Tam, gdzie stykają się granice trzech państw. Rowerowa masakra na Łysej Górze

Czechy i Słowacja zawsze na plus, a z rowerami to już w ogóle. Tym razem pojechaliśmy w okolice trójstyku granic, zahaczając ciut o Słowację, jednak główny nacisk kładąc na Czechy. To tam czekała nas główna atrakcja wyjazdu – podjazd na Łysą Horę!

Łysa Hora – jedziemy!

Dawno nigdzie nie jechałem celem pokonania jakiegoś konkretnego podjazdu. Z reguły robimy po prostu objazdówki zahaczając o jak najwięcej ciekawych i ładnych miejsc, a góry owszem traktujemy jako ciekawe, pożądane urozmaicenie trasy, bez którego byłoby nudno, jednak dawno sam podjazd nie był tym głównym celem. Pomyślałem, że skrobnę kilka słów o samej trasie, bo być może ktoś z Was szuka jakiegoś ciekawego, trudnego podjazdu na rower i nawet nie ma pojęcia, że tak blisko granicy mamy tak konkretną wyrypę.

Nasza trasa wyglądała tak, a poniżej pokrótce opiszę każdy jej fragment.

A jeśli ktoś nie widział ostatniego vloga z ciekawostkami dotyczącymi Czech, to mocno zapraszam!

Przez trójstyk 

Wycieczkę rozpoczęliśmy od Goleszowa (tam dojeżdżają z Katowic Koleje Śląskie) i dalej na pierwszy nocleg pojechaliśmy do Istebnej, gdzie od razu dostaliśmy kilka konkretnych podjazdów na przywitanie. Nie przypominam sobie, abym jechał tędy kiedykolwiek na rowerze i szczerze mówiąc, trochę zdziwiłem się, jak bardzo strome (choć krótkie) są tutejsze górki. Ale to dopiero początek zabawy!

Po nocy spędzonej w Istebnej, w miejscu, które zwie się Ośrodek Wypoczynkowy Leśniczówka (swoją drogą polecą, mega smaczne jedzenie i ogólnie ładny widok) uderzyliśmy wraz z Tatą w stronę trójstyku do Jaworzynki.

Nawet poza weekendem było tam sporo osób, więc praktycznie bez zatrzymywania się, pojechaliśmy w stronę Hraczawy, skąd dalej wzdłuż granicy czesko-słowackiej zawijającą drogą do Świerczynowca. I tutaj pierwsza porada – pamiętajcie, aby zboczyć z trasy ciut wcześniej i nie jechać aż do drogi szybkiego ruchu, która choć nie jest bardzo ruchliwa, to jednak nieprzyjemna. No i nie mam pewności, czy można po niej w ogóle jechać rowerem. Ogólnie sam ten odcinek bardzo ładny i widokowy, zwłaszcza początkowa jego faza bliżej Jaworzynki.

Słowacją do Czech

Dalsza część jest ciut mniej przyjemna. Zwłaszcza fragment w okolicach miasta Czadcza, aż do Staszkowa, gdzie odbiliśmy od rzeki, a tym samym głównej drogi w stronę miejscowości Klin. Odcinek ten jest zdecydowanie ładniejszy i praktycznie bez ruchu samochodowego. Zabawa kończy się jednak w momencie, kiedy trzeba odbić w leśną drogę (powiedziałbym nawet w szlak pieszy), celem ponownego przekroczenia granicy Czechami.

Nachylenie momentami spokojnie dobija do 8-9 procent, a nawierzchnia skutecznie utrudnia nie tylko jazdę, ale nawet pchanie roweru.

Pchamy tak przez kolejną godzinę, aż do przełęczy Biały Krzyż, na której zaczyna się asfalt prowadzący aż na samo dno doliny. Kolejnym razem jednak dałem się skusić GPS-owi, który zasugerował mi możliwość skrócenia sobie drogi o kilka kilometrów i zamiast śmigać dalej asfaltem, ponownie wbiliśmy się w jakieś strome pole. Mowa o tym fragmencie, który zaczyna się od miejscowości Visalaje (kawałek przed) i dobija do asfaltowej drogi prowadzącej wprost do naszego głównego celu tegoż wyjazdu. Ale przynajmniej ładne widoki!

