Przemierzamy bezkresne góry, rozległe doliny. Pokonujemy najwyższą przełęcz w Pamirze i jedną z najwyższych na świecie. Spotykamy również osoby, których spotkać byśmy się nie spodziewali, zwłaszcza tutaj – z dala od wszelkiej cywilizacji. Do tego jeszcze kilka niesamowitych historii, mnóstwo zdjęcia i mamy wpis niemal idealny. Zapraszam!
Jechaliśmy w górę dwa bite tygodnie. Rowery toczyły się wolno, ale sukcesywnie nawijały kolejne kilometry na opony. Stopniowo, na zmianę – w słońcu, śniegu i wietrze – pokonywaliśmy kolejne metry przewyższenia, aż naszym oczom ukazała się tak długo wyczekiwana, najwyższa w naszym życiu przełęcz Ak-Baitał!
Ak-Baitał, czyli „Biała Kobyła”. Punkt kulminacyjny Szosy pamirskiej, przełęcz spędzająca mi sen z powiek, nawet na długo przed startem podróży do Azji Środkowej. Dużo o niej myślałem, jeszcze więcej czytałem, a i tak nie wiedziałem do końca czego się spodziewać.
Od samego rana humory mamy nadzwyczaj dobre. Jedzie mi się bardzo przyjemnie. Kręcę z przodu, za mną Marta chowają się przed wiatrem. Po lewej góry, po prawej góry, przed nami prosta jak struna droga. Widokowo – pierwsza klas, jeśli chodzi o urozmaicenie jazdy – totalna nuda. Przez znaczną część podjazdu, droga wspina się bardzo powoli, leniwie, ledwo zauważalnie. Nie ma mowy o żadnych serpentynach. Dopiero dwa kilometry przed przełęczą A-Baitał szosa zaczyna się piąć nieco mocniej w górę, kilkukrotnie zawijając wokół jej masywu.
Pierwsze dziwne spotkanie
Zresztą ciężko spodziewać się stromizn, kiedy wysokość zdobywa się prawie dwa tygodnie, a podjazd pod przełęcz startuje z 4000 metrów. Kiedy w oddali dostrzegamy już przełęcz, dzieje się coś niesamowitego! Zza naszych pleców wyjeżdża ROWERZYSTA! Nie żaden sakwiarz, kolejny amator-podróżnik z zachodu, a najprawdziwszy Pamirczyk!
Okazuje się, że będący w moim wieku Aibek mieszka w domu zaraz przed przełęczą! Nie w żadnym tymczasowym wagonie, postawionym na czas lata, kiedy pasterze idą ze stadami wysoko w góry, a zwyczajnym domu ze ścianami z wypalanej cegły, ze spiczastym, metalowym dachem i kominem nawet! To się nazywa życie na dachu świata! Pamir nieprzerwanie mnie zadziwia. O ile wcześniej przestawały mnie już dziwić samotnie stojące domy w miejscach, gdzie mało kto by się tego spodziewał, o tyle tutaj opadła mi szczęka.
Dom w dodatku ani trochę nie przypomina domów pamirskich, i mogę się jedynie tutaj domyślać, że postawiony został przez władze, a rodzina tutaj mieszkająca odpowiedzialna jest za utrzymywanie drogi i dopilnowanie aby przełęcz była przejezdna przez cały rok.
Aibek zaprasza nas na czaj. Niestety musimy odmówić Z jednej strony nie uśmiecha nam się spanie na przełęczy. Zawsze lepiej nieco zjechać i mieć kilka stopni cieplej w namiocie. Z drugiej zaś nie chcemy narzucać się Aibekowi i zwalać się na noc do jego domu. Postanawiamy jechać dalej.
– Ej, Karol, czekaj chwile! – nagle zatrzymuje mnie Marta.
– Weź zapytaj czy Aibek nie chciałby się może zemną zamienić na czapki!? – wypala z błyskiem w oku Marta.
