawy.

Tę specyficzną kuchnię można oglądać m.in. w tym miejscu. Dołów jest tutaj co nie miara i każdy przynależy do konkretnej restauracji w Furnas. A co większe mają nawet po 2 i 3.

Działa to tak, że dwa razy dziennie przyjeżdża tutaj szef kuchni, wyjmuje z ziemi ugotowane potrawy, a w ich miejsce wstawia nowe, które dusić się będą przez następne minimum 6 godzin.

A co się pichci? Właściwie każda knajpa robi tę samą potrawę, która nazywa się cozido das furnas. Potrawa ta to nic innego jak zbiór warzyw (ziemniaki, seler, marchewka) wraz z mięsami różnego rodzaju (była nawet kaszanka!). Smaczne, choć niezbyt fotogeniczne. Koszt takiej przyjemności to około 14 Euro, przy czym daniem takim najedliśmy się w dwójkę. I z tego co rozmawiam z różnymi ludźmi, jest to raczej standard. Nie ma potrzeby kupowania w jakiejkolwiek restauracji dwóch porcji.

Tymczasem smacznego i do następnego – w niedzielę vlog! :)

A jeśli chcecie coś oglądać już, to zapraszam do Stories nagrywanego bezpośrednio z wypadu :)

 

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

32 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.