Noclegi na gospodarza mają w sobie jakąś magiczną atmosferę i niepowtarzalny klimat, któremu ciężko jest się oprzeć. Jest to mój ulubiony sposób nocowania i nie chodzi tutaj bynajmniej o umawiane się przez popularne CouchSurfing, ani inne tego typu portale internetowe. Wszystko dzieje się spontanicznie dokładnie tam, gdzie właśnie zastanie nas noc i co najwyżej można by to nazwać CouchSurfingiem bardzo improwizowanym. Poniżej przedstawię jak się do tego zabrać, o czym pamiętać i na co zwrócić szczególną uwagę. Zachęcam gorąco wszystkich początkujących jak i wprawionych w bojach do przeczytania i rozważenia takiego sposobu szukania noclegu. Naprawdę warto.
Ktoś może zapytać – po co ta fatyga z tymi gospodarzami? Czy nie lepiej iść do lasu, w krzaki, na pole czy kemping? Także trzeba przecież rozbić ten namiot, rozwinąć matę, śpiwór i całą resztę bagażu.
Jednak czy aby na pewno? Nocleg na gospodarza niesie ze sobą wiele atutów. Poza oczywistym bezpieczeństwem, możliwością obmycia się czy też wyprania rzeczy, główną zaletą wywyższającą ten rodzaj nocowania ponad resztę jest ten tytułowy gospodarz! Przecież podróż to nie tylko zachwycanie się widokami i trzaskanie tysięcy zdjęć. Jest to świetna okazja żeby zapoznać się z kulturą, zwyczajami, jedzeniem, a przede wszystkim z drugim człowiekiem. Można czasem trafić na wybitnie ciekawe persony, których nigdy byśmy nie spotkali rozbijając namiot w przydrożnych krzakach. Dowiedzieć się jak żyją, czym się zajmują, czy są szczęśliwi, jakie mają marzenia, co ich smuci, a co raduje.
Właśnie tutaj docieramy do pierwszego kryterium jakie musisz spełnić: – chęć kontaktu z innymi, bycie otwartym na drugą osobę. O dziwo bywają podróżni, którzy nie przepadają za drugim człowiekiem, nie lubią się dogadywać za wszelką cenę, a wieczorem preferują zaszyć się w śpiworze i poczytać książkę. Tak też można, ale zakładam, że skoro dotarłeś już do tego miejsca wpisu, nie jesteś totalnym odludkiem. W takim razie zapraszam do czytania dalej…
Gdzie pytać?
Co byś wybrał, miasto czy wieś? Jest takie powiedzenie, że im ktoś biedniejszy tym bardziej życzliwy. Im posiada mniej tym bardziej jest otwarty na drugiego człowieka, chętny do pomocy, bezpośredni i bardziej serdeczny. Dlatego też, jeśli macie wybór to zawsze próbujcie szukać noclegu w małych miasteczkach lub wsiach. Tutaj miasta się niestety sprawdzają bardzo słabo i ciężko jest znaleźć jakiegoś przychylnego gospodarza. Oczywiście i w wielkich betonowych dżunglach zdarzało mi się znaleźć jakiś kawałek wolnego trawnika, ale jest to dużo cięższe i bardziej męczaec zadanie. Poza tym ludzie w miastach są zdystansowani, zobojętnieni i mniej ufni w porównaniu z przedstawicielami bardziej hermetycznych miejscowości. Dodatkowo na wsi ludzie nierzadko mają jakiś sad, poletko czy też większą posesję, gdzie można postawić namiot.
Potencjalny gospodarz
Powiedzmy, że dzień chyli się ku końcowi i wybraliśmy już wioskę, w której będziemy spać. Toczymy się powoli, rozglądając się za jakąś osobą przechadzającą się po swoim ogródku, placu, idącą do garażu, warsztatu czy gdziekolwiek. Chodzi o to, żeby ta osoba zauważyła nas pierwsza, a nie żebyśmy my pukali do jej drzwi. Oczywiście pukać też można i to także działa, ale jednak efekt jest lepszy jak pierwszy kontakt nie będzie aż tak bardzo inwazyjny. Kiedy już jesteście zauważeniu, a osoba ta wykazuje jakiekolwiek zainteresowanie waszymi osobami to już jest dobrze.