Zapytać? W sumie dlaczego nie. Ponownie odwracam się za siebie i wracam kilka metrów. Okazuje się, że Aibek chce się zamienić na czapki, mało tego – sprawia wrażenie jakby tylko czekał na taką propozycję. Tym sposobem, Marta ma świetną czapkę z napisem „Pamir”, zaś chłopak posiadł wyjątkową czapkę firmy Reserved – z pewnością jedyną taką w całym Pamirze! Obie strony wyraźnie zadowolone są z wymiany. Marta cieszy się jak nigdy, a Aibek postanowił się nawet nieco mocniej uśmiechnąć do zdjęcia. Tylko ja nie mam powodów do radości, gdyż jako ten tłumacz i pośrednik nic na tej transakcji nie skorzystałem…
Ak-Baitał – 4655 metrów nad poziomem morza!
Wróćmy na chwilę do podjazdu. W podróż jeżdżę głównie aby poznawać ludzi, ich kulturę i zwyczaje. Czasem przy okazji uda się pobić jakieś osiągnięcie, wyśrubować rekord. Radość przeogromna. Nigdy wyżej nie byłem i raczej prędko nie będę. Wyżej położone przełęcze znajdują się tylko w Ladakh, Himalajach, a także w boliwijskich i peruwiańskich Andach (ps. Polecam ten tekst i zdjęcia o trekkingu w Peru!)
W końcu, około południa wjeżdżamy na przełęcz. Jak już mówiłem, podjazd był nad wyraz łatwy. Jedynym elementem, stanowiącym tutaj o trudności był spowodowany wysokością brak tlenu. Przyznać muszę, że ostatnie 800 metrów, regularnie, co kilkadziesiąt metrów musieliśmy robić sobie przerwy na wyregulowanie oddechu. Myślę, że świetnie to widać (a raczej słychać) w nakręconym na podjeździe fragmencie filmiku z Pamiru (3:35). Solidna zadyszka i okresowe mroczki w oczach trochę dały mi się we znaki. Poza tym pełen relaks!
Pechowy świstak i szybka ucieczka z przełęczy
Na przełęczy nie bawimy długo. Niczym himalaiści zdobywający swoje ośmiotysięczniki, niedługo dane jest nam cieszyć się zwycięztwem. Powoli zbliża się noc, trzeba będzie niedługo rozkładać namiot, a nie chcielibyśmy tutaj zamarznąć. Nawet te kilkaset metrów przewyższenia, które damy radę zjechać w ciągu kolejnej godziny zrobi wielką różnicę. Na domiar złego zaczyna jeszcze sypać śnieg i znowu wznieca się wicher.
Zjazd jest o wiele bardziej ciekawy, pomijając przejmujące zimno i niema odmrożone dłonie. Pędzimy w dół! Szczęśliwie mijamy spory głaz, który oderwał się od zbocza góry, rozjechanego świstaka leżącego na środku drogi (ależ miał pecha, przecież tutaj jeździ jeden samochód na godzinę!) i idealnie prostą drogą rozpędzamy się niemal do 50 km/h. Zbliżamy się do położonej w dole, obserwowanej już od dłuższego czasu, bezimiennej, rozległej rzeki. Gdyby tylko asfalt był lepszej jakości z pewnością pobilibyśmy na dokładkę nasz rekord prędkości z Kirgistanu (wcale nie jeżdżę da rekordów, żeby nie było nieporozumień!! ;) )
Drugie dziwne (i niespodziewane) spotkanie!
To nie koniec zaskoczeń tego dnia. Kiedy tak mkniemy sobie w dół, po blisko 50 minutach zjazdu z przełęczy Ak-Baital stwierdzamy, że powoli trzeba by się rozbijać z namiotem. Jest na tyle jasno, że zdążymy jeszcze sobie coś ugotować przed zmrokiem i jeśli pogoda pozwoli to porobić jakieś ciekawe zdjęcia. Nagle, z oddali dostrzegam kila zabudować. Niewielkich, zlewających się z tłem, położonych zaraz przy drodze. Z każdym metrem, mój niezbyt dobry wzrok coraz lepiej łapie ostrość. Okazuje się, że nie są to zabudowania, a jedynie kilka ścian, będących pozostałością po jakimś samotnym domu. Pewnie bliźniaczym do tego przed przełęczą, w którym mieszka Aibek, a którego mieszkańcy także prawdopodobnie odpowiedzialni byli za utrzymywanie w porządku Szosy Pamirskiej.
Wygląda na to, że znaleźliśmy świetne miejsce na rozbicie namiotu. Będziemy spali w domu, którego ściany będą idealną osłoną przed wzmagającym się ciągle wiatrem, zaś przez brak dachu w tymże domu, będziemy mogli podziwiać rozgwieżdżone niebo!
Uwaga teraz! Nie jesteśmy jednak tutaj sami. Okazuje się, że na ten sam pomysł wpadł ktoś inny. Inny rowerzysta-sakwiarz, kobieta, na dodatek z Polski. Pamiętacie Anię, którą spotkaliśmy drugiego dnia podróży w Kirgistanie, ponad miesiąc temu?
Ania wyłania się zza muru. Oczom naszym nie wierzymy. Namiot ma już prawie rozbity, miejscówkę praktycznie całą wysprzątaną z większych kamieni. Miejsca tyle, że i my się zmieścimy. Właściwie to można powiedzieć, że się wpraszamy. To jednak dalej nie koniec niesamowitych historii tego dnia. Wtedy, w Kirgistanie, kiedy to spotkaliśmy Anię, wraz z nią jechała także niejaka Basia z Austrii. Jechały razem długi czas, od samej Tajlandii, jednak ponad tydzień temu rozstały się. Domyślacie się pewnie co zaraz się wydarzy? Ano tak – w oddali zaczyna pojawiać się sylwetka. Znowu rowerzysty-sakwiarza, znowu kobiety. Jedzie Basia!
Tak właśnie, zupełnie nieplanowanie, na tym odludziu, u stóp jednej z najwyższych przełęczy świata spotkało się 4 sakwiarzy. Postawiliśmy namioty, zjedliśmy wspólną kolację. Obyło się jednak bez większego świętowania, gdyż ledwo słońce schowało się za górą, zrobiło się tak przejmująco zimno, że każdy czym prędzej zaszył się w śpiworze.
Dzięki za uwagę, nie zapomnijcie dać lajka i podać wpisu dalej! Dobranoc!
To już jest koniec!
Z przykrością muszę stwierdzić, że to już ostatni tekst z wyjazdu do Azji Środkowej. Z całej podróży powstało aż 35 tekstów, do których gorąco zaprasza. Od reportaży, przez opowiadania, porady praktyczne, aż po galerie zdjęć. Tych ostatnich najbardziej mi żal, gdyż bardzo dużo zostało mi jeszcze fotografii, którymi chciałbym się z Wami pochwalić. Może będzie jeszcze kiedyś okazja. Tymczasem zamykam rozdział Kirgistanu i Tadżykistanu na blogu. Mam nadzieję, że spodobał Wam się ten region świata chociaż w połowie tak jak mi! ;)
Tymczasem trzymajcie kciuki, bo dopinam ostatnie guziki przed tegorocznym wyjazdem! Niedługo będziecie mogli już czytać o całkiem nowych krainach! ;)
Dzięki Tobie, Karolu, te rejony wskoczyły na moją listę. Ależ mi się marzy, by się wyprawić… poważnie, wcale się nie podlizuję:)
miło mi to słyszeć Celina! :)
Ty jedź już na kolejny wojaż, żeby było co czytać i oglądać ;)
Super !!!!!!!!
Wspaniale poczytać przed wyjszdem rowerowym do Armenii. Pozdrawiam
Rowerem można?! Można! jesteście wielcy :))) aż trudno w to uwierzyć … niesamowita przygoda!
wszystkim zasadniczo można. Rowerem chyba najfajniej :)
35 tekstow z jednego kraju? Juz sie boje nastepnych.Po takich Chinach pewnie do konca zycia bys mial wene
właściwie z Kirgistanu i Tadżykistanu, więc z dwóch ;)
Bardzo żałowałem, że ograniczenia urlopowe nie pozwoliły mi na złapanie biletu w tamtym kierunku (w czerwcu można było kupić bilet za 1000 PLN) – teraz jeszcze bardziej żałuję, dzięki ;).
Matko! Podziwiam…
Spodobał się bardzo. Te krajobrazy wołają tak, że ledwie idzie wysiedzieć!
Czytam z ciekawością i podziwiam! :-)
Karol, rewelacyjny tekst i jeszcze lepsze zdjęcia! Skoro już masz tyle materiału o Azji Środkowej – będzie kolejna książka? ;-)
:D dzięki! Trudne pytanie szczerze mówiąc! ;)
Może i trudne, ale nie mówisz „nie”, więc jest dobrze! ;-)
To takie wiercące uczucie w brzuchu czytając i oglądając film… tak wam zazdroszczę, że chyba zaraz pęknę :D Piękna wyprawa!! Pozdrawiam serdecznie!!!
nie pękaj, tylko na rower! ;)
Karolu, mam do Ciebie jedną prośbę. Zawsze podziwiam Cię za niesamowite zdjęcia i wzoruję się na nich, robiąc własne… ale proszę, przed opublikowaniem tekstu przeczytaj go ze dwa razy, bo jest w nim mnóstwo literówek! :)
Hehe, a żebyś Wiedział ile ja razy go już czytałem i ile już poprawiłem….
Obiecuję poprawę ;)
Zdjęcia przepiękne.Góry jak z Kosmosu.
Po przeczytaniu Twojego opisu Pamiru postanowiłem „poczuć ” to na własnej skórze I … zrobiłem to w zeszłym roku, tylko nie rowerem a terenówką ( mam 66 lat ). Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan i Kirgistan. Te same drogi, przełęcze, widoki , ale nowe zapachy, odczucia temperatur ( + 52 stopnie ), wysokości ( Akt Bajkał ), ciekawi i serdeczni ludzie. Byłem zaskoczony ilością rowerzystów z całego świata ( Polaków również ). Jak dotychczas : Podróż życia !!! Dzięki za inspiracje.
uwielbiam takie komentarze z rana :D !! Pozdrawiam i życzę kolejnych swietnych podróży :)
Czesc Karol. Świetne teksty przeplatane genialnymi fotkami. Mam pytanie do experta ;) W jakim miesiącu przemierzaliście Pamir? CHemy jechać w przelomie sierpnia/września jadąc od strony Dushanbe – kierunek OSZ. Tak więc na najwyższych przełęczach będziemy w okolicach początku/połowy września. Masz jakieś informacje pogodowe w tym okresie? Nie mogę w necie znaleźć żadnych konkretów. Na Waszych fotkach widzę że już śpicie w śniegu. ;) Dzięki z góry za odpowiedż
Śnieg był tylko powyżej 4000m dwa razy, w ciągu dnia jest spoko i raczej małe szanse, żeby padało. Byliśmy zdaje się w sierpniu ;)
niestety w Tadżykistanie dochodzi też do zabójstw przez grupy terorystyczne… :(
https://www.nytimes.com/2019/06/21/the-weekly/isis-bike-attack-tajikistan.html
[…] Obieramy kierunek na południe. Dalej wzdłuż Afganistanu, w stronę Iszkaszim i dalej Langar. Chorog znajduje się zaledwie na 2000 m.npm. Przez najbliższy tydzień czeka nas regularna wspinaczka, której uświetnieniem będzie przełęcz Ak-baitał położona na 4655 m.npm. […]