NAJnudniejszy kraj świata – Węgry

Tekst ten jest stary, moje poglądy nieco się zmienił, ale zostawiam na pamiątkę. Dla siebie i dla Was, żebyście mogli zobaczyć jak się człowiek zmienia ;)

Zaraz po przekroczeniu granicy zaczynają się pojawiać osławione węgierskie pola kukurydzy, pola słonecznikowe oraz znaki zakazu jazdy rowerem. Jeśli chcielibyśmy się dostosować do wszystkich tych brzydkich znaków, przejazd przez ten kraj zająłby nam 3 a nie 1,5 dnia. Trochę krajów już widziałem i mimo że na Węgrzech nie przebywaliśmy zbyt długo, to śmiało mogę powiedzieć, że pod względem widoków jest to najmniej ciekawy kraj w tej części galaktyki. Do jazdy rowerem jest wręcz tragiczny. Totalnie nic się nie dzieje, jest płasko, ciepło, nudno i nie ma co oglądać. Być może kiedyś odwiedzę jeszcze nudniejszy, ale póki co Węgry wiodą prym w tej klasyfikacji

Teren wypłaszczył się już na dobre, góry zniknęły daleko za nami, a przed nami nie ma żadnej nadziei na jakiś ciekawy widok. Jedzie się dość szybko i to jest zasadniczo jedyna zaleta Węgier – szybko je przejedziemy. W okolicach południa wyczerpani padamy na trawie jakiegoś boiska piłkarskiego w bliżej nieokreślonej miejscowości. Godzinne nicnierobienie.

Mimo tych wszystkich negatywnych wrażeń, wbijając się coraz głębiej w kraj, obserwujemy lekką zmianę flory. Poza w/w słonecznikami można zaobserwować spore plantacje papryk. Czerwone, zielone, ostre, słodkie.. fascynujące! Troszeczkę zawiedzeni możliwością nabycia papryki na kolację, podbijamy pod jedną z plantacji. Właściciel od razu kiwa ręką abyśmy przekroczyli bramę i podjechali do niego. Każe zostawić nam rowery pod płotem i powtarzając come on  zaprasza nas na małe zbiory do magazynu. Tym sposobem mamy co jeść przez najbliższe dni.

U Madziarów jemy także pierwszego arbuza. Po kolejnych kilometrach jazdy z wiatrem stajemy pod przydrożnym straganem. Pan od arbuzów nie miał opisanych cen przy arbuzach i żeby była równowaga w przyrodzie – tym razem zostaliśmy wykiwani na cenie. Owoc blisko 8 kg z niemałymi trudami pochłonęliśmy zaraz przy stoisku, nie kryjąc się z tym jak to bardzo nam smakuje. Kiedy już odjeżdżaliśmy pan od arbuzów postanowił odkupić swoje winy! Kiedy już odjeżdżaliśmy, podbiegł zdyszany na środek drogi i wcisnął nam pokaźną siatę jabłek. Cholernie kwaśnych, ale darowanemu jabłku nie zagląda się w zęby. Tym sposobem z nieźle dociążonym rowerem docieramy do….

Prom!

Jeśli mowa o pierwszy razach to także na Węgrzech mamy pierwszą przeprawę promem przez rzekę! Takie małe urozmaicenie tej nudnej jazdy. To znaczy co ja gadam.  Rzekę przepłynęliśmy jakimś złomem poskręcanym śrubami i cudem jest to, że ten niby prom jeszcze nie zatonął. Niema jednak co narzekać. Zawsze to jakiś dreszczyk emocji, urozmaicenie i odskocznia od niekończących się pól słonecznikowych.

Jadąc przez bardziej już malowniczy region Tokaj, gdzie to produkuje się niezłej jakości wina, dojeżdżamy do miasteczka Hajdudorog. Nie myślcie tylko, że coś się zmieniło – dalej jest beznadziejnie – tym razem jednak słoneczniki, kukurydza i plantacje papryki ustąpiły miejsca winnej latorośli.

 

EDIT 2016! Palmę pierwszeństwa najnudniejszego kraju pod względem jazdy rowerem po nim przejmuje Mongolia… :(

Winnice tokaj Tokaj ziemianki wina

Winnice tokajWinnice tokajWinnice tokaj

Taka odmiana! Po kilku poszukiwaniach noclegu zaczęliśmy udawać się niechętnie w stronę winnic. Upatrzyliśmy sobie całkiem niezłe miejsce, już mamy odbijać z głównej drogi, ale dostrzegamy samotnie stojący dom. Mało tego – wokoło domu znajduje się idealnie przystrzyżona trawa, której wystarczyło by spokojnie na kilkanaście namiotów. Pytamy!

W drzwiach pojawia się blond włosa kobieta. Lekko zdezorientowana, próbuje wydusić z nas po angielsku cośmy za jedni. Po krótkich wyjaśnieniach zaczęły pojawiać się pierwsze uśmiechy i po dalszych kilku chwilach pani domu dzwoni do męża pytać o pozwolenie na rozbicie namiotu. Szybko poszło. Mąż okazuje się nie mniej sympatyczny. Przyjeżdża po paru chwilach z 3 córkami i bez zbędnych pytań daje nam wolną rękę do ulokowania naszych namiotów.

Z ciekawych rzeczy facet zajmuje się produkcją papierowych opakowań do ciastek fornetti na całą Europę! Całkiem fajne ma życie. Dom zbudował niezły. Drzewa posadził. Tylko jeszcze syna mu brak. Do 4 razy sztuka.. trzymamy kciuki!

jó éjszakát!

Dzień 4. 119km 6h00min. 19,83km/h

 

Podobało się? Zostań na dłużej!

Informacje o nowych treściach wprost na Twojego e-maila. Bez spamu!
Dołącz do ponad 200 000 obserwujących osób i zgarnij jednorazową mega promocję na moje książki!

3 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

  • Węgry to piękny kraj ! miałem okazję zwiedzić go w całości :) po prostu wybrałeś najnudniejszy odcinek Koszyce – Miszkolc to faktycznie nudna trasa , szkoda że nie pojechałeś trochę na wschód lub zachód to pewnie zmieniłbyś zdanie :)

  • a ja mieszkałam 6 miesięcy na Węgrzech, w Szegedzie i muszę przyznać, że kraj zafascynował mnie bardzo tanimi basenami-spa w każdym najmniejszym miasteczku i przepyszną zupą rybną szegedyńską ;-)