Jak się dogadać?
Jeśli potrafisz się porozumieć w danym języku , to możesz śmiało przeskoczyć do następnego punktu. Jeśli natomiast nie, to sprawa troszeczkę się komplikuje. Dobrze jest mieć ze sobą karteczkę z prośbą o rozbicie namiotu – oczywiście w języku zrozumiałym dla przyszłego gospodarza. Napisane jedno dwa zdania, opisujące Waszą trasę, gdzie jedziecie, skąd jesteście itd. Warto też dopisać jako ostatnie zdanie, że jutro z samego rana wyjeżdżacie, tak żeby właściciel nie pomyślał, że chcecie u niego zabawić na tydzień. Kartkę taką wręczamy gospodarzowi i szeroko się uśmiechając czekamy na decyzję. Jeśli użyłeś translatora Google do tłumaczenia tekstu to przygotuj się także, że gospodarz będzie miał problemy z jego zrozumieniem i warto nauczyć się także kilka kluczowych słów. Powinno wystarczyć słowo „namiot” i „jedna noc”, do tego pokazujecie paluchem jakieś miejsce na posesji i już. Co ciekawe bez znania języka też można się dogadać, ale wtedy trzeba mieć dobrze opanowaną sztukę gestykulacji.
Dobrze jest jednak przed podaniem karteczki zapytać o ten angielski, niemiecki czy jakim tam językiem władacie. Zdarzało się, że gospodarz zorganizował imprezę z okazji naszych odwiedzi, zaprosił gości, rodzinę, nakupował różnych trunków i wrzucił na ruszt kilogramy kiełbas. W takiej sytuacji zawsze będziecie się czuli swobodnie i bardziej komfortowo z możliwością porozmawiania o czymś, odpowiedzenia na sakramentalne „skąd jesteś”, czy też zrozumiecie kiedy proponuje się Wam jakieś piwko. Żalem było by nie napić się tylko dlatego, że nie można się dogadać.
Duże jest jednak prawdopodobieństwo, że brak możliwości porozumienia się nie zaowocuje niczym więcej niż kawałkiem trawy pod namiot. Dlatego też, jeśli potencjalny gospodarz nie zna języka angielskiego, ja osobiście wolę zrezygnować z karteczki (o ile nie jest już ciemno i nie ma wokoło innej alternatywy). Lepiej jest spróbować kilka razy i o czymś sobie pogadać, niż milczeć przy stole i tylko się uśmiechać.
Mamy już miejsce na namiot, co dalej?
Na początek podziękujcie kilka razy i upewnijcie się(choćby z grzeczności), czy nie stanowicie dla gospodarza problemu. Nie zapominajcie ze cały czas macie się uśmiechać! Ta osoba Was wcale nie zna, nie wie czego się po Was spodziewać i nie wie czy nie jesteście jakimiś złodziejaszkami. Są to jak najbardziej zrozumiałe obawy, takim sytuacjom zawsze towarzyszy napięcie i niepewność, które najlepiej rozładować uśmiechem. Uśmiech ma magiczne właściwości. Nawet jeśli przebyłeś tego dnia 500 kilometrów autostopem, 200 rowerem czy też nie spałeś od 3 dni i jesteś totalnie wykończony uśmiechaj się, choćby miało Ci to sprawiać ból ;)
Następnie nigdy nie oczekuj, ani nie pytaj właściciela o nocleg w domu. Jest to mało grzeczne i w moim odczuciu dość aroganckie. Bywa, że kiedy namiot jest już rozbity, gdzieś pomiędzy płotem a oborą, dopiero wtedy przychodzi gospodarz i zaprasza na nocleg do domu. Musiał się oswoić z ta myślą, że ktoś chwilę temu wpadł niespodziewanie w gości. W takiej sytuacji odmawiam prewencyjnie jeden raz, a jeśli widzę, że właściciel nalega to wtedy dopiero biorę się za pakowanie namiotu. Czasami od razu jestem proszony do domu i wręcz zabrania mi się rozbijania gdziekolwiek namiotu, ale są to wyjątki.
Każdy jest inny i najlepiej oddać się w ręce gospodarza, niczego przy tym nie oczekując, a jedynie cieszyć się kolejnymi, przychylnymi i pozytywnymi gestami. Bywa, że zostaniecie zaproszeni na kolację, śniadanie, nocleg, zachęcani do zostania na jeszcze jeden dzień, albo z drugiej strony nie będziecie mieli większego kontaktu z gospodarzem, a w skrajnych przypadkach zostaniecie wyrzuceni za bramę. Bywa i tak.
Poza tym gościnność zależy w dużej mierze od regionu i przed wyjazdem lepiej poczytać jak to jest w danym miejscu. Przykładowo w Gruzji czy na Bałkanach prawie zawsze dostałem coś do jedzenia i nierzadko dach nad głową, w Austrii zaś ciężko było nawet znaleźć miejsce pod namiot. Może to jest jakaś reguła, albo zwykły pech. Pewne jest to, że warto próbować i nawet jak nie uda się za piątym czy dziesiątym razem to nie należy się zrażać!
Szacunek przede wszystkim.
Często, jadąc poza zachodnią Europę (Ukraina, Kaukaz, Bałkany, Azja środkowa, Afryka i tak dalej) bywa, że ludzie są skrajnie biedni. Pracę, o ile mają to tylko dorywczo, żyją na granicy ubóstwa i jedząc t co zrodzi im ziemia i dają zwierzęta. Po kilku wyprawach zacząłem się źle czuć z tym, że mój rower i cały sprzęt, który wiozę jest często poza zasięgiem finansowym tych osób, nie mówiąc już o jakiejkolwiek podróży. Jeśli już ktoś Was zaprosi do takiego domu, nie wyciągajcie ostentacyjnie na stół aparatu za kilka tysięcy złotych, dwóch telefonów i wszystkich tych rzeczy, na które zwyczajnie tych ludzi nie stać. Nie dość, że może to tworzyć barierę miedzy wami, to dla takiej osoby będzie to niezrozumiałe, że szukacie noclegu za darmo – tłumacząc, że nie macie pieniędzy – a tutaj chwalicie się nadajnikiem GPS. Pamiętajcie, że wszędzie na świecie „turysta” jest uważany za osobę zamożną, która może sobie finansowo pozwolić na wiele. Jak wiemy nie zawsze tak jest, ale ci wszyscy ludzie wcale nie muszą o tym wiedzieć. Nie zdają sobie sprawy, że także nam na podróż przychodzi oszczędzać miesiącami.
Gościnność rzecz święta.
Nie nadużywaj gościnności. Zawsze za wszystko ładnie dziękuj i bądź wdzięczny, że dostałeś cokolwiek do zjedzenia. Nawet te suchą kromkę ze starym pasztetem. Nierzadko sytuacja materialna jest tak tragiczna, że ci ludzie sami nie mają co włożyć do ust, a jeszcze się z Tobą dzielą.
Ostatnia i najważniejsza rzecz w moim odczuciu – nie przyzwyczajaj się do gościnności, życzliwości i dobroci drugiego człowieka. Może brzmi to irracjonalnie, ale bardzo łatwo wpaść w jakąś taką pułapkę niewdzięczności. Jeśli po kilku świetnych noclegach na gospodarza pod rząd, jeden okaże gorszy, to czuć lekkie rozgoryczenie i zawód. „Jak to, nie dostaniemy nawet pomidora do makaronu? Jak tak można…?!” Jest to paskudne uczucie, z którym trzeba walczyć. Z czasem człowiek traktuje gościnność jako coś oczywistego i rozpieszczany tymi wszystkimi zaproszeniami, śniadaniami, noclegami, herbatkami, drobnymi gestami zapomina o zwykłej pokorze. Bądź wdzięczny za to, że dostałeś cokolwiek, nawet miejsce pod namiot, a nie przyrównuj wszystkich kolejnych gospodarzy do tego najlepszego, który traktował cię jak swoje dziecko. Ludzie są różni i pamiętaj, że to Ty jesteś gościem, a gospodarz tylko z dobrego serca Cie przygarnął…
Jakie są Wasze wspomnienia z noclegów „na gospodarza”? Jakie odczucia? Czy ktoś w ogóle kiedykolwiek próbował w taki sposób rozwiązać kwestię noclegu w podróży?
Taka tam mała sugestia użytecznościowa, proponuję guzik lajka przerzucić pod tekst, żeby nie trzeba było się turlać znowu na samą górę ;)
z lekkim poślizgiem… melduje wykonanie rozkazu :D
„Na gospodarza” zdarzyło mi się nocować gdzieś pośrodku włoskich gór, w niewielkim miasteczku, żeby nie powiedzieć wiosce, o nazwie Acquasanta Terme. Łamanie pierwszych lodów w postaci zagajenia o nocleg mieliśmy z głowy gdyż gospodarz nas się spodziewał, jednak otwartość i uprzejmość tych ludzi nie znała granic, co musiało mieć swoje odzwierciedlenie w głębokości naszych żołądków, do których zapełnienia nieustannie ponaglał nas gospodarz częstując tradycyjnymi włoskimi potrawami oraz lejąc w kielichy wino własnej produkcji.
Najciekawszym emocjonalnie doświadczeniem był poranek następnego dnia kiedy to nastał dzień pożegnania i podziękowania za gościnę. Głowa włoskiej rodziny, u której się zatrzymaliśmy, pożegnała się z nami w stereotypowy – bo zdawało mi się, że tylko sycylijscy mafiozi tak robią – sposób, chwytając każdego z nas z osobna oburącz za ramię i z męską estymą oraz powagą przeplatającą się z serdecznością i ciepłem, trzykrotnie ucałował zbliżając swój policzek do naszych.
Miałem wrażenie, jakbym został przeniesiony do filmu 'Ojciec Chrzestny’ gdzie dziękuje Vito Corleone za wikt i opierunek :)
Dobra historia. Pamiętam jak w Iranie młody chłopak WITAŁ mnie w sklepie właśnie trzykrotnym pocałunkiem w policzek… też czułem się dziwnie :D
No tak, Bliski Wschód to czasami inny świat, np faceci trzymający się za ręce na wspólnym spacerze (heteroseksualni). To chyba tak, jak u nas męskie picie wódki ;) a że alkohol w kulturze muzułmańskiej jest zabroniony, to integrują się w inny sposób ;)
To prawda, oj tak. Za ręce trzymają się arabowie… taki zwyczaj podobno :)
Warto nadmienić, że w Polsce i w innych krajach kiedyś też był taki zwyczaj, ale wraz z napływem ujednoliconej globalnie kultury masowej w jakiś sposób przeminął.
Ja widziałem takich trzymających się za ręce chłopaków, ale także i dojrzałych panów, w północnych Indiach. Miejscowi tłumaczyli mi, że to po prostu bliscy przyjaciele (heteroseksualni). Wiedzieliśmy także prowadzących się za ręce umundurowanych Indusów „pod wąsem”, a nawet trójki panów idących ze splecionymi dłońmi.
Może mój sposób nie przekona do siebie każdego,ale ja zazwyczaj idę do pierwszego spotkanego kościoła lub klasztoru:P Tam nigdy nie usłyszałam „nie”, a kiedy zdarzyło się, że nie dotarłam do proboszcza albo zakonnika/księdza, to zabierali mnie do siebie parafianie:P POLECAM;)
Ja tak raz nocowałam, w Macedonii. Planowaliśmy nocować na dziko, ale nie dość, że pogoda była parszywa, to w powietrzu jakąś nieprzychylność się wyczuwało (w trakcie różnych podróży zdarzyło mi się to niewiele razy, ale zawsze słuchałam instynktu. Ciężko określić czy słusznie, ale nigdy nic mi się nieprzyjemnego nie przytrafiło.) Zapukaliśmy do bram klasztoru. Z racji tego, że podróżowałam z 3 osobnikami męskimi, a klasztor był żeński i była mnogość niewiast w nowicjacie ;), to zaproponowano nam miejsce w ogrodzie przyklasztornym i dostęp do łazienki. Siostry zakonne były bardzo uprzejme i i wspominam ten nocleg bardzo pozytywnie. :)
Masz rację.
Pewnie kontakt z gościnnymi gospodarzami jest „żywy” i często trwa nawet po zakończeniu wypraw.To chyba taka niemierzalna,cudowna wartość.
Z „gospodarzem” miałem styczność tylko dwa razy, ale podzielę się.
Gdzieś na Lubelszczyźnie. Wkręciliśmy się do kogoś na łąkę za domem. Pan pozwolił sie rozbić, zogniskować choinkowe gałęzie (przy okazji trochę porządku z nimi zrobiliśmy), dał wody. Rano kolega walczył w urwaną srubą od siodełka, pan zaproponował żeby poszukali jakieś w garażu. Poszli. Za pare minut wracają, kolega coś niesie. Nie śrubę. Niesie całe, nowe siodełko :) Ot taki prezencik.
Jak widać nie trzeba daleko jeździć, żeby spotkać dobrych ludzi! :)
Zawsze mam trochę obaw przed nocowaniem na gospodarza, wynika to z tego, że niestety na południu Europy podróżujące młode dziewczyny mogą wywoływać różne reakcje. Jak jest się facetem to sprawa wygląda mimo wszystko trochę prościej. Ale zdarzało mi się kilka razy tak nocować, zazwyczaj w większych miejsowościach, kiedy opadała na nas fala bezradności wobec problemu gdzie by tu się przespać- w tym momencie zaczynamy wyglądać jak totalne sieroty, które zaraz umrą bez pomocy z zewnątrz.Właśnie w takich sytuacjach zjawia się wybawiciel – nic nie przeczuwający przyszły gospodarz. Po trzech wymienionych zdaniach nie ma wyjścia:D i zaprasza nas do domu. Po dwóch godzinach zazwyczaj otrzymujemy zapasowe klucze do mieszkania (trochę to szokujące – ale wcale nie takie rzadkie). Jedyne kryterium, które musi spełnić rozmówca – to żeby mu „dobrze z oczu patrzyło”.
No i o to chodzi moja droga! Faktycznie zawsze to bezpieczniej jest jechać w większej grupie ale także wiele kobiet jeździ samotnie i także świetnie dają sobie radę. Trzymam kciuki za dalsze podboje świata! ;)
Ech, jeszcze się nie odważyłam, choć bardzo bym chciała spróbować.
Wszystko wciąż przede mną… tak wiele, a strach ma takie duże oczy ;)
Często można spotkać życzliwych gospodarzy, tylko nie można się ich bać.
Na wyprawie rowerowej po Bułgarii o zmierzchu znaleźliśmy dobre pole pod namiot. Nagle groźnie wyglądający gość zaczął biec w naszą stronę wymachując ręką w górze. Myśląc, że chce nas przegonić zaczęliśmy uciekać. Dogonił nas…i zaprosił na trawnik pod domem. Okazało się, że budował hotel, specjalnie dla nas otworzył wielkie lodówki z zimnymi napojami i zaprosił do korzystania gestem „częstujcie się ile chcecie”. Pogawędziliśmy do późna przy barze, a rano wcisnął jeszcze kilka butelek rakiji na drogę.
Na Białorusi również o zmierzchu w małej miejscowości bez hotelu staliśmy na rynku z rowerami głowiąc się „co teraz”. Zapukaliśmy do drzwi szkoły. Okazało się, że pani woźna jest matką dyrektora szkoły, który akurat był na weselu, ale po telefonie mamy postanowił przyjechać, otworzyć szkołę i udostępnić nam salę oraz łazienki. Rano oprowadził jeszcze po mieście, umilając czas ciekawostkami historycznymi (okazało się, że był nauczycielem historii i z pochodzenia Polakiem). Dodam tylko, że aby przenocować w białoruskiej szkole należało uzyskać najpierw zgodę tamtejszej milicji, więc Pan troszkę ryzykował, my też, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.
Nigdy nie próbowałam noclegu na gospodarza – w sensie – że ja ich nigdy nie szukałam. Jednak parokrotnie zostałam zabrana z trasy, z marszrutki, z autostopu, ze sklepu do domostwa i zawsze bardzo mnie to wzruszało, to serce i ta życzliwość jaką obdarowują Ciebie ludzie. A to co najpiękniejsze w Twoim artykule, to ten mocny akcent, że jesteśmy tylko gościem, że należy się tym ludziom szacunek, a my mamy być skromni. To taka piękna – nie roszczeniowa – postawa, której często mi brakuje u ludzi. Musisz być dobrym człowiekiem, cieszę się, serio się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga :)
idac z plecakami i namiotem razem z mlodym doszlismy do Istebnej. niby dwa schroniska ale zadne nie bylo czynne. popytalismy w gospodzie i skierowano nas do osrodka sportowego w gminie. uzyczono nam do rana praktycznie cale boisko z pieknie przycieta trawa, ochrona poznym wieczorem podjechala, pelen monitoring dla naszego bezpieczenstwa, wode z kranu zatankowalismy. warto zapytac i z usmiechem z ludzmi rozmawiac. czasem mozna zdziwic sie goscinnoscia i otwartoscia. szczegolnie mocne jest to zderzenie dla mieszczucha ktory przywykl do reakcji „bez kija nie podchodz”. swoja droga slabo widac ta turystyke namiotowa w beskidzie slaskim.
W trakcie wspomnianej wyżej podróży po Bałkanach miałam kilka ciekawych doświadczeń z nocowaniem „na gospodarza”. Pierwsza, która zapadła w pamięć, zdarzyła się w Serbii. Nie mogąc znaleźć dogodnego miejsca na dziko postanowiliśmy spróbować na gospodarza. Wjechaliśmy do maleńkiej wioseczki, już po zmroku. Ponieważ tylko w jednym domu paliło się światło, to zapukaliśmy do drzwi i zapytaliśmy, czy możemy na polu po drugiej stronie drogi rozbić namiot. Pan podszedł do nas z lekką rezerwą, ale zgodził się bez problemu. W trakcie, wypakowywania gratów z auta, podszedł do Nas Pan z innego gospodarstwa, z pytaniem co my tu robimy? No więc grzecznie powiedzieliśmy, że jesteśmy na wakacjach, że mamy pozwolenie gospodarza na rozbicie tu namiotu, itd… Po krótkiej chwili rozmowy, Człowiek machnął na nas ręką, żebyśmy tu namiotu nie rozbijali, bo tu strasznie dużo krowich placków i żebyśmy poszli na jego teren.. no to podreptaliśmy. Facet zapalił lampę uliczną, żebyśmy mieli lepsze warunki do rozbijania namiotu ( do dzisiaj nie wiem jak to zrobił – po prostu pogrzebał coś w skrzynce i tyle :) Nie wchodząc w przydługie szczegóły: wieczorem skończyło się na rakiji z nim i lokalną młodzieżą, a następnego dnia sutym śniadaniem z całą rodziną, w tym Nestorką rodu, która jak dowiedziała się, że nie jadam mięsa, to przyniosła mi robiony przez nią ser – był przepyszny! W zamian za gościnę postanowiliśmy odwdzięczyć się wagonem papierosów, które nabyliśmy gdzieś wcześniej ( zauwazyliśmy że Dziadzia odpalał jednego od drugiego;)Na pożegnanie zostaliśmy jeszcze obdarowani 2 butelkami zmrożonej wody ( bo gorąco), flaszeczką rakiji i bułami na drogę. Co do Serbii – można bez problemu dogadac się mówiąc prostym polskim – my nawet tematy polityki i gospodarki poruszaliśmy w trakcie rozmów.
Fajny, godny polecenia tekst. Miałem trochę doświadczeń z noclegami u ludzi w Europie, bo szedłem 120 dni z Polski do Santiago de Compostela na piechotę. Byłem w o tyle gorszej sytuacji, że nie miałem namiotu i jeśli pytałem o nocleg to właściwie mocno ryzykowałem, bo zimno i deszcz np.
W zachodniej Europie jest lepiej niż u nas. Najserdeczniejsi są Francuzi. To nie znaczy, że ZAWSZE otrzyma się pomoc. Ale dość często. Niemcy też ludźmi, choć bardziej chłodni niż Francuzi. Taki nocleg, u mnie często z musu, to najpiekniejsze z pięknych, doświadczenie :)
Mój blog pielgrzymkowy, jakby kogoś obchodziło: http://camino.zbyszeks.pl/
Ciekawi mnie jak to jest z tą uprzejmością i otwartością za naszą wschodnią granicą, czyli Rosja, Białoruś, Ukraina
—————————————————
(powtarzam komentarz bo nie wiem czy nie było błędu :)
Ja dopiero zaczynam przygodę z podróżami i z rowerem, ale muszę przyznać że myśl „zgarnięcia” mnie przez gospodarza na jakąś imprezę, jakieś wspólne picie, poczęstunek, czy nawet nocleg w jego domu, to nie są rzeczy które mnie pociągają… Chyba jednak należę do tej introwertycznej części podróżników.
Choćby nawet tak, to co w tym złego? :) Każdy lubi coś innego!
Brawo za bardzo ważny element nie okazywania swojego bogactwa. Totalna podstawa podróżowania lokalnego i świadomego, a chyba właśnie o to chodzi, gdy chcemy wynieść więcej z podróży niż zakupiona pocztówkę. Podróżuję bardzo duzo po Ameryce Poludniowej, w Kolumbii i Argentynie właśnie w ten sposób. Niesamowite przezycia i Ci ludzie! Jednak często widze reakcje, najczesciej ludnosci autoktonnej czyli tak zwanych Indian, jak bardzo negatywnie posiadanie sprzetu elektronicznego wplywa na odbior czlowieka. Czesto nie chodzi o sprzet, tak jak opisales super GPS lub lustrzanke (czesto tez ;) ale o najmniejszy aparat na rynku lub nawet przenosny mini laptop. Niestety w tym momencie, przechodzimy do rangi przedmiotow, a mozliwy kontakt ludzki znika. Swiete slowa, ze czasami dla niektorych nasz stary telefon to miesieczna pensja z ktorej zyje 3 osobowa rodzina. Szanujmy to, nie pokazujmy granic, nawet jesli sa wyimaginowane. Takie gadanie, ale naprawde widze to nagminnie w Latynoameryce i czasami chce potrzasnac ;) gringami! Chcialabym bardzo, aby swiat nie byl podzielony przez aspekt telefonu, aparatu lu sprzetu. O ironio! Fajnie, ze uswiadamiasz :)
Podoba mi się bardzo wasza pasja.
[…] będąc na wycieczce Rumunii. Miało to miejsce także podczas noclegu pod namiotem, ale podczas spania na gospodarza . Musiałem zostawić go gdzieś w trawie. Najpewniej właśnie nasz gospodarz go odesłał do […]
[…] Czasem możesz mieć pecha i noc zastanie cię gdzieś na jakiejś wsi, gdzie ciężko o spożywczy, a co o dopiero darmowe wifi. Nic jednak straconego. Schemat działania jest bardzo prosty i właściwie szerzej opisałem to już kiedyś we wpisie Noclegi na gospodarza. […]
[…] znaleźliśmy „na gospodarza”. Na swoim ogródku pozwoliła nam się rozbić pewna para emerytów, jednak zbyt wiele nie […]
[…] proszę, a także tradycyjną już regułkę we wszystkich językach pomagającą w znalezieniu noclegu na gospodarza. Chodzi o sakramentalne: „Dzień dobry, jadę stąd i tam, rowerem jak widać, noc już […]
Bardzo mądry i dojrzały tekst, szczególnie końcowe fragmenty o wdzięczności i niewdzięczności mnie poruszyły. Dziękuję za niego.