Podjazd na Łysą Horę

Góra z pozoru nie jest wysoka, bo liczy sobie zaledwie 1323 metry, jednak podjazd daje mocno w kość. Mimo, że na sam szczyt prowadzi asfalt, to przez niestety zbyt szosowe przełożenia w rowerze, zmuszony jestem co jakiś czas, kiedy nachylenie skacze do 10-12 procent, schodzić z roweru. Mało to przyjemne, mocno wkurzające – zwłaszcza, że wjechanie na tę właśnie górę miało być celem numer jeden tego wyjazdu. Wjechanie… a nie pchanie.

Dobrze jednak, że wyszło to teraz, a nie za 3 tygodnie w Alpach. Zdążę przynajmniej wymienić sobie korby na bardziej górskie! :)

 

Z góry roztacza się kapitalny widok na okolicę. Warto zostać na Łysej Horze do późnego wieczora i zachodu słońca, bo jeśli będziecie mieli jeszcze szczęście do światła, to już w ogóle będzie bajka.

My skusiliśmy się zostać nie tylko do wieczora, ale nawet na noc. Na szczycie znajdują się dwa miejsca oferujące noclegi – Chata Maraton, a także Bezručova Chata zaraz obok. Wybraliśmy tę pierwszą i powiem szczerze, że nie polecam. Drogo jak diabli (nocleg za 200zł/os), a jedzenie tak dramatyczne, że szkoda gadać. Tutaj zobaczcie sobie jak wyglądało śniadanie za 25 zł... Nie uważam się za wybredną osobę… no, ale bez przesady…

Jeśli już stwierdzicie, że chcecie zostać gdzieś w okolicy na noc, to lepiej zainteresujcie się tym drugim hotelem Bezručova Chata (nie ma go na bookingu, trzeba dzwonić), albo w dole, gdzie noclegi są 2x tańsze. Np. tutaj.

A jeśli ktoś szuka innych pomysłów na wycieczkę rowerową, to zapraszam do osobnego wpisu – najlepsze szlaki rowerowe w Polsce i za granicą

Ciekawa opcja na weekend rowerowy – podsumowanie

Ostatni dzień nie miał być dla nas zbyt łaskawy i praktycznie od rana miało padać. Plan przewidywał, że pojedziemy sobie jeszcze Czechami, aż za Ostrawę, jednak trochę spanikowaliśmy i wróciliśmy do Goleszowa. Powrót zajął nam mało czasu, bo 1/3 tej trasy to zjazd, reszta jest albo także ciut z górki, albo po płaskim. Jeśli ktoś chciałby zdecydować się na taki sam wariant, to proponuję nie jechać aż do miejscowości Dobra, a skręcić na wschód już w Vysni Lhoty (Ligota Górna) i dalej jechać wzdłuż gór spokojną, boczną drogą.

No i to by było na tyle. Prawdę mówiąc, miałem nie robić wpisu z tego krótkiego wypadu, bo poza samą jazdą nie wiele się podczas takich wyjazdów dzieje, jednak wiem, że sporo osób czeka właśnie na tego typu relacyjne wpisy. Szukacie czegoś nowego, inspiracji, ciekawych miejsc na weekend blisko granicy i mam nadzieję, że ten wpis komuś się przyda.

Podsumowując – trasa, taka jaką wybraliśmy, nie jest łatwa. Zwłaszcza odcinki szutrowo-kamienne, podjazd pod granicę z Czechami od strony Słowacji, a także sama Łysa Hora. Niby niewysoka, jednak podjazd na całej długości średnio liczy sobie 8.5%, a momentami sięga nawet 15%.  Trzeba przyznać, że sporo alpejskich podjazdów takiego nachylenia by się nie powstydziło.

No i na koniec polecam też osobne wpisy zarówno ze Słowacji jak i Czech – pełne  tras rowerowych, górskich, zamków, pięknych widoków i wielu ciekawych miejsc.

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

15 komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *